Przyznać się w stresie, nie znaczy być winnym. Dlatego będę walczył o tego młodego kierowcę

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Marcin Banasik

Przyznać się w stresie, nie znaczy być winnym. Dlatego będę walczył o tego młodego kierowcę

Marcin Banasik

To nie moja wojna. Nie staję po żadnej politycznej stronie. Bronię chłopaka, który trzęsie się, bo nie rozumie tego teatru - mówi mec. Władysław Pociej. Krakowski adwokat reprezentuje Sebastiana K., któremu prokuratura zarzuca spowodowanie wypadku z udziałem premier Beaty Szydło .

Kulisy nawiązania kontaktu mecenasa Władysława Pocieja z 21-letnim kierowcą, który brał udział w wypadku z premier Beatą Szydło, owiane są wielką tajemnicą. O tym, w jaki sposób Sebastian K. z Oświęcimia trafił do krakowskiej kancelarii, mówić nie chce również adwokat chłopaka. - Nie mogę udzielać takich informacji ze względu na dobro tej sprawy - zasłania się mec. Pociej, który od kilku dni jest obrońcą 21-latka.

WIDEO: PO: "Polacy nie bójcie się, zawsze staniemy po waszej stronie"

Źródło: AIP

Domysłów jest sporo. Dla jednego z krakowskich prokuratorów sytuacja jest zaś wyjątkowo jasna. - Po tym, jak w śledztwo zaczęli się angażować politycy, do adwokata musiał się zgłosić ktoś ważny z opozycji i zaproponować zajęcie się sprawą. W przypadku adwokata, a w przeciwieństwie do prokuratora koneksje polityczne nie budzą tak wielkich kontrowersji - twierdzi prokurator.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Sebastian i Goliat

Prawdą jest, że wypadek z udziałem premier rządu z dnia na dzień stawał się coraz bardziej sprawą polityczną. Członkowie partii opozycyjnej twierdzą, że prorządowa prokuratura chce szybko oskarżyć kierowcę o spowodowanie zajścia i zrobić z niego „kozła ofiarnego”. Według nich śledczy zamierzają zamieść pod dywan nieprawidłowości, jakich mieli dopuścić się funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, którzy przewozili panią premier.

Z kolei politycy PiS zarzucają opozycji, że przekracza granicę wtrącania się w wyjaśnienie sprawy. Minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak stwierdził, że skoro kierowca podczas pierwszego przesłuchania przyznał się do spowodowania wypadku, to sprawa nie budzi wątpliwości. Mec. Pociej odpowiedział mu, że póki nie ma prawomocnego wyroku, nie ma też winnego. Dodał, że minister może będzie jeszcze przepraszać jego klienta za swoje słowa. Na co Błaszczak stwierdził, że „pan Pociej włącza się w akcję podważenia pierwszych ustaleń dotyczących sprawcy wypadku. Bierze za to pieniądze”.

- Przypominam, że nie biorę! - podkreśla krakowski adwokat i dodaje: - Ta wypowiedź pokazuje jednak, że minister nie rozumie, o co chodzi w postępowaniu karnym. To jest spór. Jeden mówi białe, drugi czarne i spieramy się o to, jaki to jest kolor.

Do sprawy wypadku odniósł się nawet prezes Jarosław Kaczyński i lider PO Grzegorz Schetyna. Dla tego drugiego skończyło się to jednak wpadką.

Do wypadku, którym od tygodnia żyje Polska, doszło w piątek 10 lutego ok. godz. 18.30 w Oświęcimiu. Rządowa kolumna trzech samochodów, z jadącym w jej środku pojazdem premier Beaty Szydło, wyprzedzała fiata seicento. Jego 21-letni kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo. Zderzył się z autem szefowej rządu, które później uderzyło w drzewo.

Nikt mnie nie namawiał

O mecenasie Pocieju jego koledzy mówią: „człowiek z zasadami”, „ jeden z najbardziej koleżeńskich, uczciwych i rzetelnych prawników w Krakowie”.

Sam adwokat przekonuje, że żaden z polityków nie namawiał go do wzięcia tej sprawy. Mówi jedynie, że z inicjatywą, jako pierwszy, wyszedł jego klient.

- Nie prowadzę tutaj własnej wojny. Reprezentuję młodego, wystraszonego człowieka, który znalazł się w całym tym zamieszaniu i nie rozumie tego teatru - tłumaczy mec. Pociej.

Dodaje, że taka idea towarzyszy mu od początku pracy. - Zostałem adwokatem, aby pomagać ludziom, którym nikt inny już nie chce. Na sali sądowej siedzi oskarżony, a wszyscy pozostali: prokurator, oskarżyciele posiłkowi, sąd - patrzą na niego, jakby go chcieli zjeść. Obrońca jest jedynym, który zwraca się do niego jak człowiek - wyjaśnia mec. Pociej.

Tłumaczy też, że reprezentuje swojego klienta pro bono, ponieważ to młody człowiek, który jeszcze nie zarabia na siebie: - Do tego dochodzą niecodzienne okoliczności udziału w wypadku premier rządu. Byłoby z mojej strony dużą niezręcznością domagać się od niego pieniędzy.

Zapewnia, że postąpiłby tak samo, gdyby o pomoc poprosił go kierowca, który zderzył się z limuzyną polityka PO.

Adwokat jest kuzynem senatora Aleksandra Pocieja, który startował do Senatu z listy PO. Prawnik nie ukrywa, że jego krewny kontaktował się z nim odnośnie prowadzonej sprawy.

- Zadzwonił do mnie z pytaniem, czy to prawda, że bronię kierowcy. Kiedy potwierdziłem, że tak, usłyszałem w słuchawce „O Jezu” - przytacza rozmowę z kuzynem.

I zapewnia, że pokrewieństwo z senatorem sympatyzującym z PO nie miało żadnego wpływu na jego decyzję o pomocy 21-latkowi. - Myśląc w ten sposób, w każdej sprawie można by powiedzieć, że Pociej z Krakowa przyjął sprawę na polecenie Pocieja z Warszawy. Nigdy nie mieszam polityki z moją pracą - zapewnia adwokat.

Prawnicy, którzy znają obrońcę 21-letniego kierowcy mają o nim dobre zdanie. Podkreślają, że adwokat jest bardzo empatyczny w stosunku do swoich klientów.

- Jego spokojny i wyważony tembr głosu, sprawia, że w sądzie nawet najbardziej przerażeni oskarżeni i poszkodowani uspokajają się. Jeżeli widzi, że klient jest mocno zdenerwowany, to tuż przed wejściem na salę sądową opowiada dowcip. A trzeba przyznać, że w opowiadaniu żartów jest ekspertem - opowiada mec. Paweł Śliz, kolega mec. Pocieja.

Podczas pierwszego przesłuchania Sebastian K. nie mógł jednak liczyć na wsparcie swojego mecenasa. Nie mógł, bo wtedy jeszcze nie miał adwokata. 21-latek przyznał się wówczas do spowodowania wypadku.

Tyle że według mec. Pocieja przyznawanie się w ogromnym stresie budzi wątpliwości co do świadomej decyzji.

- Człowiek tuż po zdarzeniu jest w ogromnym szoku. Zwłaszcza w tak niecodziennych okolicznościach jak wypadek z rządowymi limuzynami. Ludzie często mówią, że się przyznają. Później okazuje się, że mówiąc „przyznaję się”, mieli na myśli tylko chęć potwierdzenia, że byli uczestnikami wypadku. Dla niektórych słowa wypowiedziane w stresie są jednak bardziej wiarygodne niż te prezentowane spokojnie. Jestem między innymi po to, aby wyjaśnić tę kwestię - mówi obrońca kierowcy.

Kierowca zmienia zdanie

Podczas drugiego, poniedziałkowego przesłuchania w Prokuraturze Okręgowej w obecności obrońcy Sebastian K. zmienił zdanie i nie przyznał się do winy. Mimo to ciąży już na nim zarzut spowodowania wypadku.

W śledztwie, które prowadzone jest pod nadzorem Prokuratury Regionalnej, najważniejsze są trzy kwestie: czy kierowca seicento włączył kierunkowskaz podczas skrętu w lewo, z jaką prędkością jechały auta kolumny rządowej i czy emitowały sygnały świetlne oraz dźwiękowe. Z dotychczasowych ustaleń prokuratury wynika, że rządowe samochody najprawdopodobniej poruszały się zgodnie z zalecaną prędkością, na sygnale świetlnym i dźwiękowym, a 21-letni kierowca nie włączył kierunkowskazu przy skręcie w lewo.

Zarzut opiera się jednak głównie na zeznaniach bezpośrednich świadków kolizji, czyli pracowników Biura Ochrony Rządu.

Byli też inni bezpośredni świadkowie wypadku, ale wciąż nie ustalono ich danych. Według prokuratury było też dwóch świadków, którzy kategorycznie twierdzą, że nie słyszeli sygnałów dźwiękowych. - Jeden z nich znajdował się w mieszkaniu 200 metrów od wypadku, leżał na podłodze i oglądał mecz, stąd jego zeznania są mniej wiarygodne - podkreślał podczas wtorkowej konferencji prasowej Włodzimierz Krzywicki, rzecznik PR w Krakowie.

Teraz rekonstrukcją wypadku zajęli się biegli z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych. - Dziwi mnie, że okoliczności wypadku wyjaśniają eksperci z placówki podlegającej Ministerstwu Sprawiedliwości. Wydaje się, że bardziej trafnym wyborem byłaby jednostka działająca np. przy uczelni lub innej renomowanej placówce badawczej - dodaje mec. Pociej.

Adwokat nie chce na razie zdradzać, co o okolicznościach wypadku mówi jego klient. Zapewnia jednak, że zeznania Sebastiana K. nie są tożsame z zeznaniami borowców.

Jest też zaskoczony tym, że w sprawę tak mocno zaangażowali się politycy obu opcji. - Po raz pierwszy spotykam się z taką sytuacją w mojej karierze. Chcę jednak podkreślić, że do tej pory ze strony polityków nie dopatrzyłem się żadnej próby wpływania na przebieg sprawy - podkreśla mec. Pociej.

Obrońca kierowcy zaznacza też, że jest zdumiony listem premier Szydło do kierowcy. - Zaskoczyło mnie to, że został opublikowany przez minister Witek. Nie ogłasza się światu „ hola, ja pani premier napisałam list”. To jest prywatna korespondencja - dodaje mecenas.

Z kolei poseł Marek Sowa z Nowoczesnej pokazywał dwa dni temu SMS-a, którego dostał od ojca kierowcy. Krytykuje on w nim działania przedstawicieli PiS wobec polityków opozycji angażujących się w sprawę wypadku.

Adwokat 21-latka zapewnia , że ojciec kierowcy ma prawo upubliczniać SMS-y, ponieważ nie jest stroną w sprawie ani bezpośrednim świadkiem. - W przeciwieństwie do pani premier - zauważa mecenas.

Harcerz, adrenalina i karol kot

Władysław Pociej pochodzi z rodziny prawniczej. Jego matka była adwokatem, ojciec szefem katedry statystyki matematycznej na ówczesnej Akademii Rolniczej w Krakowie.

W młodości był harcerzem. - Szczep Zielona Trójka przy II Liceum im. Jana III Sobieskiego w Krakowie. Najwspanialsze harcerstwo w tamtym czasie - wspomina młodość 60-letni dziś adwokat.

Prawnik z wiekiem wcale nie tracił ochoty na ekstremalne wyzwania. Jest oficerem rezerwy wojsk powietrzno-desantowych. O skakaniu ze spadochronem mówi krótko. - Rewelacja, adrenalina taka, że szkoda gadać. Prawnik kilka razy brał udział w ekstremalnej drodze krzyżowej, która polega na przejściu 50 km pieszo.

Stryjem mecenasa jest słynny adwokat o tym samym imieniu Władysław Pociej, który bronił seryjnego zabójcę Karola Kota, okrzykniętego wampirem z Krakowa. - Lubiłem pytać stryja o tę sprawę. Raz powiedział mi, że ludzie są za głupi na posiadanie prawa do wymierzania kary śmierci innemu człowiekowi. Gdyby Kot był sądzony dzisiaj, to pytanie, czy w ogóle miałby proces. Mógłby przecież trafić do zakładu psychiatrycznego.

Co ciekawe, po zaangażowaniu się w sprawę wypadku i nagłośnieniu jej przez media krakowski adwokat codziennie odbiera telefony i e-maile od prywatnych osób.

- Dają mi wskazówki, mówią o swoich przemyśleniach. Oferują pomoc. Zadzwonił do mnie nawet człowiek, który przedstawił się jako były oficer BOR-u. Zaproponował, że opowie mi wszystko o procedurach wewnątrz urzędu. Ktoś inny powiedział, że był szkolony w prowadzeniu pojazdów uprzywilejowanych. Chce mi naświetlić kilka spraw, które powinienem wiedzieć - mówi mec. Pociej.

***

List premier Szydło do kierowcy „Postanowiłam zwrócić się do Pana bezpośrednio w tym liście ze względu na emocje powstałe wokół zdarzenia, które 10 lutego było naszym udziałem” - podkreśliła na wstępie swego listu szefowa rządu. Zwróciła uwagę, że „wypadek drogowy to zdarzenie, które zawsze jest splotem nieszczęśliwych okoliczności i nie da się go przewidzieć”. „Jednak ten wypadek, w którym my braliśmy udział, stał się sprawą polityczną, stąd towarzyszący mu szum medialny” - dodała. Szydło przypomniała w liście, że ma synów w podobnym, do Sebastiana K. wieku. „I wyobrażam sobie, co Pan i Pana bliscy teraz czujecie. Samo to zdarzenie jest przeżyciem trudnych i stresującym. W naszej sytuacji dodatkowo te emocje są potęgowane przez zainteresowanie sprawą opinii publicznej” - zauważyła premier. „Rozumiem, że podświadomie może się Pan obawiać, że w związku z pełnioną przez mnie funkcją, w postępowaniu nie będziemy traktowani równo” - podkreśliła Beata Szydło

Marcin Banasik

Zajmuję się tematyką kryminalno-sądową, a także sprawami miejskimi. W Dzienniku Polskim pracuję od ok. 10 lat.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.