Mała Lenka powiedziała „mama” dwa dni przed śmiercią Jadwigi

Czytaj dalej
Fot. archiwum rodzinne
Agnieszka Nigbor-Chmura

Mała Lenka powiedziała „mama” dwa dni przed śmiercią Jadwigi

Agnieszka Nigbor-Chmura

Jadwiga Gruszczyńska odeszła jeszcze zanim usłyszała słowo „mama” z ust swojego najmłodszego dziecka - ośmiomiesięcznej Lenki. 32-letnia mieszkanka Dominikowic od kilku miesięcy zmagała się z nowotworem. Walczyła o każdy dzień, by być z mężem, ze swoimi pięcioma pociechami. W tych trudnych chwilach rodzinę wspierały jej siostry - bliźniaczka Anna i starsze Teresa oraz Małgorzata. Obiecały, że sierot nie zostawią w biedzie i tęsknocie za ukochaną mamą. Wiedzą jednak, że ich pomoc to jedno, a utrzymanie dość licznej rodziny tylko przez ojca, to nie lada wyzwanie. Dlatego chcemy im pomóc w tych trudnych chwilach.

Jadzia zawsze chciała mieć dużą rodzinę

Dariusz Gruszczyński przegląda rodzinny album ze zdjęciami. - O tutaj Jadzia miała 17 lat. Była jeszcze w liceum. Wtedy się poznaliśmy - opowiada, gładząc ręką zdjęcie zmarłej żony. Była najmłodszą z siedmiorga rodzeństwa Puściznów.

- Pamiętam ten dzień. Pracowałem wtedy przy budowie domu brata Jadzi. To tam się spotkaliśmy - opowiada. Darka od tej pory ciągnęło z Kwiatonowic do Dominikowic. Bywał częstym gościem w jej rodzinnym domu, gdy tylko mógł, czekał na nią przed szkołą.

Zanim zdecydowali o założeniu rodziny, wiedział, że przyszła żona chce mieć kilkoro dzieci. - To wynikało pewnie z faktu, że sama wychowała się w rodzinie wielodzietnej i zawsze mogła liczyć na starsze rodzeństwo. Nie myliła się, bo to oni są teraz dla mnie największym wsparciem - mówi.

Pan Darek wyciąga z albumu zdjęcie sprzed kilku lat, gdy siedmioletnie dzisiaj bliźnięta - Hubert i Gabrysia miały po zaledwie kilka miesięcy.

- Jadzia była dzieckiem z bliźniaczej ciąży, więc spodziewaliśmy się, że i my doczekamy się bliźniaków - mówi.

Śliczna, młoda, uśmiechnięta kobieta trzyma na rękach oboje, obok dowcipkuje dwunastoletni dzisiaj Mateusz i dziewięcioletnia Natalka.

- Wtedy byliśmy naprawdę szczęśliwi, cieszyliśmy się z dzieci, remontowaliśmy dom, Jadzia wszystko planowała i dopinała każdy szczegół według swojego gustu. Ostatnie zdanie zawsze należało do niej. Dzisiaj zostało mi te kilka zdjęć i nasz największy skarb - dzieci - opowiada ze łzami w oczach.

Tragedia zaczęła się od małego pieprzyka

Jadzia nigdy nie miała problemów ze zdrowiem. Każda jej ciąża, miała niemalże książkowy przebieg, do ostatniej.

- Siostra miała na ciele wiele pieprzyków jak my wszystkie. Taka już nasza uroda - mówi Małgorzata, najstarsza z rodzeństwa. - Ten, który nagle zaczął rosnąć okazał się znamieniem czerniakowym - mówi.

Zmiana rzeczywiście powiększyła się w czasie ostatniej ciąży.

- Lenka urodziła się 16 maja. Pamiętam, jak żona powiedziała mi, że to najpiękniejszy prezent, jaki mogła dostać na Dzień Matki. Z tego niestety nie mogła się cieszyć w domu, bo zaczęła mieć kłopoty z nerkami. Już w Tarnowie cudem ją wtedy odratowano. Okazało się, że przez obecność kamieni nerkowych wdało się zakażenie tzw. urosepsa. Gdy sytuacja się ustabilizowała, usunięto znamię z jej pleców - opowiada pan Dariusz.

Wyniki potwierdziły najgorszy ze scenariuszy i brzmiały jak wyrok - czerniak, nowotwór złośliwy skóry.

- Bałem się wtedy jak nigdy do tej pory. Wyobraźnia galopowała, gdy dowiedziałem się, że choroba ta może szybko dawać przerzuty. W myślach setki razy zadawałem sobie pytanie, dlaczego ona, skoro problem dotyczy jednej na 10000 osób - opowiada maż zmarłej.

W lipcu tamtego roku razem z wynikiem z histopatologii otrzymali jednak zapewnienie, że rokowania nie są złe, że nie ma przerzutów. Termin kontroli wyznaczono na grudzień.

Jadzia zrobiła badania jeszcze w Gorlicach i już tutaj wiadomo było, że ma przerzuty do jamy brzusznej.

- Widzieliśmy, że choroba ją trawi, bo z dnia na dzień była coraz słabsza. Wcześniej trudno było za nią nadążyć, bo była ciągle w ruchu - pranie, sprzątanie, gotowanie, pieczenie, odrabianie lekcji z Mateuszem i Natalką, spacery z bliźniakami. Wstawała zwykle pierwsza i ostatnia kładła się spać. Ostatnio nawet kilkanaście minut spędzone przy kuchni, by przyrządzić Lence zupkę, sprawiało jej duże trudności - opowiada mąż.

Tydzień przed Bożym Narodzeniem Jadzia spędziła na oddziale onkologicznym gorlickiego szpitala. Święta, choć smutne były jednak wspólne.

- Jadzia chciała, by były jak wszystkie poprzednie. Pomogła nam ustroić choinkę. Upiekła jeszcze shreka - ulubione ciasto dzieci. Sporo już wtedy leżała. Była tak słaba, że w Sylwestra znów trafiła na onkologię - opowiada pan Dariusz.

Do końca tematem rozmów z mężem i odwiedzającymi ją siostrami były dzieci. To od nich na dwa dni przed śmiercią dowiedziała się, że najmłodsza córeczka zaczęła mówić.

Pani Jadzia była pełną optymizmu kobietą. Jej marzeniem było stworzenie przytulnych pokoi na poddaszu domu. Wszystko z myślą o dzieciach. Na zdjęciu
Agnieszka Nigbor-Chmura Dariusz Gruszczyński został sam, bez pracy z pięciorgiem dzieci. Na zdjęciu z Lenką.

- Lenka powiedziała mama ot tak, w czasie kąpieli. Potem powtarzała to pierwsze w życiu słowo jeszcze kilka razy, jakby czuła, prosiła, by mama z nią została - mówi ze łzami w oczach Teresa, siostra zmarłej.

Sierotom potrzebne jest nasze wsparcie

Pan Darek przez całą chorobę żony radził sobie sam. Do grudnia ubiegłego roku pracował, ale gdy zlikwidowano dział, w którym był zatrudniony, stracił posadę. Dzisiaj o podjęciu pracy na razie nie ma mowy. Potrzebuje pomocy, choć jak mówi wstyd mu prosić o rybkę, bo wolałby wędkę.

- Muszę przede wszystkim zająć się dziećmi. Siostry Jadzi stale mi pomagają, ale one też mają swoje rodziny w Krygu, Rzeszowie w Krakowie - opowiada.

U rodziny Gruszczyńskich pierwszy raz byliśmy jeszcze na dzień przed śmiercią pani Jadzi. To ona zdecydowała, by o jej historii dowiedzieli się Czytelnicy Gazety Gorlickiej. Swoim siostrom powierzyła ostatnią wolę: - Wy wszystko opowiecie, bo ja już nie mam siły - wspomina pani Małgorzata.

W ślad za jej prośbą organizujemy akcję charytatywną dla rodziny i osieroconych dzieci. W ich domu przydadzą się środki czystości, przybory szkolne, sucha żywność, pampersy dla Lenki, węgiel czy drewno na opał. Dzieci powyrastały już z lekkich rzeczy, potrzebne więc będą buty na wiosnę, kurtki, trochę odzieży na lato.

- Może jak Lenka pójdzie do przedszkola, a ja wrócę do pracy, chciałbym jeszcze móc spełnić wielkie marzenie mojej żony. Jeszcze zanim zachorowała, pragnęła zagospodarować poddasze domu na dziecięce pokoje - mówi ze łzami w oczach pan Darek.

Agnieszka Nigbor-Chmura

Jestem kierownikiem redakcji Gazety Krakowskiej w Gorlicach. Mam to szczęście, że w moim życiu spełniło się hasło: "Jeśli lubisz to co robisz, to nigdy nie będziesz musiał pracować". Każdy dzień w mojej pracy jest nieprzewidywalny. A tematy, którymi się zajmuję? Cóż. Zazwyczaj leżą na ulicach Gorlic, pomiędzy przechadzającymi się ludźmi, stoją w sklepowych kolejkach, albo między straganami na Dworzysku, jeżdżą autobusem, czekają w kolejce do lekarza. Staram się więc rozglądać, podnosić i podejmować te, które mogą zmienić naszą, gorlicką rzeczywistość.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.