22 października 1920 r. w Krakowie zmarł Rudolf Starzewski. Był dziennikarzem, publicystą. Do historii przeszedł jako Dziennikarz z „Wesela”
Pochodził z ziemiańskiej rodziny, której przedstawiciele osiądą w Krakowie, stając się w końcu XIX i na początku XX w. cenionymi członkami tamtejszej socjety. Spośród Starzewskich wyjdą urzędnicy, prawnicy, wojskowi, działacze polityczni, przedsiębiorcy. Nie obca będzie im także działalność artystyczna. „Wszak przyznacie mi panowie, że Starzewskich wszędzie w bród. Wielka moc ich jest na świecie, ale czterech w kabarecie!!!” – pisał Tadeusz Boy-Żeleński mając na myśli słynny kabaret Zielony Balonik.
Tęgi publicysta
Rudolf urodził się w 1870 r. Jego ojciec, Mieczysław Ostoja Starzewski, był dyrektorem Krajowego Związku Kółek Rolniczych. Matka, Regina z domu Cymbler, wychowywała dzieci. Szkołę średnią ukończył w konwikcie jezuitów w Tarnopolu, a w 1888 r. zapisał się na Wydział Prawniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z Krakowem związany będzie przez całe życie. Wprawdzie studiował prawo, ale ciągnęło go do historii i literatury. Należał do najzdolniejszych uczniów historyka prawa Bolesława Ulanowskiego.
Jeszcze jako student przygotowujący się do ostatniego egzaminu w 1891 r. rozpoczął współpracę z „Czasem”, zaproszony przez ówczesnego redaktora naczelnego Michała Chylińskiego. Dziennikarstwo go wciągnęło. Najpierw przez wiele lat był współpracownikiem. Na łamach pojawiał się jako publicysta, krytyk i eseista, w dodatku „tęgi”, jak go określano.
„W pracy dziennikarskiej odnalazł się od razu w swoim żywiole i zabłysnął jako talent niepospolity. Obdarzony ruchliwym umysłem umiał opanować każdą aktualną kwestię polityczną, społeczną, literacką, wnosząc zarazem do jej przedstawienia i oceny niezwykle krytyczny sposób rozbioru, szerokie wykształcenie, oryginalny pogląd. Piórem władał zaś świetnie, wykształcony na klasycznej literaturze, której był wielbicielem” – pisano o nim po latach w tymże „Czasie”.
Już na studiach Starzewski poznał się z niektórymi młodopolskimi artystami, m.in. z Lucjanem Rydlem i Stanisławem Wyspiańskim (spotykał się z nim na wykładach z historii i historii sztuki), potem zaś głębiej wszedł w krakowskie środowisko artystyczne. Na łamach „Życia” Ignacego Maciejowskiego zamieszczał w 1894 r. teksty o ówczesnym ruchu malarskim, które zwróciły na niego uwagę. W latach 90. również w „Czasie” prócz artykułów politycznych publikował recenzje artystyczne i teatralne, także wysoko oceniane.
Tak pisał o nim znajomy, a może nawet przyjaciel, cytowany tu już Tadeusz Boy-Żeleński: „Z upodobań byłby najchętniej redaktorem jakiegoś literackiego miesięcznika. Wychował się na literaturze francuskiej […]. Bardzo towarzyski, ale tylko o tyle, o ile czuł w kimś powinowactwo myśli i smaku, żył w przyjaźni ze światem artystycznym, z teatrem, z malarzami; przebył szczepienie przybyszewszczyzny; z najżywszą grupą uniwersytecką miał kontakt przez słynne zebrania »Zeit-genossen« [Koło Współczesnych, nieformalne spotkania krakowskich profesorów i intelektualistów w restauracji Hawełka – przyp. PS]”.
Dolcio, czyli Dziennikarz
20 listopada 1900 r. Rudolf Starzewski (dla przyjaciół Dolek, Dolcio lub Rudi) uczestniczył w bronowickim ślubie swojego przyjaciela Lucjana Rydla i córki miejscowego gospodarza Jadwigi Mikołajczykówny. Razem ze StanisławemWyspiańskim, Kazimierzem Tetmajerem, Tadeuszem Żeleńskim i innymi gośćmi w mglisty listopadowy wieczór bawił się, tańczył, pił i rozmawiał. To właśnie jego Wyspiański uczynił jedną z głównych postaci swojego dramatu „Wesele” (pierwotnie pod imieniem Dolcio, później jako Dziennikarza). Jedną z głównych, a może nawet najważniejszą. „Kluczowa figura »Wesela«, jego najgłębszy interpretator. Postać wypowiadająca najważniejsze kwestie. Głos młodopolskiego pokolenia” – pisze o Starzewskim-Dziennikarzu prof. Waldemar Łazuga w swojej najnowszej książce „Uwikłani w przeszłość”, w której naszemu bohaterowi poświęcił jeden rozdział.
To właśnie Starzewski po scenicznej premierze „Wesela” zamieścił w „Czasie” kilkuodcinkową recenzję, najgłębiej i najcelniej interpretując ten utwór. Dostrzegł w nim nie towarzyski i obyczajowy obrazek, ale odbicie stanu narodowej duszy Polaków u progu nowego stulecia. Nieprzypadkowo Dziennikarz nie bierze udziału w finałowym chocholim tańcu. „Jest to jedna z najwymowniejszych nieobecności nie tylko w sztuce” – zauważa prof. Łazuga.
W dramacie Dziennikarzowi objawia się nie kto inny, jak Stańczyk. To też postać nieprzypadkowa. „Czas”, w którym pracował Starzewski był wszak organem krakowskich konserwatystów zwanych Stańczykami. W pokoju Rudolfa Starzewskiego w redakcji „Czasu” przy Plantach przy wisiał nad kanapą szkic Matejki do obrazu „Stańczyk”. A Jacek Malczewski namalował obraz przedstawiający redaktora w stroju tego błazna-mędrca.
Tak jego zaangażowanie polityczne opisywała w pośmiertnym tekście gazeta, którą kierował: „Od dziecka zresztą wychowany w duchu tzw. szkoły stańczykowskiej, wykarmiony na pismach historycznych Szujskiego, Kalinki, Bobrzyńskiego, przylgnął do szkoły krakowskiej głębokim przekonaniem i należał w ostatnich kilkunastu latach do najwybitniejszych jej politycznych talentów”.
Rosnące uznanie, jakim cieszył się Starzewski, sprawiło że awansował w redakcyjnej hierarchii, a wreszcie w 1905 r. właściciele dziennika uczynili go redaktorem naczelnym. Odtąd zaprzestał pisania, poświęcając się kierowaniu gazetą, pilnowaniu jej linii politycznej i redagowaniu tekstów. „Pasją Starzewskiego - odkąd sam nie pisał, było podniecać, zachęcać do pisania innych. Twierdził, że każdy ma coś w brzuchu, bodaj jeden artykuł, tylko trzeba go wydobyć” – to Tadeusz Boy-Żeleński. To właśnie Starzewski namówił Boya do pisania recenzji teatralnych do „Czasu”.
Otwarty konserwatysta
Jako naczelny starał się łączyć polityczny i obyczajowy konserwatyzm z bardziej otwartym i nowoczesnym podejściem do spraw sztuki. Dział kulturalno-artystyczny prowadzony był w „Czasie” żywo i przodował w całej Polsce. Zdaniem Boya „Czas” stał się postępowy w sprawach sztuki, a postępowa „Nowa Reforma” hodowała piórem niezmordowanego Władysława Prokescha największy obskurantyzm artystyczny.
Powoli Starzewski odmładzał redakcję, wprowadzając do niej nawet dawnych członków kręgu Stanisława Przybyszewskiego,. „Był okres, gdzie w ogóle nie było tam starszego człowieka. I tu znów zabawny kontrast; ta redakcja reprezentująca tradycję, powagę, składała się z ludzi młodych, gdy w »Reformie« organie postępu, siedziały przeważnie zatabaczone pierniki” - to znów Tadeusz Boy-Żeleński.
Innym dowodem na otwartość redaktora było jego życzliwe podejście do kabaretu Zielony Balonik, wszak programowo kpiącego z drogich „Czasowi” wartości: tradycji i konserwatyzmu. A młodzi redaktorzy dziennika gromadnie wsparli kabaret piórami i osobami.
W momencie wybuchu wojny światowej Rudolf Starzewski zaangażował się w politykę. W sierpniu 1914 r. zostałczłonkiem Naczelnego Komitetu Narodowego, instytucji politycznej zajmującej się organizowaniem Legionów Polskich. NKN propagował tzw. rozwiązanie austro-polskie, czyli rozszerzenie po zwycięskiej wojnie Austro-Węgier o część polską. To ostatnie stało po wojnie powodem oskarżania Komitetu o zdradę, brak polskości i wspieranie niemczyzny.
Sprawy sercowe
Zaangażowanie polityczne podczas wojny było podobno ciężkim przeżyciem dla Starzewskiego. Musiał opuścić na dłuższy czas redakcję, a aktywność w NKN-ie kosztowała go wiele bezowocnego wysiłku i przyniosła wyłącznie rozczarowania. Gdy zmarł nazwano go „ofiarą wojny”. Jednak tym, co bezpośrednio przyczyniło się do jego śmierci były sprawy sercowe. Redaktor kochał się bowiem w urodziwej Zofii Pareńskiej, żonie Tadeusza Boya-Żeleńskiego (znamienne, że Dziennikarz w „Weselu” okazuje wyraźne zainteresowanie panience z miasta - Zosi) . Znał ją od dziecka z wizyt w pałacyku Pareńskich przy ul. Wielopole i adorował. Ona jednak wybrała Tadeusza Żeleńskiego, a potem romansowała z Witkacym.
Inna opowieść głosi, że Rudolf zakochał się w Janinie Rewilak, wychowance Starzewskich, pannie do towarzystwa jego siostry Anny Starzewskiej. Oświadczył się, lecz został przegoniony przez jej ojca Michała Rewilaka, który „pogardzał cyganerią, uważał Rudolfa za starego rozpustnika, pijaka i hulakę, który przepuścił majątek. Nie cenił, ani nie szanował konserwatywnych poglądów Rudolfa”. Młodzi, choć zakochani, nigdy się nie pobrali. Zostali tzw. wiecznymi narzeczonymi.
22 października 1920 r. Rudolf Starzewski zmarł na atak serca. Cały dzień poprzedni spędził na przygotowywaniu kolejnego numeru „Czasu” do druku. W Krakowie krążyć zaczęła plotka, że nie był to zawał, lecz samobójstwo. Z relacji zebranych po latach przez reporterkę „Dziennika Polskiego” Krystynę Zbijewską, która rozmawiała z ludźmi znającymi redaktora, jednoznacznie wynika, że popełnił samobójstwo. Tak mówiła np. wspomniana Janina Rewilak, która znalazła jego zwłoki w mieszkaniu na zapleczu redakcji „Czasu” na rogu ulic św. Tomasza i św. Marka. Gazeta, chcąc uniknąć skandalu, podała inną – bardziej zwyczajną – przyczynę śmierci.