Adam Sztaba nie tylko wierzy Bogu, ale również Mu ufa
Myślał, że nigdy nie zostanie ojcem. Jednak będąc w Bazylice Narodzenia Pańskiego poprosił Boga o potomka. I stało się: dzisiaj wychowuje siedmioletniego Leopolda.
Znamy go dobrze z popularnych programów telewizyjnych – to on kierował orkiestrą w „Tańcu z gwiazdami”, a potem jurorował w „Must Be The Music”. Inni mieli okazję przekonać się, że równie dobrze radzi sobie z muzyką poważną. Jest bowiem świetnym dyrygentem, który ujmuje swą charyzmą nie tylko słuchaczy, ale i członków orkiestry, którą prowadzi. Być może dlatego, że ciągle podnosi sobie poprzeczkę i wybiera na współpracowników tylko takich samych pasjonatów, jak on sam.
- Dyrygent to psycholog, który musi okiełznać grupę zdolnych ambitnych i często nadwrażliwych egocentryków. Jeżeli w orkiestrze nie ma „prezesa”, nie ma dobrej orkiestry. Zdolności przywódcze są chwilami ważniejsze niż muzyczne. Jedni muzycy oczekują wielu uwag od dyrygenta, inni ich nie znoszą, zwłaszcza wypowiadanych przy całej orkiestrze, jeszcze inni obrażają się. Trzeba zebrać wszystkich i uformować organizm, który będzie podążał za dyrygentem i jednocześnie go szanował – tłumaczy w „Playboyu”.
Strasząc rozmodlone babcie
Początkowo nic nie wskazywało, że ma muzyczny talent. Jego rodzice to ścisłe umysły – tata był inżynierem, a mama ekonomistką. Kiedy jednak posłali swego syna do przedszkola, ten nie tylko z pasją śpiewał dziecięce piosenki, ale również próbował odtwarzać zasłyszane melodie na różnych przedmiotach. Pani od rytmiki zasugerowała więc zapisanie Adasia do szkoły muzycznej. Tak się też stało – i w wieku 6 lat chłopiec zaczął naukę gry na pianinie.
- Jestem wdzięczny rodzicom, że posłali mnie do szkoły muzycznej, choć nie obyło się bez kłopotów. Byłem bardzo żywiołowy. Zresztą nadal jestem. Wszędzie było mnie pełno. Poza muzyką ważni byli koledzy, dlatego ćwiczenie było niełatwym tematem. Choć, prawdę mówiąc, nigdy nie zapowiadałem się na typowego pianistę klasycznego – koncertującego wirtuoza fortepianu – śmieje się w „Presto”.
Mały Adaś, tak jak jego koledzy z podwórka, fascynował się piłką nożną, filatelistyką czy akwarystyką. Kiedy ktoś pytał go, kim zostanie jako dorosły, odpowiadał, że maszynistą, bo uwielbiał pociągi. Sytuacja zmieniła się, gdy trafił do liceum. Wtedy mógł swymi muzycznymi zdolnościami zaimponować kolegom i koleżankom. Na przerwach między lekcjami siadał do pianina i grał ze słuchu ówczesne przeboje Michaela Jacksona i George’a Michaela.
- Mając 12 lat zagrałem z zespołem sylwestra w Mielnie. Zarobiłem na kurtkę z Peweksu. A w wieku 16 lat byłem organistą w koszalińskiej katedrze. Lubiłem odpalać wszystkie piszczałki o 7 rano, strasząc rozmodlone babcie. Kiedyś „zatkał się” jeden basowy dźwięk i co jakiś czas dolatywał nieprzyjemny zapach. Okazało się, że na jednej z piszczałek usiadła jaskółka. Słup powietrza wciągnął ją do środka i dokonała żywota – wspomina w „Playboyu”.
Pasja, a nie pieniądze
Swoje pierwsze utwory zaczął komponować pod koniec podstawówki. Kiedy rodzice zabrali go do Warszawy, aby obejrzał słynne „Metro”, postanowił stworzyć własny musical. Zaangażował kolegę, aby zajął się tym od strony literackiej i zorganizował spośród rówieśników czterdziestu wykonawców. Tak narodziła się „Fatamorgana”, którą udało się młodym ludziom wystawić w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym. Spektakl okazał się dużym sukcesem i nawet zarejestrowano go w Radiu Szczecin.
- Wszystko zaczęło się od supportu w Koszalinie przed spektaklem „Metro” latem 1993 roku. Wykonaliśmy trzy piosenki z naszego musicalu, potem poznałem Janusza Stokłosę, który zaproponował mi współpracę. Przedtem chciałem zdawać do Katowic na Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Janusz jednak stwierdził, że więcej kontaktów złapię w Warszawie i polecił mi zdawać na Akademię Muzyczną w Warszawie. Tak też zrobiłem, prawie bez zastanowienia. Dostałem się tam na wydział kompozycji – opowiada w serwisie Śpiewnik.pl.
Początkowo młody chłopak był oszołomiony Warszawą. Mając za mentora Janusza Stokłosę, powoli wszedł jednak w artystyczny świat stolicy. Najpierw został kierownikiem muzycznym zespołu Maryli Rodowicz, a potem – Edyty Górniak. To otworzyło przed nim wrota do świata telewizji. Początkowo pracował przy „Idolu”, a potem stanął z batutą przed orkiestrą grającą w „Tańcu z gwiazdami”. Ukoronowaniem tej show-biznesowej kariery stało się dlań jurorowanie w „Must Be The Music”.
- W pewnym okresie byłem szczególnie wymagający. Muzycy zwracali mi uwagę, że traktuję ich jak roboty. Wyciskałem z nich maksimum. Twierdziłem, że skoro ja mogę nie spać, to oni też. Musiałem to w sobie przytępić, bo miałbym muzyków, którzy nie mają siły wydobyć dźwięku. Drugim zarzewiem konfliktów było przedkładanie zarobków nad to, co jest istotą naszej pracy. Dziś współpracuję z muzykami, dla których najważniejsza jest pasja i chęć grania, a stawka za najbliższy koncert jest sprawą drugorzędną – podkreśla w „Playboyu”.
Różne odmiany miłości
Młody Adam był nieśmiały i nie uganiał się za spódniczkami. Dopiero w liceum przeżył swą pierwszą miłość, która pokazała mu, że istnieje świat poza muzyką. Gdy został kierownikiem muzycznym zespołu Edyty Górniak, zakochał się z wzajemnością w piosenkarce. Związek ten nie trwał jednak długo i niebawem dyrygent znalazł nową miłość. Dorota Szelągowska była wtedy początkującą prezenterką i stworzyła z Adamem wybuchową parę. Kiedy w końcu po 11 latach postanowili wziąć ślub, okazało się, że nie był to dobry pomysł i szybko skończyło się to rozwodem.
W międzyczasie menedżerką Adama została Agnieszka Dranikowska. Wspólne podróże i interesy z czasem przeniosły się na zainteresowanie w sferze prywatnej. Gdy dyrygent rozstał się z Szelągowską, nic nie stało na przeszkodzie do ich związku. Adam i Agnieszka zostali parą w 2014 roku i po unieważnieniu przez Sztabę pierwszego ślubu, 7 lat później powiedzieli sobie sakramentalne „tak”. Dla obojgu było to bardzo ważne, ponieważ są głęboko wierzącymi katolikami.
- Pan Bóg to Miłość. Bezgraniczna. To realna Osoba, która mnie kocha i każdego dnia się o mnie troszczy. Odkrycie tego wszystko zmienia. Kończy się etap dziecka, które postrzega sacrum jako coś niewidzialnego, czego nie da się udowodnić. Nawiązuje się nić relacji. Nie tylko wierzę w Boga. Wierzę Bogu. I ufam Mu – deklaruje Adam w serwisie Aleteia.pl.