Agnieszka Kaczorowska: Taniec pięknie rozwija, bo angażuje nie tylko ciało, ale i głowę
Właśnie uruchomiła internetowe studio tańca, gdzie każdy może spróbować swych sił na wirtualnym parkiecie. Nic dziwnego: ma za sobą wielkie sukcesy w tańcu zawodowym i telewizyjnym „Tańcu z gwiazdami”. Nam Agnieszka Kaczorowska opowiada, że ciągle szuka nowych wyzwań i chętnie zostałaby jurorką w jakimś tanecznym show.
- Postanowiła pani roztańczyć całą Polską za sprawą swej platformy internetowej STUDIOTANCA.PL. Skąd taki pomysł?
- Pomysł zrodził się dawno temu, ale nie było przestrzeni czasowej i finansowej, aby go zrealizować. Dostaliśmy tę domenę z mężem niecałe sześć lat temu w prezencie ślubnym od wujka. Od początku wiedzieliśmy, co chcemy z tym zrobić, ale dwie ciąże, dzieci i pandemia sprawiły, że nie mogliśmy się tym zająć. Tym bardziej, że planowaliśmy zrobić coś profesjonalnego, co miałoby mieć wysoką jakość. Dopiero kiedy dziewczynki nam podrosły i odłożyliśmy trochę pieniędzy, zrealizowaliśmy ten pomysł i stworzyliśmy wirtualne studio tańca.
- Kto może uczyć się tańca za sprawą tej platformy?
- Chcemy umożliwić dostęp do tańca absolutnie wszystkim. Myślę, że każdy może pozwolić sobie na wykupienie miesięcznej subskrypcji, która kosztuje 49 lub 59 zł. Ma się wtedy dostęp do wszystkich materiałów na platformie. To oznacza, że można próbować różnych stylów tańca i na różnych poziomach. A tańczyć może każdy w domu: jest coś solo i dla par, dla dorosłych i dla dzieciaków, a młodzież może zmierzyć się z hip-hopem czy shuffle dance. To oznacza, że przy jednej subskrypcji cała rodzina może tańczyć. Chcemy też pokazać, że taniec jest fajną formą aktywności fizycznej, która może dawać przyjemność. Że nie musimy się zmuszać do tych brzuszków na siłowni, ale potańczyć i przy okazji trochę się spocić. Taniec pięknie rozwija, bo angażuje nie tylko ciało, ale i głowę i jest świetną metodą choćby na zapobieganie demencji starczej. Dlatego polecam każdemu!
- Można potem nabyte umiejętności rozwijać w rzeczywistym studiu tańca?
- Oczywiście. Za pomocą naszej platformy można najpierw sprawdzić, który styl tańca sprawia nam największą przyjemność. Czy salsa, czy tango, czy hip-hop. I dopiero wtedy zdecydować: „O tak, salsa to jest totalnie to, co kocham”. I wtedy po zrobieniu wszystkich poziomów, które są u nas na platformie, może pójść dalej rozwijać się w rzeczywistości. Może być też sytuacja odwrotna. Kiedy ktoś zniechęcił się do jakiegoś stylu tańca podczas zajęć w realnej szkole, bo mu to nie pasuje albo trener nie ten, może na naszej platformie sprawdzić, co mu tak naprawdę w duszy gra – w którym stylu najlepiej się odnajduje. Poza tym, na wsiach czy w małych miastach nie zawsze są szkoły tańca. Trzeba by więc dojeżdżać, żeby sobie gdzieś godzinę potańczyć. A to nie ma najmniejszego sensu. Za sprawą naszej platformy każdy może spróbować rozwinąć się tanecznie bez względu na to, gdzie mieszka.
- Kadra tego studia tańca składa się z samych utytułowanych tancerzy. Jak udało się ich pani pozyskać do swojego projektu?
- Taniec to branża, w której działamy z mężem niemal od zawsze. Ja wywodzę się z tańca towarzyskiego, a mąż z hip-hopowego. Znamy więc wielu tancerzy. Nie zawsze jednak jest tak, że mistrzowie świetnie uczą. Trzeba więc znaleźć takich ludzi, którzy mają na swym koncie duże sukcesy, co robi wrażenie, ale przy tym są świetnymi trenerami i potrafią tę wiedzę przekazać. I to do tego przed kamerą – co wcale nie jest proste. My po prostu wiemy, kto ma fajną energię na ekranie, dlatego zaproponowaliśmy tym ludziom współpracę. I dalej poszukujemy, bo chcemy wprowadzać kolejne style na platformę i ciągle się rozwijać.
- Platforma działa już pół roku. Jakie tańce cieszą się największą popularnością?
- Bardzo dobrze oglądają się dziecięce kursy. Tego się zresztą spodziewałam. Bo to fajna alternatywa dla bajki: puszczamy coś, przy czym dziecko nie siedzi i nie patrzy się nieruchomo w ekran, ale ciągle się rusza i czegoś się uczy. Rozwija się więc – a mama czy tata mają te 15 minut na kawę czy jakieś domowe sprawy. Z kursów dla dorosłych wiodące są kursy latino i kursy bachaty, ze względu na modę na ten styl tańca. To, co jest akurat popularne, zawsze ma znaczenie.
- Jakie macie państwo plany na przyszłość?
- Teraz na lato wprowadziliśmy webinary – czyli spotkania online, ale całkowicie na żywo. Będą to lekcje prowadzone o konkretnej godzinie i konkretnego dnia. To dodatkowa motywacja, bo nie można tego odłożyć na później. Dla naszych subskrybentów są to spotkania za darmo, a ci, którzy będą chcieli do nas dołączyć, mogą wykupić sobie wstęp na konkretne lekcje. Chcemy na platformę wprowadzać też nowe style taneczne. Wiemy, co jest modne lub zaczyna być modne i planujemy iść w tym kierunku. Wszystko jednak wymaga czasu i nowych rąk do pracy, a tego nam trochę brakuje.
- Pani zaczynała tańczyć w wieku przedszkolnym. Jak do tego doszło?
- Ja bardzo lubiłam tańczyć na rytmice w przedszkolu. Mama mojej koleżanki, która chodziła na dodatkowe zajęcia taneczne w Pałacu Kultury, zauważyła to i spytała mnie: „Może chcesz chodzić razem z Martą?”. Oczywiście chciałam i mama zapisała mnie na te zajęcia. „To chodź, spróbujemy” – powiedziała. I tak też się stało. Ponieważ dołączyłam trochę później, nie było dla mnie partnera i tańczyłam z drugą dziewczynką. Co ciekawe: swój pierwszy turniej tańca o nazwie „Mój Pierwszy Krok Taneczny” wygrałyśmy właśnie my dwie. Tymczasem organizatorzy nie byli przygotowani na taki bieg wydarzeń i nie mieli nagród dla dwóch dziewczynek. (śmiech) Ten sukces na pewno bardzo zmotywował mnie do dalszego tańczenia, bo ja jestem z tych, których nagrody zachęcają do większego wysiłku.
- Trudno było połączyć wymagające treningi z nauką i zabawą z rówieśnikami?
- W szkole podstawowej nauka nie sprawiała mi żadnego kłopotu. Wystarczyło, że byłam na lekcji, a zapamiętywałam wszystko i wieczorne treningi nie przeszkadzały mi w niczym. Nawet znajdowałam czas, żeby przed treningiem posiedzieć na trzepaku z koleżankami i kolegami. Kiedy teraz ktoś mnie pyta czy nie czuję, że straciłam przez taniec beztroskie dzieciństwo, to w ogóle tego tak nie postrzegam. Wszystko tak się ładnie układało, że był czas na taniec, naukę i zabawę. Później zaczęły się schody. W gimnazjum i liceum nie było już czasu na zwykłe siedzenie z przyjaciółkami. Większość dnia po szkole spędzałam na sali treningowej. Byłam więc w tamtym okresie chronicznie zmęczona. Ale z perspektywy czasu jestem z tego wszystkiego bardzo dumna i cieszę się, że tak wyglądało wtedy moje życie.
- Mama nie była przeciwna temu, by pani traciła czas na taniec kosztem nauki?
- Nigdy. Mama bardzo mnie wspierała. Bez niej to wszystko by się w ogóle nie udało. Po pierwsze niby sama zarabiałam sobie na lekcje, grając w serialu, ale to nie wystarczało, bo profesjonalny taniec jest bardzo drogim sportem. Mama wspomagała mnie więc finansowo. Po drugie, poświęcała mi mnóstwo czasu, jeżdżąc ze mną prawie co weekend na turnieje. A trwało to latami. Jestem dziś jej bardzo wdzięczna za to poświęcenie i ona o tym dobrze wie. W pewnym stopniu jest bowiem mamą moich sukcesów.
- Z czasem wyspecjalizowała się pani w tańcach latino. Z czego to wynikało?
- Z mojej osobowości. Z tego, jaka jestem. Z tego, w czym najlepiej się wyrażam. Ja bardzo lubię tańce standardowe. Przekonałam się do nich w „Tańcu z gwiazdami”, bo okazało się, że za ich pomocą można pięknie opowiadać różne historie. Ale wyspecjalizowałam się w tańcach latynoamerykańskich, bo w nich byłam najlepsza. Po prostu najbardziej je czułam.
- Z którym z partnerów najlepiej się pani tańczyło?
- Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo tańczyłam z różnymi chłopakami w różnym wieku, a każdy okres to były inne wyzwania. Na początku tańczyłam z takim małym Karolkiem, którego niedawno spotkałam po latach w dorosłym życiu. Potem był Jasiek, Paweł i drugi Paweł. Nie mogę więc tego porównać. Na pewno największy sentyment mam do pracy z Pawłem Tekielą, z którym w 2010 roku zdobyłam mistrzostwo świata młodzieży w tańcach latynoamerykańskich. Nasz wysiłek zwieńczył sukces na skalę światową. Myśmy naprawdę wtedy wylali krew, pot i łzy, żeby dotrzeć na ten szczyt. Spędzaliśmy mnóstwo czasu razem. Ten sukces miał wielkie znaczenie dla mojej i jego kariery. Co ciekawe, była to najkrótsza współpraca w porównaniu z innymi.
- Często jest tak, że partner na parkiecie to też partner w życiu prywatnym. To dobry układ?
- Wszystko zależy od ludzi. Znam wiele wspaniałych par, które prywatnie są małżeństwami. Tańczyły one ze sobą wiele lat, a teraz uczą innych - też razem. Tylko są to ludzie dorośli. Na poziomie nastoletnim, jest trochę gorzej. Tak było w moim przypadku, bo kiedy tańczyłam z chłopcem, z którym „chodziłam”, nie miało to dobrego wpływu na naszą relację w tańcu. Nikt nie uczył nas jak się komunikować w parze i jak dbać o tę zespołowość. Na szczęście powoli się to w tańcu sportowym zmienia. U mnie teraz jest zupełnie inaczej: z moim mężem potrafimy rozgraniczyć pracę od prywatności, choć nie mówię, że to proste. Jednocześnie lubimy też razem potańczyć.
- Bezwzględna rywalizacja na parkiecie przekłada się na zazdrość i zawiść między tancerzami, którzy ze sobą współzawodniczą?
- Różnie. To małe i hermetyczne środowisko, w którym jest dużo rywalizacji i zazdrości. Ja to mocno odczułam, bo byłam w czołówce i wiele osób też chciało tam być. Były więc okropne plotki i kłamstwa, żeby wykopać mi dołek na drodze. Z czasem nauczyłam się, że trzeba robić swoje i zamiast zajmować się innymi, to skupić się na sobie. Dobrze na tym wyszłam, bo ci, którzy próbowali mi zaszkodzić, nie zaszli tak daleko jak ja. A ja skupiałam się na tym, by jak najlepiej tańczyć i to wracało w formie kolejnych nagród i tytułów.
- Który z tych sukcesów jest dla pani najważniejszy?
- Zdecydowanie mistrzostwa świata w kategorii młodzieży w stylu latynoamerykańskim, bo niewielu Polakom udało się ten medal zdobyć. Byliśmy w zasadzie pierwszą w pełni polską parą, która sięgnęła po ten tytuł, bo wcześniej co prawda dokonała tego Aneta Piotrowska, ale w parze z zagranicznym tancerzem. Jestem bardzo dumna z tego tytułu. Bo żeby zostać mistrzem świata, to niezależnie od kategorii, trzeba naprawdę dużo wysiłku. To nie było wcale takie oczywiste. Nikt się tego nie spodziewał i nikt w to nie wierzył. Zazwyczaj w tych kategoriach młodzieżowych prym wiodą reprezentanci Rosji, Ukrainy i Białorusi, bo oni są trochę inaczej trenowani. Dopiero potem w kategorii dorosłych liczy się cały świat, a oni już trochę mniej, bo wielu odpada.
- Pani wyjątkowa uroda w słowiańskim typie też miała udział w tym sukcesie?
- Nie sądzę. Żeby wejść na sportowy parkiet w kategorii latino, trzeba mieć bardzo wyrazisty wygląd. Miałam zaczesane i spięte w kucyk włosy, mocny makijaż i byłam wysmarowana samoopalaczem. W efekcie prezentowałam bardziej południowy niż słowiański typ urody. Dlatego uroda nie ma większego znaczenia. Najbardziej liczy się przygotowanie, poziom i umiejętność wywoływania tańcem emocji u odbiorców. Na tym światowym poziomie nie tylko technika jest ważna, ale również artystyczny wyraz, bo taniec jest też sztuką. Poza tym, że dobrze wykonuje się dane elementy, trzeba to przepuszczać przez swoje serce i wzbudzać emocje nie tylko w sobie, ale też u innych.
- Zrezygnowała pani z kariery zawodowej tancerki dosyć wcześnie. Dlaczego?
- Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że zdecydował o tym brak wsparcia mentalnego. Dlatego dziś uważam, że trening mentalny w tańcu jest bardzo potrzebny. Kiedy miałam kontuzję, to nie wróciłam już na parkiet sportowy. Zabrakło mi siły w głowie, zwłaszcza z narzuconą sobie presją bycia na najwyższym poziomie. Bo wracać, żeby tylko wracać? Ja chciałam wracać na szczyt. Trochę się wtedy obraziłam na taniec. Wiele czynników miało na to wpływ. W tym ludzie i środowisko. Myślałam nawet, że nie będę już nic robiła z tańcem, tylko pójdę w aktorstwo. Taniec wrócił jednak do mnie jak bumerang w postaci „Tańca z gwiazdami”.
- Świetnie się pani odnalazła jako nauczycielka tańca. Skąd ten talent?
- Rzeczywiście mam taki dydaktyczny dar do przekazywania wiedzy. Ja bardzo szybko zaczęłam uczyć, najpierw dzieci, a potem dorosłych. Nabyłam z czasem doświadczenia – i dziś mogę powiedzieć, że umiem to robić. Nie mogłabym jednak uczyć każdego dnia. Praca przy „Tańcu z gwiazdami” pokazała mi, że kiedy przez kilka miesięcy uczy się kogoś dzień w dzień non stop po wiele godzin, jest to wykańczające. To fajne przez pewien okres. Bo ja, jeśli coś robię, to robię to na 100 procent. I kiedy kogoś uczę, to też wkładam w to całą siebie. Potem więc muszę od tego odpocząć. Dlatego lubię to robić okresowo.
- „Taniec z gwiazdami” sprawił, że cała Polska poznała panią jako świetną tancerkę. Udział w tym show dał pani dużo satysfakcji?
- Bardzo. I bardzo mnie rozwinął. To była fantastyczna przygoda na tamten moment życia. Bardzo dużo się nauczyłam i dobrze to wspominam. Ale tamten etap się już skończył. Nie wiem czy kiedykolwiek miałabym jeszcze przestrzeń na występ w takim programie. Nigdy nie mówię nigdy, ale na ten moment w ogóle tego nie czuję ze względu na moje dzieci i potrzebę rozwoju. Kiedyś moją ścieżką rozwoju był „Taniec z gwiazdami”. Teraz nie wiem, co więcej mógłby mi on dać. Zawsze jednak powtarzam wszystkim w środowisku, że jeśli ktoś ma propozycję występu w tym show, to niech idzie, bo to jest super przygoda, a sam taniec jest dla każdego.
- Tańczyła pani z aktorami czy piosenkarzami. Polscy celebryci to dobry materiał na tancerzy?
- To zależy kto. Nie ma tu żadnego schematu. Wszystko zależy czy ktoś chce się uczyć i pracować. Jeśli ktoś idzie tam, by zyskać popularność lub dostać kolejne takie propozycje, bo to chętnie oglądany program, to ja nie lubię pracować z takimi ludźmi. Ja lubię pracować z takimi, którzy chcą się nauczyć tańca i chcą być w tym dobrzy. Najlepiej pracuje się ze sportowcami, bo oni są nauczeni mocnego treningu.
- Chyba wyjątkowa była dla pani ta edycja, którą wygrała pani z Krzysztofem Wieszczkiem.
- Zdecydowanie. To było dużym zaskoczeniem. Ale my tak dużo pracowaliśmy i trenowaliśmy, że nam się to trochę należało. (śmiech) To niedobrze brzmi, ale taka jest prawda. Krzysiek wcale nie tańczył najlepiej w tamtej edycji, ale zrobił największy postęp. Włożył w to najwięcej pracy, był w tym autentyczny, trochę zakochał się w tańcu. To wszystko spowodowało, że ludzie go docenili. Stworzyliśmy kilka pięknych tanecznych historii – i to wszystko się sprawdziło.
- Teraz mogłaby pani właściwie zasiąść w jury jakiegoś programu tanecznego. Miałaby pani na to ochotę?
- Bardzo. Chciałabym dalej korzystać z mojego tanecznego doświadczenia, które jest przeogromne i to w połączeniu z moim doświadczeniem telewizyjnym. Interesują mnie takie projekty, które byłyby dla mnie wyzwaniem i z których będę coś czerpać dla siebie. Kiedy mogłabym sprawdzić się w jakiejś nowej roli. To są rzeczy, które mnie kręcą.
- „Taniec z gwiazdami” sprawił, że stała się pani powszechnie znana. Lubi pani, kiedy fani rozpoznają panią na ulicy?
- To zależy. Często jest to bardzo miłe. Częściej się to zdarza w małych miejscowościach. Wracamy z teatrem i gdzieś ktoś wyczai mnie w McDonaldzie. Nigdy nie mam z tym problemu, kiedy ktoś chce sobie zrobić ze mną zdjęcie. Ale nie lubię, kiedy ktoś to robi z ukrycia. To nie jest OK. A wiele razy mi się to zdarzyło.
- Pani popularność sprawiła, że stała się pani obiektem zainteresowania plotkarskich portali. Jak sobie pani z tym radzi?
- Znów odpowiem, że „to zależy”, bo to czasem doskwierało, ale też nie zawsze jest uciążliwe. Czasami jest tego więcej, a czasami mniej. Kiedy się zeszłam z Maćkiem i na tapecie był nasz ślub, pisano o mnie więcej. Podobnie wtedy, gdy byłam w ciąży czy gdy brałam udział w jakimś programie. Momentami to było bardzo trudne i męczące. My bardzo chcieliśmy zachować nasz ślub w tajemnicy, żeby nie mieć jakichś nieproszonych gości. I udało się – ale bardzo się natrudziliśmy. Ślub odbył się za granicą i mieliśmy tylko 30 gości. W ciągu mojej 25-letniej obecności w telewizji, więcej miałam na szczęście tych spokojniejszych momentów niż tych zwariowanych. To są okresowe historie i po prostu trzeba je wziąć na klatę. (śmiech)
- Od niedawna jest pani również internetową influencerką. Jak to się stało, że tak świetnie radzi sobie pani z mediami społecznościowymi?
- Kiedy zakładałam Instagrama, byłam trochę niepewna, a nawet przeciwna temu. Informowałam jednak za jego pomocą o tym, co się dzieje u mnie, więc było to bardzo naturalne i jakby przy okazji. Traktowałam go jako narzędzie do promocji różnych rzeczy, które robię. Co ciekawe zyskałam najwięcej obserwatorów, kiedy zaszłam w ciążę. Bo na Instagramie jest więcej kobiet niż mężczyzn i mnóstwo mam. Chciałam więc przez Instagram dawać innym kobietom w ciąży dostęp do wiedzy o macierzyństwie, którą sama nabywałam w tamtym czasie. Robiłam więc różne live’y ze specjalistami, tworzyłam na YouTube programy „Jestem mamą” i „Będę mamą”. Powstało wtedy mnóstwo treści z potrzeby serca. Miałam dostęp do różnych specjalistów i chciałam to samo umożliwić tym kobietom, które nie miały takich możliwości. Teraz jest tego dużo, a kiedy ja zaczynałam, to jeszcze raczkowało.
- Pani mąż też jest tancerzem i wywodzi się ze środowiska hip-hopu. Ujął panią swym talentem i umiejętnościami?
- Trochę tak. Te inne style są bardzo ciekawe. Ale najbardziej ujął mnie swą pasją do tego, co robi. Poza tym, że świetnie tańczy, robi dużo rzeczy na maksa. No i był wtedy trochę „bad boyem”, co mnie na pewno przyciągnęło. (śmiech) W wielu rzeczach jesteśmy do siebie podobni, ale też w wielu się różnimy i uzupełniamy. Prawdopodobnie wyczuliśmy się więc energetycznie. I to dobre połączenie.
- Jak dzielicie się państwo obowiązkami zawodowymi i domowymi?
- W zasadzie oboje zajmujemy się wszystkim na zamianę. Ja mam bardzo dużo rzeczy poza domem. Na przykład dzisiaj skończyłam próby do nowego spektaklu. I wtedy, kiedy ja jestem w pracy, Maciek ogarnia dom i dziewczynki. Maciek jest też lepszy w kwestiach logistycznych i papierologicznych. To on zajmuje się więc prowadzeniem naszej firmy. Ja realizuję kolejne projekty, a on ogarnia faktury i tabelki. W zasadzie wszystkim się jednak dzielimy. Poza tym, każdy okres w naszym życiu jest trochę inny. Bardzo jestem ciekawa przyszłości, bo od września obie nasze córeczki będą już poza domem – młodsza idzie do przedszkola, a starsza do zerówki. Pierwszy raz od pięciu lat w naszym domu nie będzie do popołudnia żadnego dziecka. Będziemy się więc mogli bardziej rozwinąć w różnych projektach zawodowych, bo pojawi się na to więcej czasu i przestrzeni.
- Potraficie państwo na koniec dnia oddzielić życie zawodowe od prywatnego?
- Staramy się bardzo. Są takie wieczory, że ustalamy, iż odkładamy wszystkie komputery i telefony, znajdując czas na obejrzenie jakiegoś filmu, grę w planszówki czy zwykłe przytulenie się. To trudne wyzwanie, ale da się. Tak naprawdę to przecież kwestia wyboru.
- Dziewczynki ciągnie do tańca?
- One uwielbiają tańczyć. Mają poczucie rytmu – nie da się ukryć. (śmiech) Aczkolwiek nie pchamy ich do tego w żaden sposób. Ile chcą, tyle tańczą. Emilka na razie lubi tańczyć w przedszkolu, a od września może będzie to robić gdzieś dodatkowo. Ale jeśli będzie chciała. Mamy na to większą uważność, bo nie chcemy, żeby było tak, iż one też chcą tańczyć, bo my tańczymy. Tak naprawdę najbardziej chcemy, żeby robiły to, czego same pragną.
- Jeśliby córki chciały kiedyś zostać profesjonalnymi tancerkami, będzie im pani to odradzać?
- Pierwsza myśl jest taka, że odwodziłabym je od tego. Ale przecież wszystko ma plusy i minusy. Ja wiem z czym to się je, mogłabym więc je przed wieloma rzeczami uchronić i wielu rzeczy nauczyć, czego moja mama nie mogła zrobić w stosunku do mnie. Będzie więc totalnie tak, jak one wybiorą. Będą tańczyć – to będę je w tym wspierać. Nie będą chciały – oczywiście do niczego nie będę je zmuszać. Chcę bowiem, żeby to była ich droga i żeby uczyły się na własnych sukcesach i porażkach. Bo to jest najważniejsze. A ja zawsze będę obok.