Agnieszka Wojciechowska: Chciałabym, żeby ludzie zaczęli doceniać życie. Ono jest takie kruche
Agnieszka Wojciechowska jest jedną z pierwszych kobiet w Polsce, która zyskała przydział do podziału bojowego w Państwowej Straży Pożarnej. Od dwóch dekad służy w Krakowie, zdobywając liczne tytuły, w tym „Najtwardszego Strażaka Europy”, i przełamując stereotypy związane z kobietami w mundurze. W swojej książce „Pali się!” opowiada o ekstremalnych akcjach ratunkowych, ale również o wyzwaniach i marzeniach.
Strażakiem był twój dziadek, służbę pełnią twój tata i brat. Nie dało się uciec przed przeznaczeniem i rodzinną tradycją?
Rzeczywiście, chyba każdy z nas musiał pójść drogą, którą zapoczątkował dziadek. Druga wojna światowa zabrała mu dzieciństwo i naznaczyła licznymi traumami.
Dziadek widział, jak domy stały w płomieniach, a wewnątrz byli ludzie. Widział, jak giną w ogniu, nie mógł im pomóc, a bardzo chciał.
Kiedy wrócił na ziemie odzyskane, od razu wstąpił do straży pożarnej. Strażakiem był przez prawie pięćdziesiąt lat. W ślady dziadka poszedł mój tata, a następnie mój brat. A ja? Ani przez myśl mi to nie przeszło! Do czasu. Decyzją o wstąpieniu do służby zaskoczyłam więc nie tylko rodzinę i otoczenie, ale też samą siebie. Jednak nigdy nie żałowałam obranej drogi zawodowej.
Bycie jedną z pierwszych w Polsce kobiet przydzielonych do podziału bojowego PSP to duże osiągnięcie, ale z pewnością nie było ci łatwo.
Kiedy po ukończeniu szkoły próbowałam się dostać do pracy, nikt mnie nie chciał przyjąć, powołując się na „koronny argument BHP”. Był on związany przede wszystkim z logistyką: jak jako kobieta mam dzielić jedną sypialnię z chłopakami, jak korzystać ze wspólnej szatni, wreszcie co z łazienką? Kto się będzie kąpał pierwszy: ja czy moi koledzy? Miałam świadomość, że dla dowódcy to może być problem. Kiedy zaczęłam szukać pracy, kolega Tomek powiedział mi, że w Krakowie jest duża jednostka i że warto tam spróbować. I rzeczywiście, w krakowskiej trójce, na ulicy Armii Krajowej, znalazłam miejsce dla siebie.
Jakie były początki? Musiałaś udowadniać kolegom, że nadajesz się do tej pracy?
W krakowskiej jednostce wiedzieli, że ma przyjechać jakaś dziewczyna, która możliwe, że będzie tam pracowała. W tamtych latach kobieta-strażak była zjawiskiem równie rzadkim jak dinozaur. Kiedy przyjechałam, drzwi otworzył mi Jarek Świderski, którego poznałam w Szkole Głównej Służby Pożarniczej (obecnie Akademia Pożarnicza). Powiedział: „Aga, to ty? Myśleliśmy, że przyjedzie wielki babochłop!”. A potem zaprowadził mnie do komendanta. Zostałam przyjęta.
Myślę, że na początku koledzy patrzyli, jak będę funkcjonowała.
Gdy przyszłam na jednostkę, pracował tam Mateusz, bardzo wysportowany chłopak po szkole aspirantów. Dowódca jednostki czasami lubił zabrać mnie i Mateusza na wspólne bieganie na kopiec Kościuszki. To było wyróżnienie. I wszyscy widzieli, że daję radę z nimi biegać. Oczywiście prawie wypluwałam płuca, ale byłam zdeterminowana. A kiedy przyszły sportowe sukcesy, m.in. mój rekord świata na ergometrze wioślarskim w Vancouver w Kanadzie, koledzy przestali mnie sprawdzać.
Zdarzały się momenty, że czułaś się dyskryminowana ze względu na płeć?
Nie lubię słowa dyskryminacja. Przez wiele lat nawet nie wiedziałam, że takie istnieje. Zresztą, kiedy je wymażesz ze swojego słownika, funkcjonujesz normalnie. Wiem, że to słowo jest ważne, niemniej współcześnie jest nadużywane i to mi się nie podoba.
Jestem kobietą. I z jednej strony piszę o zacieraniu różnic pomiędzy mężczyzną a kobietą wykonującymi zawód strażaka. A z drugiej - różnice jednak są, nie da się wszystkiego zunifikować.
I chociaż przez 20 lat uciekałam przed pułapką „kobiecej perspektywy”, to jednak w nią wpadam. Nie ukrywam, że przed kobietą-strażakiem stoi mnóstwo wyzwań, ale też wiem, jakie cechy mogę wnieść do jednostki, będąc kobietą. W zeszłym roku dostaliśmy zaproszenie na zawody o tytuł wojownika 16. Batalionu Powietrznodesantowego w Krakowie. Wystartowałam razem z dwoma kolegami. Było pływanie, wspinaczka, elementy ratownictwa wysokościowego i przejście przez jaskinię - czyli wszystko, co kocham. Kiedy weszliśmy na salę, zorientowałam się, że w zawodach biorą udział sami mężczyźni z wojska, młodzi, wysportowani, wyżyłowani i... ja. Podczas biegu stanowiłam dla moich kolegów obciążenie, byłam na samym końcu i zastanawiałam się, po co w ogóle wystartowałam w tych zawodach. Tymczasem na metę dotarliśmy pierwsi. Także w pływaniu byliśmy najszybsi. Okazało się, że z kolegami fantastycznie się uzupełnialiśmy. Mieliśmy najwięcej punktów we wszystkich konkurencjach poza medycyną pola walki. Kiedy wróciliśmy na jednostkę z nożem wojownika, wszyscy nam gratulowali.
Mimo to piszesz o sobie: kobieta-trzmiel.
Amerykańscy naukowcy obliczyli, że trzmiel ma za małą powierzchnię skrzydeł względem masy ciała żeby latać, ale trzmiel o tym nie wie i lata. W taki sam sposób myślę o moich ograniczeniach: teoria teorią, a praktyka wskazuje zupełnie inaczej. Czy 20 lat temu kobieta mogła służyć w podziale bojowym? Mogła. Czy kobiety tego nie wiedziały, czy nie wiedzieli tego dowódcy? A może był jakiś szklany sufit? Trudno powiedzieć, co było przyczyną. Dzisiaj faktycznie kobiet w straży jest coraz więcej.
Ile czasu potrzebujesz, by włożyć ważący ponad 10 kg mundur strażacki?
Od czasu włączenia dzwonków mamy 25 sekund, żeby dotrzeć do garażu, wsiąść do samochodu i ruszyć do akcji. Wiem, że to brzmi trochę abstrakcyjnie. Kiedyś przyjechała do naszej jednostki ekipa telewizyjna, by nagrać program o strażakach. I wyglądało to tak: siedzimy, siedzimy, nagle dzwonek i... nas nie ma. Dziennikarze nie wiedzieli, co się dzieje. Pobiegli do szatni, ale nie zdążyli nawet dostrzec, w którą stronę pojechaliśmy. Dopiero za czwartym razem byli na tyle przygotowani i czujni, że udało im się zjechać do garażu równo z nami. Rzeczywiście 25 sekund to bardzo mało, dlatego mundur strażacki musi być stale gotowy do błyskawicznego założenia.
Mundur waży 10 kg, w tym ubranie specjalne to niemal 4 kg, hełm 1,5 kg, buty ponad 3 kg. Kolejne 10 kg to aparat powietrzny. W trakcie akcji trzeba dodatkowo dźwigać drabiny, prądownice, torbę medyczną, sprzęt hydrauliczny…
Konieczna jest świetna kondycja, by sobie z tym poradzić.
Jakie znaczenie ma zatem sport w twojej pracy? Co robisz, by utrzymać się w formie?
Zawsze, kiedy słyszę, że kobieta nie nadaje się na strażaka, argumentem jest fizyczność. Bo kobieta jest słaba, delikatna, niewytrzymała.
Jestem tym, kim jestem i tu, gdzie jestem dzięki sportowi. Lubię każdą dyscyplinę, który mnie zmęczy, na przykład ergometr wioślarski.
Trenując na nim dochodziłam do granic swojej wytrzymałości. Nie lubię biegać, ale wiem, że bieganie też mnie męczy, tylko nie jakieś tam pół godzinki, ale Giewont tam i z powrotem. Pewnego razu kolega mi powiedział o Firefighter Combat Challenge. Poszłam na tor i... odpadłam po 30 sekundach. To był pierwszy raz, kiedy jakiś sport mnie pokonał. A jednocześnie zafascynował, ponieważ łączy w sobie wszystkie aspekty sportowe: wytrzymałość, zwinność i koordynację z realnymi potrzebami pracy strażaka. Taka już jestem, że lubię stawiać sobie zadania, żeby mieć coraz lepsze wyniki. Lubię czuć adrenalinę w sporcie.
Zdobyłaś tytuł też „Najtwardszego Strażaka Europy”.
W 2018 roku dostałam powołanie do reprezentacji z Komendy Głównej. Pojechaliśmy do Niemiec. Zapracowałam sobie na ten tytuł latami treningów. A po powrocie trochę chwały na mnie spłynęło, pojawiła się informacja w PAP-ie, odezwał się Teleexpress, to było miłe.
Jak wygląda twój typowy dzień w pracy?
Między godziną 7.30 a 8.00 następuje zmiana służby. Dzień zaczynam od przejęcia sprzętu i sprawdzenia, czy jest gotowy do akcji. Wszystko w bazie jest poukładane, ma swoje miejsce. Następnie jest pół godziny na ćwiczenia poranne i śniadanie. Później ruszamy na kolejne ćwiczenia do godziny 13. O 14 jest obiad, a po nim zajęcia własne albo dalsze ćwiczenia. Wieczorem wykonujemy różne techniczne rzeczy na jednostce. Od 22 panuje cisza nocna do 6 rano. Potem porządki i o godzinie 8 jest koniec służby. W ciągu całej doby może się zdarzyć akcja, która potrwa pół godziny, albo dwie godziny, albo dwadzieścia godzin. Musimy być na to przygotowani.
Powiedziałaś, że podczas jednej służby strażak pracuje przez 24 godziny. Jednak to nigdy nie są takie same 24 godziny z uwagi na akcje, w których bierzesz udział.
Kiedy kończę służbę, staram się zapomnieć o akcjach, które miały miejsce w danym dniu. Najbardziej pamiętam te zabawne, typu zdejmowanie kota z drzewa.
Na potrzeby książki musiałam sobie wiele przypomnieć i okazało się, że przeżyłam mnóstwo trudnych sytuacji, w których były i ofiary wypadku, i spalone podczas pożaru ciała, i osoby, które utonęły.
Od 20 lat pracuję w jednostce, która jest jedną z bardziej wyjazdowych w Polsce. I zdarzeń mamy faktycznie dużo. Bardzo przejmujące są akcje związane z samobójstwami. Po pierwsze taka akcja zwykle trwa długo, a po drugie - zawsze wywołuje refleksję: co sprawiło, że ten człowiek znalazł się w takim momencie życia, że nie potrafił sobie poradzić? W takich chwilach chciałabym dać mu jakieś rozwiązanie, przekonać, że jeśli skoczy z mostu, to będzie koniec. Nic więcej go nie czeka. To są zawsze bardzo przykre i emocjonalnie trudne chwile, szczególnie gdy zdarzenie dotyczy młodych ludzi. Oni chyba nie do końca są świadomi, że to, co chcą zrobić, jest nieodwracalne. A przecież dopiero zaczynają podejmować decyzje, startują w dorosłe życie. Kiedy dojeżdżamy i jest już za późno, żałuję, że nie mieliśmy szans zadziałać wcześniej.
Udało ci się kiedyś odwieść kogoś od decyzji o samobójstwie?
Zdarzyło mi się rozmawiać z osobami, które potem schodziły z dachu, z okna czy z mostu. To znaczy, że próba samobójcza była krzykiem o pomoc. Ten człowiek tak naprawdę nie chciał tego zrobić, wahał się. Dwa lata temu mieliśmy spotkanie z panią psycholog z policji. Powiedziała, że samobójca ufa temu, kto z nim rozmawia. Dlatego trzeba zrobić to, co mu się obieca, zwłaszcza że on wyczuje, czy to prawdziwa obietnica, czy ściema. Będąc jeszcze przed tym szkoleniem, obiecałam coś kobiecie, która chciała popełnić samobójstwo. Siedziała zamknięta w mieszkaniu, nie chciała rozmawiać z facetami-strażakami. Powiedziałam jej, że będę z nią przez cały czas. Otworzyła mi drzwi, zaufała. Po wszystkim została odwiedziona do szpitala.
Kiedy wsiadała do karetki, ja poszłam do swojego samochodu. Zapytała: nie idziesz ze mną?
To było wiele lat temu, a ja do dziś czuję się z tym strasznie źle. Mam poczucie, że ją zawiodłam.
Dzisiaj byś pojechała?
Tak. Przecież jesteśmy po to, żeby pomagać ludziom. Komfort psychiczny to najważniejsze, co im możemy dać. Służymy ludziom. Nasza praca to służba.
Pamiętasz swoją pierwszą akcję?
Bardzo dobrze. To było otwarcie mieszkania. Na korytarzu w bloku był wyczuwalny intensywny zapach. Starszy mężczyzna od paru dni nie dawał znaku życia. Sąsiadka powiadomiła straż pożarną. Otworzyliśmy mieszkanie. Michał, który był wtedy dowódcą, zapytał mnie: wchodzisz do środka?
Nauczona moim krótkim doświadczeniem zdobytym w szkole pożarniczej, odpowiedziałam, że jeśli nie ma potrzeby, to nie wchodzę. Było wiadomo, że ta osoba nie żyje, nie mogłam nic dla niej zrobić.
Powiedziałam dowódcy, że odniosę sprzęt. Nie miałam potrzeby, żeby coś udowadniać.
Piszesz: „Życie kruszy się na naszych oczach i na naszych ulicach. Nie zawsze możemy temu zapobiec. Dlatego w naszej ekipie... często słychać śmiech”. W ten sposób radzisz sobie ze stresem i emocjami związanymi z ekstremalnymi sytuacjami, które mogą wystąpić podczas interwencji?
Strażacy to niesamowicie zabawni, fajni i pogodni ludzie. Są wysportowani, mają udane życie rodzinne, znam ich żony, bo spotykamy się w większym gronie. Nie wiem, czy do straży wstępują fajni ludzie, czy też ten zawód determinuje takie zachowania. Jednak śmiech pojawia się po ciężkich akcjach. To nasz wentyl bezpieczeństwa.
Remedium na stres?
Tak, a strażakom go nie brakuje. Pewnego dnia zostaliśmy wezwani do otwarcia mieszkania, w którym drzwi... były otwarte. Okazało się, że w korytarzu leżała starsza kobieta, która nie mogła się samodzielnie poruszyć. Klinowała drzwi, więc nie mogliśmy się do niej dostać. W tej sytuacji zdjęłam mundur i hełm, i wślizgnęłam się przez drzwi szczeliną od góry. Miejsce było przerażające. Ta kobieta bawiła się w zbieractwo i kolekcjonowała śmieci. Sterty rozmaitych przedmiotów sięgały niemal pod sam sufit. A pomiędzy nimi wiły się białe robaczki. Insekty znajdowały się również na tej kobiecie. W takich sytuacjach trzeba być profesjonalistą, nawet jeśli coś osobiście bywa dla człowieka trudne. Później się okazało, że ta kobieta ma rodzinę, która żyje normalnie. Zastanawialiśmy się, dlaczego nikt się nią nie zaopiekował.
Ludzie potrafią być naprawdę okrutni. I to okrucieństwo my, strażacy, widzimy na co dzień.
Podobnie jak ratownicy medyczni, prokurator, policjanci.
Pewnie trudno w takich sytuacjach wierzyć, że są też dobrzy ludzie. Pamiętam jedną z akcji strażaków. To było wezwanie do mężczyzny, który uderzył samochodem w drzewo. Druhowie go ratowali. Nie wiedzieli, że ten mężczyzna usiłował popełnić samobójstwo, a chwilę wcześniej zabił swoją żonę i dziecko. Nie myślimy o tym, co ktoś zrobił, po prostu ratujemy człowieka. Mamy zadanie, które musimy wykonać. Dalsza procedura nie należy do straży. Dlatego podczas akcji nie oceniam nikogo.
Jakie umiejętności, predyspozycje powinna posiadać kobieta, by pracować w tej wymagającej profesji?
Najważniejsza jest determinacja.
W zdolności do podejmowania stanowczych decyzji spowodowanych moim wewnętrznym przekonaniem i siłą woli upatruję powód, dla którego zostałam strażakiem.
Jestem też bardzo wysportowana. Sprawność fizyczna jest bardzo ważna w tym zawodzie. Zdobyłam mistrzostwo Europy w bieganiu po schodach w Berlinie. Musiałam wtedy wbiec na czterdzieste pierwsze piętro. Kiedy więc na siódmym wybucha pożar, dostanie się tam w pełnym umundurowaniu nie stanowi dla mnie problemu. W pracy pomaga mi również dystans do siebie. Potrafię się śmiać z moich przywar, a nawet ze swojej kobiecości. Mam też mało kobiece zainteresowania, na przykład buduję dom. Zresztą, który strażak nie zajmuje się budowlanką, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Słucham o tym, z czym się mierzysz na co dzień i patrzę na twojego półrocznego synka. Jak godzisz pracę z macierzyństwem?
Mam jeszcze dwóch synów, 12-letniego Franka i 3-letniego Stasia. Dzięki rodzinie zyskałam dodatkowe umiejętności. Potrafię z jednym synem odbijać piłkę, drugiego trzymać na rękach, rozwiązywać zadanie domowe z trzecim i jednocześnie gotować obiad. Taka wielozadaniowość bardzo pozytywnie wpływa na moją pracę w straży. Zresztą multitasking to cecha kobiet. Faceci są w stanie idealnie zrobić tylko jedną rzecz. Tego się od nich uczę. Kiedy mam zadanie, realizuję je. Oczywiście zdarza się, że po trudnej akcji mam w sobie jeszcze jakieś emocje. Na przykład, kiedy jesteśmy wzywani do domowej awantury i gdy słyszę, że ktoś zwraca się do swojego dziecka w sposób, w jaki ja nigdy bym się nie odezwała. Potem w domu patrzę na swoje dzieci i przypomina mi się tamta scena.
Zastanawiałaś się kiedyś, jak będzie wyglądał twój ostatni dzień na służbie?
Nie, nigdy. Chociaż raz miałam kryzys i pomyślałam, że to koniec, odchodzę, nie chcę być strażakiem. Zapisałam się na emeryturę. Odeszłabym w lutym bieżącego roku, ale okazało się, że mam siedem miesięcy zaległego urlopu, którego nie mam kiedy wybrać, a potem zaszłam w ciążę. Teraz jestem na urlopie macierzyńskim. Rodzicielstwo jest dla mnie bardzo ważne. Napisałam w tym czasie książkę. Jednak bardzo czekam na powrót do pracy wiosną przyszłego roku.
Co jest największą nagrodą w pracy strażaka?
Krótkie, wyjątkowe momenty. Pewnego dnia dostaliśmy zgłoszenie od starszej pani. Jej 85-letni mąż zszedł po coś do piwnicy i drzwi się zatrzasnęły. Dla tej pani to był dramat, bardzo płakała, bo mąż nie mógł wyjść, a ona nie wiedziała, kiedy otworzymy drzwi. Krzyczała do niego: kochanie, nie martw się, zaraz cię uwolnią. Dla nas to banalna akcja. Bez problemu otworzyliśmy drzwi, pan wyszedł i razem z żoną padli sobie w objęcia. Potem dziękowali, mówili, że jesteśmy super, a my tak naprawdę nie zrobiliśmy nic wielkiego.
I to są właśnie te piękne momenty, kiedy ludzie są nam wdzięczni. To największa nagroda za służbę.
Co cię zainspirowało do napisania książki?
Chciałabym, żeby ludzie zaczęli bardziej doceniać życie. Ono jest takie kruche i łatwo je stracić.