Akcja „Wisła”. Ukraińców wysiedlić i wynarodowić
29 marca 1947 r. Biuro Polityczne PPR podjęło decyzję o wysiedleniu Ukraińców z południowo-wschodniej Polski. Miał to być sposób na zlikwidowanie partyzantki UPA. W rzeczywistości chodziło o pozbycie się sprawiającej kłopoty mniejszości narodowej.
W lutym 1947 r. komunistyczne władze ogłosiły amnestię dla uczestników podziemia niepodległościowego. W jej efekcie ujawniło się ponad 50 tys. konspiratorów, a łącznie amnestia objęła 76 tys. osób. Operacja ta w dużej mierze przyczyniła się do likwidacji zbrojnego oporu przeciw nowemu ustrojowi. Uwolnione od zwalczania „reakcyjnych band” wojsko i oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) można było skierować do innych zadań. Uwaga rządzących skierowała się teraz ku ukraińskiemu podziemiu zbrojnemu działającemu w południowo-wschodniej części kraju.
„Sprawa ukraińskiej partyzantki traktowana była dotąd przez PPR jako problem drugorzędny (główny akcent kładziono na walkę z polskim podziemiem i opozycją). W dowództwie WP panowało przekonanie, że po wyjeździe ludności ukraińskiej problem z UPA niejako sam się rozwiąże” – pisze historyk prof. Grzegorz Motyka w wydanej właśnie książce „Akcja >>Wisła<< ’47. Komunistyczna czystka etniczna”. W lutym 1947 r. w sztabie KBW opracowano plan operacji pod kryptonimem „R” (Rzeszów). Jej celem była likwidacja oddziałów UPA operujących w województwach rzeszowskim i lubelskim. Przewidywano, że weźmie w niej udział prawie 4,5 tys. żołnierzy. Operację miało zatwierdzić Biuro Polityczne PPR, ale przeszkodziły temu wydarzenia z 28 marca 1947 r.
Odwet szybki i brutalny
Tego dnia w przypadkowej zasadzce zorganizowanej przez UPA zginął pod Jabłonkami w Bieszczadach wiceminister obrony
narodowej gen. Karol Świerczewski. Śmierć generała, posła na Sejm Ustawodawczy i bohatera wojny domowej w Hiszpanii, była dla rządzących szokiem. W takiej sytuacji Biuro Polityczne PPR zdecydowało o przeprowadzeniu szybkiej i brutalnej akcji odwetowej wobec ludności ukraińskiej. Na posiedzeniu 29 marca przyjęto uchwałę o przesiedleniu Ukraińców i rodzin mieszanych na Ziemie Odzyskane, bez tworzenia zwartych grup i nie bliżej niż 100 km od granicy. Drugim w kolejności celem akcji odwetowej miało być zniszczenie ukraińskiego podziemia zbrojnego.
Odpowiedzialnymi za operację uczyniono zastępcę szefa Sztabu Generalnego WP, zdolnego przedwojennego oficera, a teraz zwolennika komunizmu, gen. Stefana Mossora, oraz przedwojennego komunistę, a teraz wiceministra administracji publicznej Władysława Wolskiego. 17 kwietnia 1947 r. powołano Grupę Operacyjną „Wisła”. Po Biurze Politycznym PPR – znamienna kolejność – uchwałę o przeprowadzeniu wysiedleń podjęło Prezydium Rady Ministrów.
- W pierwszej chwili po śmierci Świerczewskiego Biuro Polityczne położyło nacisk na akcję represyjną wobec Ukraińców. Celem długofalowym był natomiast plan wynarodowienia tej grupy etnicznej. Wobec braku zgody Moskwy na dalsze przesiedlenia Ukraińców do ZSRR uznano, że jest zgoda na likwidację problemu ukraińskiego poprzez wywózkę, a następnie wynarodowienie tej grupy. Oczywiście wynarodowienie miało dotknąć nie samych wywożonych – to było raczej niemożliwe – tylko ich dzieci i wnuki – wyjaśnia prof. Grzegorz Motyka.
Po uchwałach przystąpiono do formowania Grupy Operacyjnej „Wisła”. Każda z 12 dywizji Wojska Polskiego otrzymała rozkaz wystawienia kombinowanego pułku piechoty złożonego z najlepszych żołnierzy i wyekwipowanego do prowadzenia działań bojowych. Z pułków tych utworzono pięć kombinowanych dywizji. Każda liczyła od 2 do 3 tys. żołnierzy. Doszła do tego licząca
4,6 tys. ludzi 1. Dywizja KBW utworzona ze wszystkich wojewódzkich oddziałów Wojsk Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Dodatkowo do Grupy wszedł 5. Mazurski Pułk Saperów, 1. Samodzielny Pułk Samochodowy, pułk Straży Ochrony Kolei oraz eskadra samolotów PO-2. Łącznie Grupa Operacyjna „Wisła” liczyła około 20 tys. żołnierzy. Jej sztab umieszczono w Sanoku.
Rozpacz i apatia
Akcja miała objąć tereny ówczesnych województw lubelskiego, rzeszowskiego oraz części krakowskiego. Wysiedlenia planowano na Polesiu, Roztoczu, Pogórzu Przemyskim, w Bieszczadach, Beskidzie Niskim i Beskidzie Sądeckim. W praktyce oznaczało to, że operacja toczyć się będzie wzdłuż wschodniej i południowej granicy państwa od Hrubieszowa aż po Nowy Targ.
Akcja rozpoczęła się 28 kwietnia. Każda z dywizji na przydzielonym jej terenie przystąpiła do wysiedlania ludności. Poszczególne wsie wczesnym rankiem były otaczane przez wojsko, a mieszkańców informowano, że zostaną wywiezieni. Dostawali kilka godzin na spakowanie się i zabranie ze sobą większości dobytku: przedmiotów osobistych, ubrań, narzędzi rolniczych, żywności oraz zwierząt gospodarskich. Następnie kierowano ich do punktów zbiorczych, a stamtąd na stacje załadowcze.
Ludność przyjmowała wiadomość o wywózce z rozpaczą. Starano się uzyskać skreślenie z list wywózkowych przedstawiając (nierzadko nieprawdziwe) dokumenty o członkostwie w PPR, rzymskokatolickie metryki chrztu albo inne zaświadczenia potwierdzające polskość. Ostatecznie uciekano się do prób wręczania oficerom łapówek.
Konieczność opuszczenia domów i gospodarstw, w których mieszkano od pokoleń, a następnie podróży w nieznane, była dla wysiedlanych tragedią. Zdarzało się, że całowali chaty i ikony na pożegnanie. Natomiast przypadki stawiania czynnego oporu były sporadyczne. Jak wynika z raportów, mieszkańcy po początkowej rozpaczy popadali w apatię i bez sprzeciwu
wykonywali polecenia wojska. Wywózkom nie przeciwdziałały formacje UPA, bo uznały, że wobec miażdżącej przewagi liczebnej WP nie ma na to szans. Ograniczyły się więc do palenia opuszczonych wsi, aby nie mogli ich zasiedlić Polacy.
Humanitarna wywózka
Jak pisze w swojej książce prof. Grzegorz Motyka, w założeniach wojsko starało się, aby wysiedlenia odbywały się w sposób humanitarny. Żołnierze mieli dobrze traktować ludność, a Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR) zapewniał na stacjach kolejowych ciepły posiłek, suchy prowiant na drogę, paszę dla zwierząt oraz opiekę lekarską.
W praktyce oczywiście zdarzały się ze strony żołnierzy pobicia, gwałty, a nawet pojedyncze zabójstwa. Kradziono przewożony i pozostawiony dobytek wysiedlanych, a dopuszczali się tego nawet oficerowie. Żywność, której wysiedlani nie byli w stanie zabrać (ziemniaki i zboże), wojsko wykorzystywało na własne potrzeby, czasem wysyłając ją nawet do odległych garnizonów. Z kolei okoliczni Polacy ograbiali opuszczone gospodarstwa ze wszystkiego, co miało wartość.
Zgodnie z założeniami wysiedlenia obejmowały Ukraińców oraz rodziny mieszane. To drugie w praktyce oznaczało, że wystarczyło mieć ukraińską babkę lub wujka, by zostać zakwalifikowanym do wywiezienia. Komunistyczne władze nie byłyby sobą, gdyby nie wykorzystały wysiedleń także do rozprawy z opozycją polityczną.
Oto na listach wywózkowych umieszczano działaczy mikołajczykowskiego PSL, osoby związane z podziemiem niepodległościowym, a także wszelkie osoby z jakichś powodów niewygodne dla rządzących. Jednocześnie dokonywano przesiedleń ludności polskiej, tak aby na objętych operacją terenach tworzyła większe skupiska. Zachęcano też uboższych mieszkańców innych części kraju do przesiedlania się na opuszczone gospodarstwa poukraińskie, ale ta akcja nie cieszyła się powodzeniem.
150 tys. wywiezionych
Wysiedlani byli filtrowani na stacjach kolejowych przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, a Ukraińców podejrzanych o wspieranie UPA kierowano do specjalnego obozu w Jaworznie. Pociągi z wysiedlanymi kierowano na Ziemie Odzyskane, do północnej (Olsztyńskie) i zachodniej Polski (Szczecińskie i Wrocławskie). Na stacjach rozładunkowych opiekę nad przybyłymi przejmował miejscowy PUR i lokalne władze, które odpowiednio rozmieszczały Ukraińców, tak aby nie tworzyli zwartych skupisk. Osiedleni trafiali też pod obserwację miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa. W sumie od końca kwietnia do końca lipca 1947 r. w ramach Akcji „Wisła” wysiedlono około 150 tys. osób.
Równolegle z wywózkami wojsko prowadziło operację przeciw oddziałom UPA. W momencie jej rozpoczęcia władze w gruncie rzeczy niewiele wiedziały o ukraińskim podziemiu. Wynikało to z faktu, że dla komunistów nie było ono pierwszorzędnym celem; takim było oczywiście polskie podziemie niepodległościowe.
- W czasie Akcji „Wisła” władze po raz pierwszy użyły dostatecznie dużych sił wojskowych, by zlikwidować ruch partyzancki. Wojska było rzeczywiście tak dużo, że ukraińskim oddziałom zrobiło się na pogranicznych terenach ciasno, a ich aktywność została sparaliżowana. Po raz pierwszy znalazły się w takiej sytuacji, że z trudem poruszały się w terenie. Nie podjęły większych akcji, starając się przetrwać – mówi prof. Motyka.
Początkowo WP nie odnosiło dużych sukcesów w wykrywaniu upowskich oddziałów i ich kryjówek. Jednak z czasem stopniowo wychwytywano członków konspiracji, rozbijano kolejne grupy i likwidowano ich leśne bazy. Wobec zaciskania się pętli, dowództwo UPA w Polsce podjęło decyzję o demobilizacji oddziałów. Niektóre z nich rozwiązano, inne przeszły na teren ZSRR lub przebiły się przez Czechosłowację do Niemiec. Ostatnią niewielką grupę rozbito na Lubelszczyźnie w 1950 r.
Czy Akcja „Wisła” była w ogóle potrzebna? – Zlikwidowanie upowskiego podziemia wcale nie wymagało wysiedlenia wszystkich Ukraińców. Dla przykładu: na Podhalu zlikwidowano partyzantkę „Ognia” bez uciekania się do masowych wysiedleń, podobnie z akowską partyzantką na Grodzieńszczyźnie. Komunistyczne władze postanowiły jednak wykorzystać to zagrożenie jako pretekst do pozbycia się ukraińskiej mniejszości przez jej wysiedlenie, a potem wynarodowienie – odpowiada prof. Motyka.