Krzysztof Pięciak

Akcja „Wrzód”, czyli Armia Krajowa rusza na wojnę z bandytami

Partyzanci oddziału AK „Surowiec” ppor. Gerarda Woźnicy skutecznie zwalczali przestępczości Fot. archiwum Partyzanci oddziału AK „Surowiec” ppor. Gerarda Woźnicy skutecznie zwalczali przestępczości
Krzysztof Pięciak

Krakowski Oddział IPN i „DZIENNIK POLSKI” przypominają. Wobec obojętności Niemców i słabości „granatowej” policji, rolę stróża bezpieczeństwa w okupowanej Polsce bierze na siebie państwo podziemne.

Na terenie każdego obwodu istnieją bandy rabunkowo-terrorystyczne działające częstokroć pod płaszczykiem ideowym, które utrudniają nam pracę, demoralizują społeczeństwo i ułatwiają działalność okupanta - diagnozował we wrześniu 1943 r. komendant Okręgu AK Kraków płk Józef Spychalski „Luty”. I dodawał: Stan taki nie może nadal istnieć, jeżeli chcemy panować nad terenem i skierować główny wysiłek na walkę z okupantem.

Bandytyzm i przestępczość podczas wojny to problem uniwersalny, znany z wielu konfliktów zbrojnych. Preludium do bandytyzmu II wojny światowej miało miejsce już we wrześniu 1939 r., gdy następowała - jak pisał kpt. kpt. Tadeusz Semik, dowódca kompanii fortecznej „Węgierska Górka” - inwazja pozostałej ludności miasta i okolic na opustoszałe sklepy i mieszkania. Sklepy przeważnie żydowskie doszczętnie zrabowano i zdemolowano, kradnąc nawet urządzenia sklepowe i sprzęt. Mieszkania prywatne, opuszczone przez mieszkańców, też mocno ucierpiały, tu bowiem zakradano się nawet do schowków i skrytek, ogołacając je ze wszystkiego. Bandy rabunkowe składały się z miejscowych obywateli, często sąsiadów, oraz mieszkańców sąsiednich wsi…

Napadano z chęci zysku, ale też ze strachu przed głodem - jak w Krakowie, gdzie lęk przed niedoborami aprowizacji, spotęgowany wykupywaniem zapasów przez przetaczające się przez miasto fale uchodźców, sprawił, że rozgrabiono towary z uszkodzonych bombami magazynów i sklepów. Do aktów kradzieży i szabru dochodziło najczęściej tuż przed wycofaniem się oddziałów Wojska Polskiego i Policji Państwowej lub po ich odwrocie, a przed wkroczeniem Wehrmachtu.

Anomia i obrzyn

Większe znaczenie dla wzrostu skali wojennego bandytyzmu miał ogłoszony 2 września 1939 r. jeszcze przez polskie władze dekret o amnestii. Choć formalnie obejmował tylko skazańców z mniejszymi wyrokami, w praktyce burzliwy przebieg działań wojennych sprawił, że z więzień zostali wypuszczeni, lub uciekli, także recydywiści i zawodowi przestępcy; okupanci szacowali ich liczbę na terenie Generalnego Gubernatorstwa (GG) na 15-20 tys. osób. O ile na terenach wcielonych do III Rzeszy bandytyzm bezwzględnie zwalczano, aparat okupacyjny GG traktował przestępstwa kryminalne - o ile nie były wymierzone w interesy Niemców - jako wewnętrzny problem Polaków. Nie zdołała zdławić go „granatowa” policja.

Wzrostowi przestępczości w GG sprzyjała bieda i gwałtowne ubożenie, zwłaszcza i tak niezamożnej ludności robotniczej i wiejskiej, obciążonej dodatkowo przymusowymi dostawami na rzecz Niemców. Kradziono więc przedmioty codziennego użytku, nawet drobne: worek węgla, prześcieradło, elementy odzieży, płody rolne z pól… Podstawowe towary były atrakcyjniejszą zdobyczą niż gotówka.

Lata wojny i okupacji to także czas załamania się porządku społecznego i kryzysu norm moralnych. Stanowi anomii towarzyszy brutalizacja codzienności, wszechogarniające cierpienia i śmierć, potęgujący się terror, przy zwiększaniu obciążeń narzucanych na ludność i poczuciu bezkarności sprawców.

Inna teoria socjologiczna mówi, że przemocowe zachowania łatwiej podejmuje się wobec „obcych” niż wobec „swoich”. Masowe przesunięcia ludności, uciekającej przed wojną czy przesiedlanej, naruszały struktury społeczne, dawały poczucie anonimowości i osłabiały mechanizmy kontroli społecznej. Łatwiej w takich warunkach napaść „obcych” - przymusowych przesiedleńców, ukrywających się Żydów, czy choćby mieszkańców sąsiedniej miejscowości - niż „swoich”: sąsiadów z jednej wsi czy krewnych.

Rabunki ułatwiał dostęp do broni znajdowanej na pobojowiskach. Typowym atrybutem kojarzonym z bandytami (a także z kłusownikami) stał się obrzyn, czyli karabin z obciętą lufą, łatwy do ukrycia pod ubraniem. Ale bywały też grupy bandyckie uzbrojone lepiej od lokalnych konspiratorów.

Bandy i bandyci

Kilkuosobowe najczęściej bandy, znane pod przydomkami przywódców (bandy „Ciupy”, „Piekarza”, „Francuzika”) lub z własnymi nazwami („Czarne Sępy”) bywały postrachem okolicy. Strzeżono się miejsc owianych złą, „bandycką” sławą - np. „Tatarów” (jak nazywano Siedliszowice koło Dąbrowy Tarnowskiej), „Meksyku” na pograniczu Małopolski i Świętokrzyskiego, czy konkretnych dróg i lasów, o których mówiono, że łatwo tam stracić majątek, a nawet życie. Rabowano podróżnych na traktach i w budynkach, zwłaszcza tych, gdzie bandyci spodziewali się natrafić na bogaty łup: domach zamożniejszych gospodarzy, młynach, parafiach, sklepach. Ale nie oszczędzano też najuboższych. Nie wahano się przed biciem napadniętych, by zmusić ich do oddania pieniędzy lub butów, czy przed wyładowywaniem złości gdy ofiara nie posiadała żądanego łupu - jak w Brzesku Nowym, gdzie banda „Klaczy” wygrażała bronią kilkuletnim dzieciom i pobiła wiekowego przesiedleńca, który zawinił tym, że nie miał pieniędzy. W Sancygniowie uduszono drutem 10-letniego chłopca, żeby mu zabrać sto złotych.

Ale piętno „bandyty” dotykało także osób, które dopuszczały się kradzieży żywności, by przeżyć: uciekinierów z obozów, czy ukrywających się przed represjami i śmiercią ze strony okupanta Polaków i Żydów.

Byli tacy, którzy stawiali opór bandytom. Broniono się widłami, siekierami, czy zaimprowizowanymi pałkami. Patrolowano wsie lub umieszczano na wysokim budynku obserwatora z głośnym instrumentem, alarmującego mieszkańców o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Ci, który skutecznie stawili opór bandytom, zyskiwali szacunek i uznanie sąsiadów - jak pewien gospodarz z Baczyna, który przebił widłami napastnika kradnącego świnię.

„Żona dała dużą osełkę masła, nie zostawiając sobie nic, bo jakże to odmawiać partyzantom” - żalił się mieszkaniec podtarnowskiej wsi, okradziony przez bandę podszywającą się pod żołnierzy AK. To kolejny, powszechny modus operandi kryminalistów: podawanie się za „leśnych”, przebieranie w mundury, używanie pseudonimów - i wykorzystywanie w ten sposób patriotycznych postaw społeczeństwa.

Rozkaz „Lutego”

Wymowny kryptonim „Wrzód” nadano akcji likwidacji band, ogłoszonej we wrześniu 1943 r. przez płk. „Lutego”. W praktyce przystąpiły do tego zadania jednostki różnych szczebli, od placówek po oddziały partyzanckie i Kedyw. O tym, jak poważnie traktowano to zadanie świadczy podkreślenie, że walka z bandytyzmem miała być okazją do wprawienia się w boju i zdobycia broni, i że przy odznaczeniach i awansach należy ją traktować na równi z walką z okupantem. Ważną rolę odgrywał wywiad, zbierający informacje o kryminalistach i weryfikujący, czy zdarzenie było w istocie bandyckim napadem, czy może akcją innej grupy konspiracyjnej lub fałszywym donosem.

Polowali na bandytów także ludowcy - Oddziały Specjalne Ludowej Straży Bezpieczeństwa, pełniące funkcję oddziałów egzekucyjnych cywilnego pionu podziemnego wymiaru sprawiedliwości.

Już sama obecność partyzantów miała charakter odstraszający. Spokojniejsze były więc dla lokalnych społeczności okolice obozowisk zgrupowań partyzanckich, czy obszary powstających podczas akcji „Burza” w połowie 1944 r. tzw. republik partyzanckich, czyli terenów znajdujących się pod kontrolą partyzantów (m.in. w rejonie Proszowic i Raciechowic). - Jak „Hardy” przyszedł, to skończyli się bandyci… - mówił konspirator spod Ryczowa, wspominając partyzantów oddziału AK „Surowiec” ppor. Gerarda Woźnicy „Hardego”, gorliwie tępiących kryminalistów na „swoim” terenie.

Akcja „Wrzód” w Okręgu trwała aż do przełomu 1944 i 1945 r. Jednocześnie jesienią 1944 r., po fiasku akcji „Burza” i zaniechaniu planów powstania powszechnego, utworzono Oddziały Specjalne AK. Nieliczne, za to dobrze wyposażone i kierowane przez starannie wybranych oficerów, miały dyscyplinować społeczeństwo, tępić bandytyzm oraz szerzyć „pozytywną propagandę” na rzecz AK - co okazało się potrzebne, gdy wobec bliskości frontu „w terenie” pojawiło się dużo łatwo dostępnej broni, a z drugiej strony wobec objawów rozprężenia w oddziałach partyzanckich.

Ścigano więc - skutecznie - bandytę z Lubomierza, schwytanego na gorącym uczynku, czy dwóch złodziei ze Słopnic, podszywających się pod akowców. Doścignięto „Czarnego Kruka”, grasującego w rejonie Naprawy i Jordanowa na czele grupy złożonej z Polaków, Żydów oraz dwóch Francuzów - uciekinierów z obozu jenieckiego.

I wielu innych. Formowane w Inspektoracie Nowy Sącz pod koniec 1944 r. Oddziały Specjalne rozbiły bandę „Piekarza” na Orawie. Na Podhalu zlikwidowano dwóch i wychłostano kilku bandytów, w Leśnicy rozbito trzyosobową bandę podszywającą się pod AK, a zrabowane mienie oddano ukrywającym się uciekinierkom z Warszawy. Na Sądecczyźnie rozbito trzy bandy w rejonie Tęgoborza i czwartą, przyłapaną podczas rabunku, w okolicy Kamionki. Kolejną bandę rozbili partyzanci 1. psp AK, dwie dalsze i dwóch rabusiów udających partyzantów zlikwidował oddział LSB.

Trudno rozstrzygnąć, czy w skali kraju udało się konspiracji doprowadzić do ograniczenia plagi bandytyzmu. Niewątpliwie jednak wielu mieszkańców mogło odetchnąć z ulgą po zwalczeniu przez partyzantkę bezkarnych dotąd rabusiów

Krzysztof Pięciak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.