Aktorstwo to dla Danuty Stenki ciąg wylanych łez i nieprzespanych nocy
Żeby zapewnić rodzinie stabilizację, jej mąż zrezygnował z aktorstwa. Dzięki temu ona mogła w pełni rozwinąć skrzydła. Mimo to do dziś pozostaje niepewna swej zawodowej wartości.
Choć od pewnego czasu nie gra na pierwszym planie, to jest wyraźnie obecna na małym i dużym ekranie. Chętnie występuje w serialach - ostatnio widzieliśmy ją w „Nieobecnych”, „Bez skrupułów” i „Diagnozie”. Z kolei w kinach gościła w „Planecie singli” i „Sali samobójców. Hejterze”. Wszystkie te występy pokazują, że jest wszechstronną aktorką, która sprawdza się w różnych rolach. Mimo tego nadal pozostaje bardzo niepewna swej zawodowej wartości.
"Ludzie myślą, że mój zawód sprowadza się do blasku jupiterów, oklasków, okładek w kolorowych pismach i sławy, a jedyną i największą trudność sprawia mi nauczenie się długiego tekstu. Nikt nie wie, nawet najbliżsi, ile w każdej roli, scenie, która może być mignięciem na ekranie, w kolejnym spektaklu, choćby i dwusetnym, kryje się niepewności, lęku, wstydu. Że się nie nadaję, nie dam rady, nie umiem, że wszystko popsułam. Ile nieprzespanych nocy i wylanych łez” – twierdzi w książce „Flirtując z życiem”.
Na brzuchu dziadka
Jej tata elektryfikował wsie, a mama uczyła rosyjskiego w szkole podstawowej. Wychowała się w małej wsi Gowidlino, pięknie położonej nad jeziorem w sercu kaszubskiego lasu. Od małego pomagała ze starszym bratem rodzicom w gospodarstwie, a szczególnie upodobała sobie pasiekę, którą prowadził tata. Ponieważ przez długi czas jako jedyni we wsi mieli telewizor, co tydzień schodziły się do nich tłumy na „Czterech pancernych” czy „Stawkę większą niż życie”.
„Mieszkaliśmy z babcią, dziadkiem i pradziadkiem w jednym domu. Uwielbialiśmy z moim bratem, jako przedszkolne i podstawówkowe dzieciaki, schodzić do dziadków. Do nich przychodzili ich koledzy i koleżanki, czyli dziadkowie i babcie naszych rówieśników i opowiadali sobie nawzajem różne historie. Często o duchach. Dziadek z dużym brzuchem, leżący na leżance i my, dzieciaki, mój brat i kuzynki, na tym dziadku, na tym jego brzuchu i wokół niego, a on opowiada nam niepowtarzalne, wymyślone przez siebie bajki” – wspomina we „Flirtując z życiem”.
Mała Danusia musiała się szybo usamodzielnić: po skończeniu podstawówki wyjechała uczyć się w liceum w Kartuzach i zamieszkała w internacie. Trafiła do klasy matematyczno-fizycznej, ale ewidentnie ciągnęło ją do przedmiotów humanistycznych. Zauważyła to nauczycielka języka polskiego i wpadła na pomysł, aby wysłać swą podopieczną na konkurs recytatorski. Ponieważ świetnie wypadła, zasugerowała Danusi zdawanie do szkoły aktorskiej.
- Po maturze pracowałam przez rok jako nauczycielka, ucząc się zaocznie w Studium Nauczycielskim i przygotowując do egzaminu na studia pedagogiczne. Ale jeszcze nie byłam zdecydowana. Dopiero kiedy umówiono mnie z pewnym aktorem, który miał mi przybliżyć egzaminy wstępne i pracę w teatrze, a zaczął snuć opowieści o smutnych i nawet tragicznych losach koleżanek aktorek - co zapewne miało mnie zniechęcić - poczułam, że jakaś sprężynka się we mnie napina. I poszłam w to jak w szkodę, bez świadomości co może mnie czekać! - śmieje się w „Polityce”.
Spotkanie z człowiekiem
Kiedy pojechała do Gdańska, aby uczyć się w studium aktorskim, nie czuła się tam dobrze. Jednak pomimo kompleksu dziewczyny ze wsi, poszła jak burza: po zakończeniu nauki zaczęła występować w Szczecinie, potem przeniosła się do Poznania, aż wreszcie upomniała się o nią Warszawa. Początkowo stołeczne środowisko artystyczne przyjęło ją chłodno. Kolejne role przekonały do niej jednak zarówno kolegów i koleżanki, jak i publiczność.
- Mój zawód mnie otworzył, przede wszystkim na siebie samą. Istotą aktorstwa dla mnie jest spotkanie z człowiekiem. Odbywa się ono na wielu płaszczyznach - spotkanie z rolą, czyli postacią, w którą się wcielam, spotkanie z reżyserem, kreatorem świata, w którym jako ta postać żyję, spotkanie z innym aktorem, partnerem we wspólnej podróży, w której zderzają się nasze wizje, pomysły, interpretacje, nasze myślenie i charaktery, ale przede wszystkim spotkanie z moim wewnętrznym człowiekiem – mówi w „Gazecie Wyborczej”.
Sukcesy w teatrze sprawiły, że nabrała apetytu na kino i telewizję. Popularność przyniósł jej serial „Boża podszewka”, w którym zagrała postać zmieniającą się fizycznie od wczesnej młodości do późnej starości. Potem wkroczyła na plan „Chopina. Pragnienia Miłości”, gdzie pod okiem samego Jerzego Antczaka zagrała George Sand. Dla wielu widzów pozostanie pewnie jednak na zawsze Judytą z „Nigdy w życiu!” według powieści Katarzyny Grocholi.
- Kiedyś ciągle coś zmieniałam: teatry, miasta, mieszkania, ludzi wokół siebie. Więcej też było wypadów, spotkań towarzyskich. Bywa, że brakuje mi tego ruchu, jakichś małych rewolucji. To ciekawe, bo jednocześnie coraz częściej szukam spokoju i coraz bardziej go sobie cenię. Ale od czasu do czasu potrzebne mi jest szarpnięcie, żeby ruszyć do przodu, szukać nowego, rozwijać się. Zawód na szczęście nadal funduje mi niespodzianki – podkreśla w „Twoim Stylu”.
Przewodnik stada
Będąc na studiach, skupiona na nauce, Danuta początkowo nie myślała o amorach. Kiedy jednak na festiwalu teatralnym w Toruniu podszedł do niej Janusz Grzelak, zgodziła się na randkę. Ponieważ było miło, młodzi aktorzy zaczęli kursować między Poznaniem a Szczecinem. Z czasem poczuli, że chcą być ze sobą na poważnie. Gdy przeprowadzili się do Warszawy, on rzucił aktorstwo i zajął się doradztwem finansowym, aby zapewnić stabilizację rodzinie.
- U nas to Janusz jest przewodnikiem stada. To on organizuje, wozi, kupuje, zabezpiecza, umawia. Jest moim największym przyjacielem. Gdybym teraz dostała propozycję podpisania paktu z diabłem na dożywotnią atrakcyjność i zainteresowanie ze strony innych mężczyzn, jak 20 lat temu, w zamian za rozstanie z moim mężem, w sekundę bym to odrzuciła – podkreśla w Interii.
Danuta i Janusz doczekali się dwóch córek. Obie skończyły psychologię, z tym że Paulina zajmuje się psychoterapią, a Wiktoria - relacjami w biznesie.
- Przez wiele lat tworzyliśmy rodzinę wielopokoleniową: mąż i ja, Paulina i Wiktoria, nasze córki, i teściowie -dziadkowie. Wokół stołu siedziało zawsze sześć osób, czyli pełna obsada! Kilka lat temu zmarł dziadek Staś, w poprzednim roku Wiktoria wyprowadziła się z domu, potem odeszła babcia Tereska, a Paulina też już tylko bywa. Nagle poczułam się jak w opustoszałej hali Dworca Centralnego. Na szczęście szybko odnaleźliśmy się z mężem w tej nowej sytuacji – podsumowuje w serwisie Kobieta.pl.