Aktorzy Teatru Groteska: Nas w teatrze nie ma. A chcemy być
Ten moment jest bardzo ważny. Chcemy o ten moment zadbać. Nie chcemy być już inercyjni, nie chcemy słyszeć, że się nie da – mówią Maja Kubacka i Barbara Cieślak, aktorki Teatru Groteska w Krakowie należące do nowo powstałego w teatrze Związku Zawodowego Aktorów Polskich.
Co się stało?
Maja Kubacka: Coś pękło. Wypaliły się pewne formuły. Chcieliśmy rozmawiać, a nie udało nam się przez tyle lat tego dialogu wypracować. Jako zespół aktorski, jeszcze nie zrzeszony w związku, sygnalizowaliśmy niejednokrotnie potrzebę różnego rodzaju zmian oraz problemy, które chcieliśmy wspólnie rozwiązywać. Nie wyszło.
Teraz wchodzą państwo w nowy sezon jako związek zawodowy - pierwszy działający w tym teatrze od 20 lat.
MK: To będzie sezon pod kilkoma względami trudny. Jesteśmy na początku tej drogi – nasz związek to początkująca organizacja, bo założyliśmy go w lutym tego roku. Jest nas 11, na 19 osób z zespołu aktorskiego lub 20, licząc z aktorami emerytowanymi. Widzimy, jak czasochłonne i energochłonne jest wypracowanie sobie pewnej marki, widzialności, kontaktów, kanałów komunikacyjnych. Działalność związku to nabywanie wiedzy, nowych kompetencji. Z drugiej strony to także nowa sytuacja w samym teatrze, trudna dla obu stron.
Dyrektor teatru Adolf Weltschek wiedział o państwa planach?
MK: Zasygnalizowaliśmy zamiar założenia związku zawodowego w czasie zebrania dyrektora z zespołem w październiku 2021. „Zakładajcie” – skomentował, ale to, że się na to zdecydowaliśmy, mogło być sporym zaskoczeniem.
Barbara Cieślak: Ale potrzebny był podmiot, który mógłby rozmawiać, ponieważ każdy z osobna przegrywał.
Co państwa zdaniem nie działa w teatrze, że postanowiliście wziąć sprawy w swoje ręce?
BC: Wolelibyśmy pomówić o tym, za czym tęsknimy, o czym marzymy.
MK: Marzy nam się, żeby do teatru wróciło życie. Jestem przekonana, że ten teatr powinien rozbłysnąć, powinien zaistnieć.
W jaki sposób?
BC: Teatr lalek to teatr funkcjonujący na styku przeróżnych gatunków – teatr formy wszelakiej, czerpie pełnymi garściami z rozmaitych sposobów na teatr na całym świecie, lalka nie zawsze jest po prostu postacią, może być metaforą, ideą. Teatr Groteska jest jedynym teatrem lalkowym w Krakowie i chcielibyśmy by mógł wykorzystywać pełnię swoich możliwości w starciu z rosnącą konkurencją.
MK: Związek zawodowy pragnął przywrócić możliwość partycypowania zespołu w tworzeniu linii repertuarowej teatru. Mieć możliwość wpływu na to, co się w nim dzieje, jak on wygląda, co w nim prezentujemy, z kim współpracujemy, o czym mówimy naszymi spektaklami. Uważamy, że teatr powinien mieć wyrazistą myśl programową.
BC: Kiedyś działała w każdym teatrze rada artystyczna – to było ciało doradcze, ale można było rozmawiać. Zgubiło się, tak jak zgubiło się wiele bardzo dobrych obyczajów, które chroniły zespół aktorski i dawały poczucie podmiotowości.
Groteska poinformowała tuż przed rozpoczęciem sezonu, że na scenę wracają popularne wśród publiczności tytuły, jak „Pchła Szachrajka” i „Piękna i Bestia”. Czy jest w tym już państwa udział?
MK: Na poziomie ustalania repertuaru jeszcze nie.
BC: Teatr Groteska zawsze był znaczącym punktem na kulturalnej mapie Krakowa – zawsze dbał o swoich młodych widzów, nie zapominając również o dorosłych – stąd obok „Cyrku Tarabumba” pojawiały się jednoaktówki Mrożka. Spektakle teatru współtworzyło wielu wspaniałych plastyków, muzyków, reżyserów. Groteska nigdy nie była teatrem impresaryjnym – posiadała stały zespół aktorski.
Zapraszanie aktorów spoza teatru może wynikać z potrzeby doboru artystów do danego przedstawienia.
BC: Oczywiście, każdy aktor jest predysponowany do pewnych ról, ale… ważne jest, by najpierw zagospodarować potencjał zespołu teatru, a następnie angażować ewentualnych gości. Nie organizować castingów, na które nie są zapraszani aktorzy z teatru. To jest pewnego rodzaju policzek dla zespołu.
MK: Widzimy, że w innych teatrach ich siła jest budowana w oparciu o zespół. Twarzami Groteski stały się osoby w ogóle z tym teatrem niezwiązane.
Angażowanie osób z zewnątrz rodzi trudności?
BC: Gościnny zespół trudniej jest ogarnąć, spektakle trudniej jest zgrać. Tymczasem aktor na etacie jest w tak zwanej gotowości. Podpisując umowę z teatrem, podpisuje niejako cyrograf. Teatr jest wtedy pierwszy po Bogu. Według ram repertuarowych ustala się życie osobiste i plany. Więc jesteśmy i chcielibyśmy pracować.
MK: Brać udział w nowych, ciekawych projektach, w nowych tytułach. Nas nie ma. Od lat nie prezentujemy się na żadnych festiwalach, nie istnieją żadne wymiany. A przecież jest to zwyczajowo już praktykowane przez teatry, że zespoły gościnnie pokazują swój repertuar w innych miastach. Nie jesteśmy w to włączeni. Zależy nam, żeby Groteska była bardziej i szerzej widoczna, nie tylko w Krakowie. Obserwujemy również, że poboczna działalność teatru nie jest związana z jego nurtem.
BC: Dlatego chcielibyśmy dyrektora, który lubi swój zespół. Zna jego możliwości, potrafi je docenić i buduje spektakle przede wszystkim na bazie tego, co ma.
Krakowski urząd opublikował już zamiar ogłoszenia konkursu na stanowisko dyrektora Teatru Groteska. W odpowiedzi na pytania przyznał, że „postulat o potrzebie przeprowadzenia konkursu wypłynął od Komisji Zakładowej Związku Zawodowego Aktorów Polskich przy Teatrze Groteska w Krakowie podczas spotkania w Wydziale Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dniu 5 kwietnia 2022 r.”.
MK: Spotkaliśmy się w połowie drogi. Kiedy jako związek przedstawiliśmy się prezydentowi [przyp. red. 29 kwietnia br.] miasta i sygnalizowaliśmy potrzebę zmian dotyczących spraw artystycznych, merytorycznych, prawno-finansowych, wizerunkowych teatru, i kiedy powiedzieliśmy, że formuła konkursu pomogłaby nam do tych zmian się przybliżyć, pan prezydent przyznał, że rozważał możliwość ogłoszenia konkursu jeszcze przed spotkaniem z nami.
Miasto powołuje się również na tzw. listę ministerialną, na której jest Groteska, a zgodnie z którą wyłonienie kandydata na dyrektora ma następować w drodze konkursu – mówi o tym rozporządzenie Ministra Kultury z 2015 roku. Jednocześnie w planowanym przez miasto konkursie najprawdopodobniej będzie mógł wziąć udział każdy spełniający wymogi formalne.
MK: To prawda. My sobie taką wizję kandydata przygotowujemy. Podchodzimy do tego na zasadzie: „projekt-dyrektor”. Chcemy z tą wizją zapoznać organizatora.
Porozmawiajmy o nim. Co według państwa powinno być kryterium w wyborze dyrektora?
MK: Jedną z podstawowych ważnych dla nas cech jest właśnie ta, żeby lubił ludzi. W przypadku teatru należy pamiętać, że to nie jest tylko miejsce pracy. Jest to przede wszystkim bardzo swoista społeczność, która rządzi się różnymi swoimi wewnętrznymi umowami, zwyczajami, zasadami.
BC: Teatr to nie tylko zespół aktorski. To pracownie, zespół techniczny, administracyjny, cała rzesza ludzi, którzy razem pracują na wspólne dobro. Którzy nie powinni być podzieleni i zamknięci w swoich osobnych pudełkach. To nie znaczy, że się zawsze wszyscy ze sobą zgadzamy, nie – kłócimy się i godzimy, wspieramy się i złościmy na siebie – ale i tak jesteśmy razem, płyniemy na jednym statku.
MK: Dlatego tak ważnym kryterium jest dla nas, aby kandydat na dyrektora miał świadomość, że teatr to wspólnota ludzi, do której on również jest włączony. Żeby był z nami po jednej stronie, wiedząc, że gramy do tej samej bramki. Żeby potrafił rozwiązywać konflikty w sposób koncyliacyjny. Istnieje taki stereotyp, że skoro pracuje się w kulturze, to ma się na co dzień do czynienia z kulturą słowa, z kulturą relacji międzyludzkich.
Stereotyp?
BC: Niestety.
MK: Chcemy też, żeby to była osoba, która rozumie, że teatr powinien nadal być miejscem bez podziałów. Żeby to była osoba podejmująca decyzje samodzielnie, to znaczy niebędąca aktywnym uczestnikiem życia politycznego. Żeby nie ciążyły na niej jakiekolwiek podejrzenia o mobbing. Potrzebujemy osoby, która zrozumie, że pewne sposoby zarządzania teatrem, z elementami feudalizmu czy relacji powinnościowej, już dawno nie funkcjonują.
Wspomniała pani o podejrzeniach mobbingu. Również do redakcji dochodzą sygnały, że w teatrze może dochodzić do nadużyć. To prawda?
MK: Na ten moment nie możemy powiedzieć nic ponad to, że jako związek zasygnalizowaliśmy dyrekcji potrzebę przygotowania się do rozmów na ten temat, poprzez przejście szkolenia antymobbingowego. Jesteśmy w kontakcie z panią Pełnomocnik Prezydenta Krakowa ds. Równego Traktowania.
Kiedy państwo to sygnalizowali?
MK: Od początku naszej działalności związkowej. Niedawno jako związek wzięliśmy udział w debacie „Związani z kulturą” z udziałem posłanek Darii Gosek-Popiołek i Pauliny Matysiak oraz przewodniczącego ZZAP Maksymiliana Rogackiego. Co znamienne, okazało się, że choć uczestnicy reprezentowali różne środowiska artystyczne, nasze problemy są niemal identyczne. Bez względu na to, czy to teatr, opera czy dom kultury.
Są identyczne ze względu na specyfikę zawodu i fakt, że każdy artysta podczas pracy nad swoim zadaniem podlega subiektywnej ocenie?
BC: Nie zawsze wiadomo, gdzie ta ocena się kończy, a gdzie się zaczyna wykorzystanie sytuacji, która się otwiera.
MK: Jest to w ogóle przestrzeń na swój sposób sprzyjająca nadużyciom. Bo to, że kultura jest ważna i niezbędna, zaczyna się do społecznej świadomości przedzierać. Ale co z ludźmi, którzy są z kulturą związani? Jak oni funkcjonują? Na jakich zasadach? Obserwujemy pewnego rodzaju zagrożenie pracowania pod egidą misji, bycie swego rodzaju zakładnikiem czegoś wyższego, pewnej idei. Jest to pole, na którym mogą odbywać się czasami bardzo subtelne, ale również ewidentne przesunięcia i łamanie kodeksu etyki.
Dzięki szerokiej debacie po ujawnieniu przemocy w szkołach artystycznych coraz częściej widoczne są działania mające na celu wypracowanie narzędzi do zapobiegania takim sytuacjom. Nowe procedury, szkolenia antymobbingowe, powoływanie rzeczników czuwających nad etyką pracy.
MK: Myślę, że ta rozmowa w ogóle wypada w bardzo dobrym czasie. Nasz problem wewnętrzny wpisuje się w trwającą obecnie bardzo szeroką debatę na temat sytuacji instytucji kultury, na temat ich nowego kształtu, sposobu zarządzania i funkcjonowania. Zdajemy sobie sprawę z wpływu czasu politycznego, historycznego i społecznego na miejsce, w którym się dzisiaj znajdujemy. Tak naprawdę w bardzo wielu teatrach wciąż wybrzmiewają lata po tzw. grubej kresce, kiedy na początku lat 90. teatry w skutek przyjętych reform stanęły w potwornej sytuacji, odcięte od dotacji i każdy z nich zastanawiał się, jak przetrwać. Spuścizna tego, jak wygląda i działa zespół, zaczęła ewoluować, nałożyły się na to również nowe trendy. Teraz żyjemy w czasie nazywania rzeczywistości na nowo. Środowisko artystyczne budzi się, widzi, że pewne modele komunikacji, zarządzania instytucją i zespołem nie mogą już dłużej funkcjonować i konieczne jest wypracowanie w ich miejsce nowych.
Ale państwo idą krok dalej, zakładając związek, rozmawiając z organizatorem teatru na temat konkursu.
MK: Zmiany, których chcemy, to są też tak naprawdę zmiany dla całego środowiska. Może w jakimś miejscu ktoś pomyśli: no tak, oni mieli podobne problemy, postanowili założyć związek i się im udało, to może my też możemy. Ufamy, że nasze działania zainspirują inne osoby pracujące w instytucjach kultury, bo my robimy to poniekąd też dla nich. Jako teatr od lat jesteśmy odseparowani od środowiska, natomiast jako związkowcy odczuwamy rodzaj odpowiedzialności: z innymi artystami również możemy konsolidować, działać, coś zmieniać.
Kiedy dojdzie do konkursu, będzie to pierwszy konkurs na dyrektora Groteski.
MK: Konkurs to nie jest żadna rewolucja, to nie jest w ogóle tego typu kierunek. Nie powołujemy żadnej nowej zasady funkcjonowania. Będzie to pierwszy konkurs na stanowisko dyrektora w historii Groteski, chcemy, żeby się odbył na obligatoryjnych zasadach. Powtarzam, to nie jest żadna rewolucja. Jako związkowcy przeżyliśmy na początku okres fascynacji tym, że w ogóle mamy prawa.
To jest…
MK: Wstrząsające.
Tak. Państwo podkreślają potrzebę powołania na to stanowisko osoby rozumiejącej pracę artysty, otwartej na współpracę i mającej wizję tego teatru znacznie mocniej niż menadżera zarządzającego kulturą. Sprawne zarządzanie teatrem to jednak podstawa, która umożliwia działanie.
BC: Nie umniejszamy roli osoby zarządzającej, raczej uważamy, że te dwie funkcje powinny zostać rozdzielone. Idealnie byłoby, gdyby funkcje dyrektora naczelnego i artystycznego pełniły dwie różne osoby.
MK: To osoba kluczowa. Osoba zarządzająca teatrem powinna umiejętnie dbać o wszystkich pracowników teatru, od zespołu aktorskiego, przez zespół techniczny, pracownie, dział promocji obsługi widowni i sprzedaży. Umieć pozyskiwać pieniądze i prowadzić transparentną gospodarkę środkami publicznymi. Dyrektor artystyczny natomiast, żeby odbudować teatr z jego swoistością, powinien mieć silne zaplecze merytoryczne i kompetencje w zakresie teatru lalek i form, znać ogromną różnorodność tego teatru. Ważne jest dla nas, żeby wiedział, do czego ten teatr jest, jak go robić, czym go robić, z kim go robić i po co. Był osobą mocno zakorzenioną w tym środowisku, otwartą na współpracę z różnorodnymi reżyserami, plastykami, kompozytorami. Osobą, która wie, jak ten teatr przez 20 minionych lat się zmienił. I żeby w oparciu o tradycję Groteski, jedynego dotąd teatru lalek w Krakowie, ale włączając nowoczesne trendy teatru, mógł w pełni wykorzystać potencjał tego miejsca i zespołu, który naprawdę ma do tego przygotowanie. Był osobą, która rozumie potrzeby zespołu. Rozumie potrzeby widzów. Zapewni zupełnie nowy pułap dyskusji. Która przywróci Grotesce jej należne miejsce na mapie teatralnej. Potrzebujemy tego płodozmianu.
Czy uważają państwo, że te kryteria mogłyby spełnić osoby pracujące teraz w Grotesce?
MK: Potrzebny jest pewien dystans, nowe spojrzenie, nowa perspektywa. Zdajemy sobie sprawę, że aby przełamać hermetyczność tego zespołu, powinna to być osoba z zewnątrz, więc nie z grona obecnych pracowników i współpracowników Groteski. Jednocześnie obserwujemy od jakiegoś czasu niepokojącą tendencję w środowisku powoływania na kierownicze stanowiska tzw. „nazwisk”. „Nazwisko” kojarzone z branżą filmu czy produkcji serialowych niekoniecznie musi znać się na teatrze formy. Zależy nam na tym, aby to była przede wszystkim osoba kompetentna. Niepokoi nas to z tego powodu, że „nazwisko” z naszej branży może nie mieć siły przebicia. Po prostu nie jest ogólnie rozpoznawalne. W tego typu teatrze jak nasz trudno o gwiazdy. To teatr pasjonatów, osób naprawdę zdeterminowanych, by uprawiać ten gatunek sztuki, którzy mówiąc obrazowo, potrafią schować się za lalką. W tej niszy mamy swoich wybitnych twórców i o takie osoby nam chodzi. Biorąc pod uwagę zapóźnienia, w jakich teatr tkwi, nie mamy już czasu na pewne potknięcia. Nie możemy już sobie pozwolić na błędy.
Zwracają państwo uwagę na problemy, które nawarstwiały się latami. Dlaczego dopiero teraz założyli państwo związek i postanowili głośno o nich mówić?
MK: W jednym z esejów Tomasza Stawiszyńskiego znalazłam zdanie, które obrałam jako motto mojej działalności związkowej. To zdanie brzmi bardzo prosto: „Pewne sprawy w pewnych formach nie mogą już istnieć”.
BC: To musiało dojrzeć w kilku osobach naraz. Pracuję w teatrze Groteska już 35 lat. Byłam na zjeździe ZASP-u, podczas którego były rozmowy dotyczące konieczności powołania związku zawodowego. Przywiozłam materiały, zachęcałam, ale to nie był jeszcze ten moment.
MK: Długo do niego dojrzewaliśmy. Wcześniej już dwukrotnie przymierzaliśmy się do założenia związku. Zresztą podczas wspomnianej debaty „Związani z kulturą” wyraźnie wybrzmiało, że środowisko artystyczne w instytucjach kultury jest bardzo mocno wyhamowane w kwestiach m.in. zakładania związków zawodowych z bardzo podstawowej przyczyny. Jest nią strach. Strach przed poniesieniem konsekwencji za to, że się do niego wstąpiło. Jest to problem szeroko dyskutowany w kręgach artystycznych. U nas również.
Strach przed zwolnieniem z pracy?
MK: Na przykład.
Czy od czasu założenia związku zawodowego w Grotesce ktoś stracił pracę?
MK: Niestety tak. 1 czerwca nasza koleżanka dowiedziała się, że umowa, która wygasa następnego dnia, nie zostanie przedłużona. Z dnia na dzień straciła pracę i prawo do zajmowania służbowego mieszkania. W naszym odczuciu to była…
Kara?
MK: Za aktywną i jawną działalność związkową. Koleżanka pełniła funkcję sekretarza w związku zawodowym. I chociaż była jedną z najkrócej pracujących aktorek w zespole, grała role w 10 tytułach. To poważna strata dla związku i całego zespołu, który teraz będzie musiał wykonać wszystkie zastępstwa.
Jaki był powód nieprzedłużenia umowy?
BC: Oficjalnie koleżanka usłyszała, że nie zgłosiła chęci przedłużenia umowy. Tymczasem w Grotesce od lat panuje taka praktyka, że nie ma obowiązku zgłoszenia chęci dalszej współpracy. Jest tylko konieczność wcześniejszego poinformowania, gdy któraś ze stron nie chce jej kontynuować. To dyrektor zaproponował koleżance zatrudnienie w teatrze, koleżanka podpisała pierwszą umowę o pracę na dwadzieścia cztery miesiące, a drugą na dziewięć miesięcy. Nie dostawała wcześniej żadnych sygnałów, które mogłyby świadczyć, że dyrektor nie chce kontynuować współpracy, sama również nie wyrażała woli opuszczenia zespołu. A jednak straciła pracę z dnia na dzień.
MK: Wiemy, że koleżanka jest w kontakcie z prawnikiem. Ma jednak teraz inny problem: dostała nakaz opuszczenia mieszkania służbowego, a ze względu na trudną sytuację na rynku nie może znaleźć innego. Miasto zaoferowało pomoc w przyznaniu zastępczego lokalu socjalnego, ale na ten moment została już naliczona kara za bezumowne zajmowanie lokalu. Ma więc teraz po prostu bardzo trudną sytuację podstawową, bytową. A my wyczerpaliśmy do tej pory wszystkie polubowne sposoby dyskusji na temat przywrócenia jej do pracy.
Czego państwo próbowali?
MK: Najpierw w sprawie koleżanki rozmawiała z dyrektorem osobiście przewodnicząca związku zawodowego, potem związek poprzez pisma. Pod wystosowanym przez związek pismem do dyrekcji o przywrócenie koleżanki do pracy podpisała się większość pracowników całego teatru. Rozmawialiśmy też z prezydentem, mediował również z dyrektorem Wydział Kultury i prezydent. W tej sprawie spotkał się także z prezydentem przewodniczący ogólnopolskiego Związku Zawodowego Aktorów Polskich. Niestety, nie udało się.
W czerwcu Komisja Kultury Rady Miasta Krakowa przegłosowała przyznanie Grotesce dodatkowej dotacji, która miałaby pokryć różnicę wynikającą z przekształcenia pięciu umów na umowy o pracę. Jak dotąd wyglądała w teatrze kwestia zatrudnienia?
MK: W wielu przypadkach to były umowy kontraktowe, tak zwane umowy o dzieło chronione prawem autorskim. Tak się nazywały, jednak wykonywaliśmy pracę w pełnym zakresie, taką samą, jak pracownicy etatowi.
Zabiegali państwo o ich zmianę?
MK: I tak, i nie. Do zespołu dołączyłam jeszcze w 1997 roku jako studentka, ówczesnym dyrektorem był Jan Polewka. Dostałam w Grotesce szansę przygotowania roli dyplomowej, potem drugiej. Propozycję pracy na umowę na czas określony otrzymałam po oddaniu dyplomów w 1998 roku. Trzecia umowa w 2001 roku naturalnie przekształciła się w umowę o pracę na czas nieokreślony. Po przepracowaniu sezonu nowy już dyrektor, Adolf Weltschek poinformował zespół, że musimy przejść na inny rodzaj zatrudnienia. Kiedy umówiłam się na rozmowę, przyznałam, że mam mnóstwo wątpliwości co do przejścia na umowę o dzieło, lecz pan dyrektor nie zaproponował mi żadnej alternatywy. Jedynie rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron. Co było dla mnie priorytetem? Praca. Były to lata, kiedy w teatrze było o nią bardzo trudno. Część aktorów o już znacznym stażu pracy pozostała na umowach o pracę, młodzi – na umowach o dzieło, zwanych „kontraktowymi”.
BC: W zespole pojawiło się wiele młodych osób, które niedawno ukończyły szkołę i chciały się realizować. Przystawały na umowy kontraktowe, chociaż te nie zapewniały całego pakietu socjalnego, który dawała umowa o pracę. Nie naliczały się lata pracy, składki emerytalne, każdy sam decydował, czy zapłaci sobie indywidualne ubezpieczenie zdrowotne.
MK: Lub ubezpieczenie na wypadek nieszczęśliwego wypadku, bo nasz zawód jest dosyć kontuzyjny.
Jak to tłumaczono?
MK: Usłyszałam, że zmieniły się czasy, otworzył się wolny rynek, że taka zmiana zachodzi we wszystkich teatrach, że będzie to dla nas korzystniejsze finansowo. Z czasem pojawił się inny problem – stawki za grane spektakle praktycznie nie były waloryzowane. Niska tzw. norma za spektakle szczególnie dotykała osoby na umowach o pracę, które te kwoty miały pomniejszone o składki. Dlatego w pewnym sensie stanęliśmy pod ścianą: zdawaliśmy sobie sprawę z minusów umowy kontraktowej, ale ona doraźnie zapewniała w miarę stabilną sytuację materialną przez dziesięć miesięcy. Umowy obowiązywały w okresie 1.09.-30.06. Każda z tych umów w naszej sytuacji posiadała więc „plus dodatni i plus ujemny”.
BC: Dlatego trwało to tak długo. Z czasem coraz więcej osób starało się o umowy etatowe, jednym się udawało, innym nie.
MK: Jeszcze inni nawet nie próbowali rozmawiać.
Podczas tej samej Komisji Kultury jeden z radnych miasta zapytał przedstawicieli urzędu, dlaczego umowy są przekształcane dopiero teraz. W odpowiedzi usłyszał, że wcześniej pracownicy nie zgłaszali takiej potrzeby, a kiedy zgłosili, dyrekcja teatru przychyliła się do tej prośby. Tak było?
MK: Tutaj narracja rozwarstwiła się. Kiedy rozmawialiśmy z prezydentem miasta na temat umów, przyznał, że miał sygnał, że nam ta sytuacja odpowiada. Natomiast nam było mówione, że miasto nie daje pieniędzy na etaty, bo ich nie ma. Dyrektor zasugerował nam, żebyśmy poszli w tej sprawie rozmawiać z prezydentem. Więc założyliśmy związek i poszliśmy.
I tak 30 czerwca zostało podpisanych pięć umów o pracę obowiązujących od 1 września.
BC: Otrzymali je wszyscy wnioskujący o to członkowie związku zawodowego, ale wiemy też, że pozostali członkowie zespołu aktorskiego również mają już umowy o pracę.
To kolejny z widocznych efektów działalności związku.
MK: Od lutego udało nam się już bardzo dużo zrobić i uzyskać. Nie tylko wzrosło między nami poczucie sprawczości, konsolidacji, tego, że razem coś możemy. Staliśmy się widoczni w mieście, w Wydziale Kultury Urzędu Miasta, u prezydenta miasta, w ZASP-ie... Są różne momenty. I teraz ten jest bardzo ważny. Chcemy o ten moment zadbać. Nie chcemy być już inercyjni, nie chcemy słyszeć, że się nie da. Może to zabrzmi górnolotnie, ale nam naprawdę na tym teatrze zależy.
W czerwcu Teatr Słowackiego opublikował list otwarty, w którym wyraził poparcie dla zespołu TR w Warszawie i dla właśnie powstałego w Grotesce związku zawodowego „walczącego o silniejszą podmiotowość zespołu i o poprawę warunków pracy”. Czują Państwo wsparcie środowiska?
MK: Zdecydowanie. Kiedy w lipcu miało miejsce medialne otwarcie naszego związku, również zostało ono bardzo dobrze przez środowisko przyjęte. Dostaliśmy mnóstwo indywidualnych sygnałów, że dobrze się stało, że mamy wsparcie. To wsparcie zaczyna się też przejawiać na poziomie struktur – Polskiego Ośrodka Lalkarskiego, ogólnopolskiego Związku Artystów Scen Polskich, jego sekcji teatrów lalkowych, Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów. To bardzo ważne.
Co dalej?
MK: W nowym sezonie chcemy wrócić do dyskusji na temat waloryzacji stawek za przedstawienia i tego, czy regulamin wynagrodzeń nie wymaga pewnych korekt. Mamy nadzieję, że odbędziemy szkolenie antymobbingowe. Musimy zastanowić się nad sposobami zapobiegania wywierania nacisku na osobach, które zaangażowały się w działalność związkową. A w międzyczasie Działamy dalej. Wiemy, że zmiana nie odbywa się od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I że marzenia o naszym teatrze, dyrektorze, zespole brzmią jak bajka. Ale w naszym teatrze bajki mogą być codziennością. Więc dlaczego nie?
***
Z końcem sierpnia aktorka, której nie przedłużono umowy, po tygodniach bezowocnych poszukiwań znalazła mieszkanie będące w jej zasięgu finansowym jako osoby bezrobotnej. Wobec naliczanej przez Teatr kary musiała opuścić poprzednie mieszkanie jak najszybciej, więc zrezygnowała z opcji pomocy, która pojawiła się po kontakcie z Urzędem Miasta Krakowa.