Ania Wyszkoni: Jestem kolorowym ptakiem, który chce pokazać różne oblicza
Nowa płyta Ani Wyszkoni zbudowana jest „Z cegieł i łez” – tak jak jej życie. Z okazji premiery albumu popularna piosenkarka opowiada nam o tym, co pomogło jej zaprzyjaźnić się z samą sobą, jak zmieniły ją dzieci i czy martwi się o ich przyszłość.
- W zeszłym roku obchodziłaś 25-lecie swej kariery. Czujesz, że zamknęłaś za sobą ten etap działalności?
- Ja nie skupiam się na tym, co było. Wchodzę w drugie ćwierćwiecze swojej działalności z nową płytą. I to mnie bardzo cieszy. Muszę jednak przyznać, że ten jubileusz wypadł w trudnym dla mnie momencie. Zbierałam się emocjonalnie po pandemii, stresowało mnie wydanie kompilacyjnej płyty, bo promocja promującej ją piosenki „Skrable” była bardzo trudna i nerwowa. Myślałam, że o mnie zapomniano. Potrzebowałam więc czasu, by wrócić do siebie. Składanka „Nieznośna lekkość hitu” na pewno pomogła mi w tym procesie. Był to swoisty rodzaj terapii. Cieszę się jednak, że mam już ten moment za sobą i wchodzę w coś nowego z przytupem, szczęśliwa i spełniona.
- Po raz kolejny otwierasz nowy rozdział w swej karierze. Co cię pociąga w tych nieustannych zmianach?
- Te zmiany wynikają z naturalnego procesu dojrzewania. Uwielbiam bawić się muzyką, eksperymentować i pracować z różnymi ludźmi, którzy popychają mnie w różnych kierunkach. „Skrable” były dosyć taneczne, a teraz postanowiłam wrócić do mojego świata melancholii. Bardzo to lubię, bo mam tę nostalgię we krwi. W tym czuję się najbardziej komfortowo.
- No właśnie: w piosenkach z twojej nowej płyty słychać echo muzyki z lat 80. To świadome nawiązanie?
- To nie był plan. Wszystko wyszło bardzo spontanicznie. Nie chciałam się ograniczać i narzucać sobie żadnych ram, ani muzycznych, ani tekstowych. Piosenki wynikały więc w bardzo naturalny sposób z mojej współpracy z nowymi ludźmi. Pracowałam nad tym albumem ze swoim zespołem, w którym zaszły ostatnio duże zmiany. Z niektórymi muzykami zakończyłam współpracę, a z innymi – rozpoczęłam. To wszystko spowodowało, że ten album brzmi tak świeżo i spontanicznie.
- Płyta jest dosyć eklektyczna i znajdujące się na niej piosenki są różnorodne. To odzwierciedlenie twojej osobowości?
- Myślę, że tak. Ja nie lubię płyt utrzymanych w jednej konwencji, bo mam wtedy wrażenie, że słucham jednej piosenki. Wolę, kiedy artysta pokazuje mi swoje różne twarze. Tak też sama działałam podczas nagrywania płyty. Jedna piosenka jest bardziej rockowa, inna bardziej popowa, jedna taneczna, inna – nastrojowa. Fajnie to określiłeś: to wynika z tego, jaka jestem. A jestem kolorowym ptakiem, który chce pokazać różne oblicza na każdej płycie i podczas każdego koncertu. Muzyka daje mi taką możliwość.
- Piosenki na twoją płytę napisali m.in. Kuba Galiński, Robert Gawliński, Michał Wiraszko czy Jamal. To sami faceci. Mężczyźni cię lepiej rozumieją?
- (śmiech) Faktycznie: bardzo lubię pracować z facetami, bo są bardziej konkretni. Cenię sobie bezpośrednią komunikację, irytuje mnie, kiedy ktoś kluczy i owija prawdę w bawełnę. Cieszę się, że mam wokół siebie ludzi, którzy nie są klakierami i tylko klepią mnie po plecach, mówiąc, że wszystko jest cudownie. Mało tego: potrafią powiedzieć „Ania, nie idź tą drogą. Spróbujmy to zrobić inaczej”. W tym momencie życia i kariery ufam jednak przede wszystkim sobie. I to słychać na tej płycie. Wiele rzeczy zrobiłam tu po swojemu, chociaż były sugestie, że powinnam to zrobić inaczej. W efekcie wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni z tego albumu. I ja, i moi muzycy, i mój menedżer.
- Co sprawiło, że tym razem miałaś większą odwagę, by postawić na swoim?
- Myślę, że to kwestia większej dojrzałości oraz świadomości samej siebie i swojej muzyki. Tego, co lubię i jak chcę to pokazać. Od kilku lat bardzo intensywnie uczę się dystansu do siebie. Wiem, że to brzmi banalnie, ale było to kluczowe dla mojej twórczości. Dzisiaj wiem, że nie muszę już szukać tego przysłowiowego świętego Graala. Wszystko, co robię nie musi być takie na tip-top. Bo czasami to, co wydaje mi się być niedoskonałe, tak naprawdę najbardziej ujmuje mojego słuchacza. Pozwalam więc sobie na większą swobodę.
- Długo pracowałaś nad nowym albumem?
- Nie. Płyta powstawała w bardzo krótkim czasie. Mimo, że miałam trochę kompozycji w szufladzie, to pracowaliśmy z zespołem nad tym materiałem od początku września przez półtora miesiąca. I ten krótki czas sprawił, że jest na tej płycie więcej spontanu i luzu. Bo nie było czasu na zastanawianie się czy coś jest OK czy nie. Czy napisać inne zdanie w piosence czy też nie. Dlatego tak dużo tu lekkości w słowie i w dźwięku.
- Obserwujesz to, co dzieje się na polskiej scenie muzycznej i wyciągasz z tego wnioski dla siebie?
- Oczywiście. Jestem w tej branży i interesuje mnie to. Muzyka jest moją pasją. Staram się patrzeć szeroko i czerpać zarówno z dokonań starszego, jak i młodszego pokolenia. Od tego pierwszego przejęłam szacunek do tradycji i słuchaczy. To drugie pokazuje z kolei, że trzeba nieraz zrobić coś bardzo spontanicznie. Podoba mi się ten luz, który mają młodzi ludzie. To, że szukają siebie w tej naszej rzeczywistości. Pracują szybko i sprawnie. W niczym się nie ograniczają. Nie patrzą na to, co wypada. Po prostu robią tak, jak czują. I z tego też czerpię inspirację. W tym od swoich dzieci.
- No właśnie: podsłuchujesz jaką muzykę mają na swoich telefonach?
- Orientuję się w tym. Są to zupełnie inne klimaty niż moje. Mój syn słucha klubowej muzyki elektronicznej, uwielbia produkcje Skrillexa. Moja córka ma też swoje idolki. Jest fanką internetowych influencerek, przegląda TikToka. To zupełnie inna rzeczywistość niż ta, w której dorastałam, ale staram się być z nią na bieżąco.
- Powiedziałaś kiedyś: „Każda moja piosenka jest osobista”. Tak jest też na nowej płycie?
- Jeszcze bardziej. Miałam ogromny wkład w ten album. Pierwszy raz spędziłam tak dużo czasu w studiu nad jego produkcją. Dlatego jest to najdojrzalsza i najlepsza płyta w moim dorobku. Pewnie mówię tak o każdej kolejnej – bo każda jest zapisem innego etapu w moim życiu. Ale na tym albumie wyraziłam bardzo dużo swoich emocji. Czują to też moi fani, bo dostaję od nich dużo wiadomości, że podoba im się to bardzo.
- W materiałach prasowych napisano o tobie: „Dziewczyna z układem nerwowym na wierzchu”. Co to znaczy?
- (śmiech) Jestem bardzo wrażliwą osobą. I uwielbiam to, choć czasem mi to w życiu przeszkadza. Bo w dzisiejszych czasach wszystko pędzi do przodu i musimy się na szybko odnajdować w rzeczywistości. Choćby w tym, że dzisiaj muzyka jest inaczej odbierana: liczą się pojedyncze piosenki, a nie całe płyty. Ja jednak dałam samej sobie jasny komunikat: „Rób swoje!”. Chciałam nagrać całą płytę, bo jest to dla mnie osobna historia. Uwielbiam, kiedy artysta ma coś więcej do powiedzenia niż pojedyncze piosenki. Nie lubię płyt, które opierają się na jednym przeboju, a reszta to zapchajdziury. A często się to czuje. Lubię, kiedy płyta ma głębszy przekaz i są na niej piosenki prawdziwe, pełne wrażliwości i magii.
- Album otwiera bardzo pozytywna piosenka – „Było minęło”. Skąd u ciebie ten przypływ optymizmu?
- Ta piosenka ma dwie części. Najpierw nostalgiczne stwierdzenie, że ludzie pędzą przed siebie i zapominają o najważniejszych rzeczach – czyli upomnienie słuchacza, że warto się zatrzymać i rozejrzeć wokół siebie. A potem pojawia się dynamiczny refren, który wraz z Michałem Wiraszko chcieliśmy podkreślić optymistycznymi słowami. Dlatego śpiewam tam, że każdy dzień może nam dać coś pięknego i możemy z nadzieją patrzeć w przyszłość. Bardzo mi się podoba jak Sanah śpiewa „Ostatnia umiera nadzieja”. Kiedyś tak powtarzała mi moja mama. To nadaje sens naszemu istnieniu.
- To, co dzieje się obecnie na świecie, nie napawa optymizmem. Wojna w Ukrainie cię nie przygnębia?
- Oczywiście. Kiedy jednak zaczynam zastanawiać się nad tym, co się dzieje obecnie wokół nas, plączę się w tych myślach. Dlatego w pewnym momencie stwierdziłam, że pomagam na tyle, na ile mogę, natomiast nie jestem w stanie zmienić świata. Mogę natomiast zmienić siebie – i od tego zaczynam. Żeby zmienić siebie, muszę jednak myśleć pozytywnie. Podobnie żeby pomagać innym. I tego się trzymam. Oczywiście nie zawsze mi to wychodzi, bo jestem zwykłym człowiekiem, a dodatkowo bardzo wrażliwym. Nikt jednak mojego życia za mnie nie przeżyje. Mam jedno życie i chcę z niego czerpać jak najwięcej i jak najwięcej dać od siebie innym.
- Martwi cię przyszłość twoich dzieci?
- Gdybym tak myślała, musiałabym zamknąć się w domu i zabić deskami wszystkie drzwi i okna. Podobnie z dziećmi. Musiałabym zamknąć je w złotych klatkach i powiedzieć im, że tylko tam są bezpieczne. Tymczasem nie o to chodzi. Życie co prawda nie składa się z samych pięknych chwil, ale też nie tylko z samych dołujących momentów. Trzeba je przyjmować takim, jakie jest i uczyć się, jak sobie radzić w różnych sytuacjach. Na tym polega życiowa mądrość. Każdy dzień uczy nas czegoś nowego. I to jest piękne. Gdybym budziła się rano i codziennie miała wszystko podane na tacy, to szybko bym się znudziła. Ja lubię wyzwania i uczę moje dzieci, że świat składa się z wyzwań. To jest najpiękniejsze.
- „Było minęło” to trochę hipisowska piosenka. Naprawdę wierzysz, że „ludzi dobrej woli jest więcej” i dobro zwycięży?
- Tak. Wierzę, że trzeba być dobrym dla drugiego człowieka, bo to dobro do nas wraca. Nie koncentruję się jednak na tej karmie, tylko na tym, czego w życiu potrzebuję. A mnie cieszy pomaganie drugiemu człowiekowi i bycie dla niego. Darzę ludzi, których spotykam na swojej drodze, dużym szacunkiem. Bo każdy z nich wnosi coś w moje życie. I powinniśmy to doceniać. Też mi się zdarza zapomnieć i pędzić przed siebie. Na szczęście wychowałam się w takich czasach, kiedy szanowało się tradycję i autorytety. Ja to wszystko mam w sobie mocno zakorzenione. Nie jestem więc w stanie zapomnieć się i zadurzyć się w tym obecnym świecie wirtualnym. To mi nie grozi, jestem już na to za stara. (śmiech)
- Piosenka „Dla ciebie” to prosty, ale piękny utwór, który napisałaś z Maćkiem. To wasze wzajemne wyznanie miłości?
- Tu cię zaskoczę. Napisałam do tej piosenki kilka tekstów. Maciek, jako pierwszy recenzent moich dokonań, zasugerował mi, abym spróbowała wygenerować bardzo prosty i jasny komunikat. Jechaliśmy kiedyś z koncertu i przyszły mi do głowy słowa zainspirowane muzyką. Zaczęłam pisać – i kiedy się zablokowałam, pomógł mi Maciek. Kilka dni później wyznałam mu, że napisałam swoją część do naszej córki. Był bardzo zaskoczony, bo on pisał swoje słowa dla mnie. Bardzo mnie to ucieszyło – bo to rzeczywiście wyznanie miłości do kogoś, kogo bardzo się kocha. Wręcz bezwarunkowo. „Dla ciebie” jest w tym kontekście kontynuacją piosenki „Biegnij przed siebie”. Te utwory dzieli ponad osiem lat. Kiedy pisałam „Biegnij” wiedziałam, że muszę być wsparciem dla moich dzieci. I napisałam w tym tekście, że mogą na mnie zawsze liczyć. Teraz moje dzieci mnie wspierają i dodają siły, ucząc dystansu do życia. Ich miłość pomaga mi przetrwać trudne momenty, bo mam też takie, jak każdy z nas.
- Śpiewasz w tej piosence: „Na lepsze zmieniasz mnie”. Jak dzieci cię zmieniły?
- Bardzo otworzyły mnie na świat i ludzi. Stałam się odważniejszą osobą. Kiedy byłam nastolatką, byłam bardzo zamknięta w sobie, mimo że stałam już na scenie. Kiedy występowałam, byłam wulkanem energii, ale schodząc z estrady, stawałam się zahukaną dziewczynką. Maciek i moje dzieci to zmieniły. Dzięki nim zrozumiałam też, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Doświadczyłam różnych momentów w życiu, łącznie z chorobą nowotworową, ale dzięki bliskim wiem, że mam siłę je przetrwać. Dla siebie, ale przede wszystkim dla nich.
- Skąd więc tu piosenka „Wysoko, wysoko”, która opowiada o sytuacji, kiedy druga osoba podcina nam skrzydła?
- To opowieść o toksycznym związku, którą napisał mi Leski. Poprosiłam go wieczorem o tekst, a rano już go dostałam. Bardzo mi się spodobała estetyka tej piosenki. Na jej temat naprowadziła go trochę depresyjna muzyka w stylu Janis Joplin. I powstał tekst, który doskonale w tym utworze „siedzi”. On nie mówi o mnie, ale postarałam się utożsamić z postacią występującą w tej piosence.
- Nie przywołuje on trochę twoich doświadczeń z pierwszego małżeństwa?
- To było tak dawno temu, że już do tego nie wracam. W naturalny sposób przerobiłam to w sobie i już nie jest to temat, który zajmuje mi głowę. Podobnie jak współpraca ze Łzami, którą zamknęłam kilkanaście lat temu. Ja lubię patrzeć przed siebie i koncentrować się na tym, co aktualne. Dlatego miałam kłopot z emocjonalnym odnalezieniem się w kilku piosenkach z albumu. Choćby z „Po cichu”, która mówi o dziewczynie przechodzącej przez depresję. Musiałam głęboko pogrzebać sobie w głowie i przypomnieć sobie, jak to było, kiedy sama przechodziłam przez ten trudny moment. Nie jest łatwo śpiewać o takich sprawach, kiedy człowiek unosi się nad ziemią i wszystko układa się bardzo dobrze.
- To podobnie jak z piosenką „Flat White”, która mówi o pozytywnych stronach bycia singielką. Śpiewasz tam: „Zaprzyjaźniłam się ze sobą wreszcie”.
- To zdanie podpowiedziała mi koleżanka, z którą spotykam się czasem na kawę i plotkujemy sobie. Ona zna dużo zdarzeń z mojego życia i kiedyś rzuciła: „Zaprzyjaźniłaś się już ze sobą?”. Tak mi się to spodobało, że wykorzystałam w tej piosence. Trochę pisałam w niej o sobie, bo nie trzeba być singielką, by przeżywać te wszystkie rzeczy. Pomysł na singielkę w tym utworze pojawił się trochę później. Początkowo chodziło o moją wewnętrzną wolność, o polubienie samej siebie. Kiedy płyta się pojawiła, koleżanka bardzo się ucieszyła, że nawiązałam do jej słów.
- Co pomogło ci zaprzyjaźnić się ze sobą?
- Praca. Moi najbliżsi wiedzą, że kocham to, co robię. Tak się przyzwyczaiłam do tych wyjazdów przez 27 lat, że nie lubię siedzieć w domu. Dlatego bardzo trudna była dla mnie pandemia, bo nie było koncertów. Kiedy stoję na scenie, to odżywam. Gdy promuję nową płytę, wszystko się we mnie budzi. To mi pomaga siebie lubić. Ale to nie wystarcza. Tego trzeba w sobie poszukać. I różnie z tym było na różnych etapach mojego życia. Był czas, kiedy czułam się ze sobą trochę gorzej, a był też taki, kiedy było idealnie. Miałam w życiu styczność z psychiatrą, byłam na terapii, więc jestem czujna i słucham swego organizmu. Kiedy wysyła mi on pierwsze sygnały, że powinnam z kimś porozmawiać, to idę za tym głosem. Nie pozjadałam wszystkich rozumów i kiedy potrzebuję pomocy, to po nią sięgam. I otwarcie o tym mówię, bo myślę, że może to być inspiracją dla innych ludzi.
- A kiedy masz gorszy dzień, to rzeczywiście zakładasz „Różowy dres”?
- Idę na przekór tym negatywnym emocjom. Mam trzy różowe dresy. (śmiech) Uwielbiam je nosić szczególnie wiosną, bo wtedy wszystko się budzi do życia i wtedy łatwiej mi się obudzić. Jesienią rzadziej sięgam po różowy kolor. Staram się go jednak szukać w swoim sercu. Ten różowy dres w piosence ma wymiar symboliczny. Czasem, kiedy się budzę i mam gorszy nastrój, wiem że jeden dzień mogę sobie pozwolić na taką życiową dziurę. Ale następnego dnia, kiedy nadal nie jest dobrze, od razu zaczynam działać: umawiam się na kawę, idę na lekcję hiszpańskiego lub tenisa. Staram się wejść w aktywny tryb życia, bo to mi po prostu służy.
- Śpiewasz o dobrych i złych chwilach w tych nowych nagraniach, ale w piosence „Supełki” podkreślasz, że ta zmienność jest pocieszająca. „Każdy dzień zaczynam od białej karty” - twierdzisz.
- Chciałabym, żeby ten utwór był czytany z pozytywnym wydźwiękiem. Mówię w nim też o tym, że nie należy odkładać swych planów i marzeń na jutro, tylko działać tu i teraz. Nie można tłumaczyć się brakiem czasu, bo to jest tylko kwestia organizacji, żeby zadbać o siebie i swoje pasje. Ja się tego nauczyłam na przestrzeni lat. Najważniejsze wnioski wyciągnęłam z najtrudniejszych doświadczeń. Życie na nas nie poczeka. Dlatego trzeba brać sprawy w swoje ręce i działać. Nie wolno niczego odkładać na jutro. A już na pewno marzeń. Zawsze mówię w tym kontekście o tych przysłowiowych damskich paznokciach. Trzeba mieć czas, żeby je sobie zrobić – dla samej siebie, swojej wygody i dobrego samopoczucia.
- A jakie masz dzisiaj marzenia?
- Moje marzenia wiążą się w dużej mierze z podróżami. Ja uwielbiam zwiedzać świat, poznawać nowe kultury i ludzi. Byłam w wielu miejscach, a teraz marzę o Japonii i Australii. Ten drugi kraj najchętniej chciałabym zobaczyć przy okazji jednego z najważniejszych turniejów tenisowych na świecie – Australian Open. Żałuję, że nie będę tego mogła zrobić w 2023 roku, bo wiem, że zbliża się nieuchronny koniec profesjonalnej kariery mojego tenisowego idola – Rafaela Nadala. Dlatego planuję wybrać się na turniej w czerwcu do Paryża. Chcę go zobaczyć choć jeszcze raz na żywo na korcie.
- A artystycznie?
- Na pewno chciałabym kontynuować jak najdłużej moją muzyczną podróż, bo daje mi ona siłę i energię do życia. Chcę występować i tworzyć nowe piosenki. Marzą mi się też duety z kilkoma artystami – facetami dla odmiany. (śmiech) Wiele marzeń już spełniłam: zaśpiewałam z Michałem Bajorem, pracowałam z Markiem Jackowskim, z Robertem Gawlińskim. To są sytuacje, których się nie zapomina. Ale ja nie mam takiej natury, że siedzę w domu na kanapie, patrzę na swoje nagrody i myślę, jak to kiedyś było cudownie. To mnie raczej nakręca, aby iść jeszcze dalej i to powtórzyć. A że czasy się zmieniły, platynowe płyty są dziś jeszcze większym wyzwaniem.
- Dlaczego nowy album zatytułowałaś „Z cegieł i łez”?
- To bardzo wymowne zdanie, które dużo mówi o każdym z nas. O tym, że życie składa się z trudnych momentów, choćby wtedy, kiedy stajemy przed jakimś murem, ale też z łez, które mogą być łzami szczęścia lub rozpaczy. Ten mur może być też symbolem naszej siły – bo jest nie do zburzenia. Chciałam więc przekazać słuchaczom, że zbudowałam tę płytę z mojej wewnętrznej siły i z mojej wrażliwości. Z cegieł i łez.