Ania Wyszkoni: Marek miał wiele mądrości w sobie i lubił się nią dzielić
„10” – to tytuł nowej płyty Ani Wyszkoni, którą piosenkarka składa hołd twórczości Marka Jackowskiego. Nam wokalistka opowiada o swej znajomości ze zmarłym dekadę temu muzykiem, kompozytorem i wokalistą.
- Kiedy pierwszy raz w życiu usłyszałaś Maanam?
- Byłam wtedy dzieckiem, oglądałam festiwal w Opolu i nie rozumiałam tej twórczości. Pamiętam też, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Maanam na żywo. To był przypadek. Byłam nastolatką zakochaną w „Piasku”, który był wtedy wokalistą Mafii. To na ich koncert poszłam. Supportowali Maanam w Raciborzu. Kiedy po Mafii na scenę wyszedł Marek Jackowski ze swoim zespołem, wbiło mnie w podłogę. Pamiętam szczególnie Korę i posągową postać Marka. Mieli aurę, której nie można było się oprzeć.
- Sięgnęłaś potem po płyty zespołu?
- Przyznaję, że długo dojrzewałam do twórczości Maanamu. Kiedy jednak się w nią zagłębiłam, przyjęłam ją miłością bezwarunkową. Mocno poczułam w niej siebie i swoje emocje. Kiedy zaczęłam kilka lat później śpiewać te piosenki, nie musiałam zastanawiać się jak je interpretować. Grały mi w sercu. Dlatego teraz nie chcę naśladować czy odtwarzać Kory i Maanamu. Chcę w te wybitne utwory tchnąć cząstkę siebie.
- Pierwszy raz sięgnęłaś po piosenkę Maanamu w 2010 roku i była to „Raz dwa, raz dwa” na platynowej edycji albumu „Pan i pani”. Co cię do tego skłoniło?
- Kiedy opuściłam Łzy i zaczęłam grać solowe koncerty, chciałam sięgnąć po piosenkę, która dla moich fanów byłaby zaskoczeniem. Ten cover grałam również na koncertach w nieco innej, bardziej rockowej wersji. Był dobrze przyjmowany, wiec pojawił się na platynowej edycji mojej pierwszej solowej płyty.
- Kiedy zagłębiłaś się w twórczość tego zespołu?
- Kiedy poznałam Marka. Zaczęłam śpiewać inne piosenki Maanamu i inaczej je interpretować.
- Jak poznałaś Marka?
- Braliśmy gościnnie udział w projekcie zespołu Plateau, poświęconemu Markowi Grechucie, z którym Marek współtworzył niegdyś grupę Anawa. To był magiczny moment: czułam się jak uczennica, która zaczyna obcować ze swoim mistrzem. Byłam trochę onieśmielona majestatem legendy polskiego rocka, tymczasem od razu okazało się, że Marek ma w sobie mnóstwo empatii, jest bardzo ciepłym człowiekiem i darzy szacunkiem każdego, z kim rozmawia. Naszą pierwsza rozmowa nie była zbyt długa, ale wystarczyła, bym przestała czuć ten dystans.
- Znaleźliście dobre porozumienie?
- Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Najpierw zaczęliśmy współpracować artystycznie. Ale bardzo się polubiliśmy i pojechałam z rodziną do Marka do Włoch na wakacje. Ten uroczy urlop w towarzystwie cudownych ludzi pozwolił mi poznać go jeszcze lepiej.
- Bardzo różnił się od tego Marka na scenie?
- Wcale się nie różnił. Na scenie miał w sobie dużo spokoju i klasy. Taki był też w życiu. Nigdy nikogo nie udawał.
- Marek napisał dla ciebie dwie piosenki. Trudno go było do tego namówić?
- My oboje pracowaliśmy w tamtym czasie nad swoimi albumami – ja nad „Życie jest w porządku”, a on nad swoją kolejną płytą solową. Pamiętam, kiedy puścił mi piosenkę „Zapytaj mnie o to kochany”. Zakochałam się w niej bez pamięci. Krótka rozmowa, wymiana kilku zdań, zgodność i otwartość Marka spowodowały, że piosenka trafiła na moją płytę. Wyprodukowana przez Bogdana Kondrackiego, do słów Kory, jest jedną z moich ukochanych i najważniejszych w moim repertuarze.
- Potem ty nagrałaś dwie piosenki na jego płytę – w tym duet z Markiem w „Odnajdziemy się”. To było dla ciebie coś wyjątkowego?
- No pewnie, że tak. Marek jest legendą, traktowałam go jako jedną z najważniejszych postaci w historii polskiego rocka. To było dla mnie wielkie wyróżnienie, że znalazłam się w gronie artystów, których zaprosił na swoją płytę. A to, że mogłam zaśpiewać z nim w duecie, było dla mnie bardzo nobilitujące.
- A dlaczego „Matkę samotnych drinków” zaśpiewałaś sama?
- Początkowo ta piosenka też była planowana na duet. Niestety, Marek niespodziewanie zmarł. Poczułam wtedy, że to jest utwór, który muszę zinterpretować w taki sposób, tak mocno, że nie tylko Marek byłby ze mnie dumny, ale że ja poczuję, iż wyrzuciłam w nim całą złość i żal z powodu jego odejścia. Jego śmierć bardzo wszystkich zaskoczyła. Miałam poczucie niesprawiedliwości. Kiedy byłam w studio, te emocje po prostu się ze mnie wylały. Mimo, że producent Neil Black nie rozumiał polskiego, to intensywnie doświadczył tego, co wtedy czułam. Oboje zderzyliśmy się z energią braku Marka.
- Planowaliście z Markiem dalszą współpracę?
- Byliśmy wtedy pochłonięci swoimi płytami, nie myśleliśmy o tym, co dalej. Marek planował przede wszystkim trasę koncertową, która miała promować jego album. Tydzień przed śmiercią zrobił sesję zdjęciową do tej płyty i udzielił ostatniego wywiadu. Jakby coś czuwało nad tym, żeby ten projekt był dokończony. Razem z artystami, których zaprosił do współpracy, postanowiliśmy zwieńczyć wydanie tego albumu trasą koncertową, aby uczcić jego pamięć i pokazać, że to wydawnictwo jest ważną częścią historii Marka.
- Jak się dowiedziałaś o śmierci Marka?
- Pamiętam, że byli wtedy u mnie w domu rodzice i z jakiegoś powodu strasznie się pokłóciliśmy. To była bardzo intensywna wymiana zdań. Zadzwonił telefon i kolega powiedział mi, że właśnie usłyszał w Trójce, że zmarł Marek Jackowski. Wpadłam w rozpacz i w jednej chwili zrozumiałam, że sprawa, o którą kłóciłam się z rodzicami, to błahostka, na którą nie należy tracić więcej czasu. Przypomniałam sobie jak ulotne jest życie i jak trzeba cenić każdą chwilę. Wiadomość o śmierci Marka wstrząsnęła mną i przypomniała, że bliskość rodziny to największe wsparcie.
- Byłaś na pogrzebie?
- Nie. Ponieważ w tamtym regionie Włoch jest gorąco, pogrzeb odbył się następnego dnia. To była niedziela, ja miałam wtedy koncert. Zadedykowałam go Markowi. Na pogrzeb pojechał mój partner, a zarazem ostatni menadżer Marka, Maciej - i w imieniu nas wszystkich pożegnał wspaniałego artystę, przyjaciela, człowieka.
- W dziesiątą rocznicę śmierci Marka napisałaś na Facebooku, że był to „niespotykanie dobry człowiek”. Na czym polegała ta jego dobroć?
- Przede wszystkim na szacunku do drugiego człowieka. Marek był człowiekiem, który zawsze chciał wszystkim pomóc. Miał w sobie dużo spokoju: był opanowany, nie denerwował się z byle powodu, trudno było go wyprowadzić z równowagi. Ja go nigdy nie widziałam w takiej sytuacji. Pamiętam, kiedy byliśmy u niego we Włoszech na wakacjach i wybraliśmy się na spacer po San Marco, co chwilę zatrzymywał się i rozmawiał z ludźmi z miasteczka. Ze sklepikarzem, z listonoszem, z lokalnym artystą sprzedającym swoje obrazki na deptaku, z lodziarzem. Był przyjacielem wszystkich i wszyscy go lubili. Myślę, że wynikało to właśnie z tego, jak traktował ludzi. Zawsze był bardzo skupiony na osobie, z którą rozmawiał. A to przecież wcale nie takie oczywiste. Żyjemy w pośpiechu, myślami często wyprzedzamy chwilę, w której jesteśmy. A on – przeciwnie.
- Marek był znacznie starszy od ciebie. Ta różnica pokoleniowa wam nie przeszkadzała?
- Wcale. Przez to, że Marek był starszy, miał wiele mądrości w sobie i lubił się nią dzielić. Dlatego dużo się od niego nauczyłam. Miałam również poczucie, że Marek chętnie czerpie z doświadczenia innych. Przez to czułam, że jesteśmy w pracy partnerami, a w życiu dobrymi znajomymi.
- Znałaś Marka zaledwie dwa lata. Czego się od niego nauczyłaś?
- Mimo swojej skromności i bycia na drugim planie, przez większość swojej artystycznej drogi, Marek był bardzo mocną osobowością. Znaliśmy się dwa lata, a mam wrażenie, że to było pół mojego życia. Bo tak dużo wyniosłam z tej znajomości. Marek zakorzenił się we mnie również przez swoją twórczość. Po jego śmierci jeszcze inaczej zaczęłam słuchać Maanamu i jego piosenek.
- Poznałaś też rodzinę Marka?
- Oczywiście, poznałam kobiety jego życia: żonę Ewę i córki: Biankę, Palomę i Sonię. To wspaniałe dziewczyny. Jesteśmy w kontakcie. Mam nadzieję, że znajdą czas, by przyjść choć na jeden z koncertów dedykowanych Markowi. Trasa „Oprócz błękitnego nieba” trwa. Chciałabym, żeby udało nam się na kilku z występów wspominać Marka razem z jego najbliższymi.
- Kiedy wpadłaś na pomysł, aby nagrać całą płytę z jego kompozycjami?
- Kiedy Marek zmarł, przejrzałam piosenki, których nie zdążył nagrać. Sięgnęłam po utwór „Czułość proszę” do słów Małgorzaty Iżyńskiej. Tak zatytułowałam swoją trasę koncertową w 2020 roku. Wtedy zaczęłam myśleć o tym, żeby uczcić Marka i podkreślić, że był wielkim kompozytorem i twórcą jednego z największych polskich zespołów. Wróciłam do tego teraz, przy okazji dziesiątej rocznicy śmierci Marka. Nie ukrywam, że bodźcem były dla mnie również kolejne publikacje i koncerty poświęcone Korze. Niewiele w nich mówiono o Marku, który współtworzył z Korą największe hity Maanamu. Uznałam więc, że nadszedł czas, aby opowiedzieć o Marku i podkreślić jego wkład i obecność.
- Na płycie jest dziesięć piosenek. Według jakiego klucza dokonałaś tego wyboru?
- Kluczem były głównie moje osobiste emocje. Chciałam podkreślić, że twórczość Marka, to nie tylko Maanam. Na płycie znalazły się dwa jego sztandarowe utwory solowe – „Oprócz błękitnego nieba” i „W życiu trzeba wolnym być”. To są jego hymny. I bardzo je lubię. Jest też piosenka „Zapytaj mnie o to kochany”, ale w nowej aranżacji. Kiedy zaczęłam pracę z moim zespołem, część repertuaru była ostatecznie ustalona. Kilka ostatnich utworów wybraliśmy razem z kolegami, mając na uwadze możliwości, które dają nam kompozycje. Taki projekt jest ryzykowny. Zmierzyliśmy się z wielkimi hitami. Ale nie chciałam nagrywać płyty z coverami. Zależało mi, żeby na płycie „10” dało się poczuć moją tożsamość i moją wrażliwość.
- Czułaś respekt przed klasykami polskiego rocka?
- Oczywiście. To kawał historii. Chciałam uczcić Marka osobistym i ważnym dla mnie albumem. Cieszę się, że na tej płycie zostawiłam cząstkę siebie. Nie chciałam rywalizować z oryginałami. Duet Kora-Jackowski jest niedościgniony.
- W większości to wielkie przeboje Maanamu z lat 80. To był najlepszy czas dla Marka i jego zespołu?
- Myślę, że tak. Te utwory zostały w nas na zawsze. Wiemy jednak, że przed Maanamem, Marek tworzył zespół Osjan, współpracował z grupą Anawa, z którą skomponował między innymi wspaniały „Korowód”. Lata 70. to też był dla niego dobry czas. Z kolei powrót Maanamu w latach 90. przyniósł kilka wielkich przebojów i płyt. Nie dało się jednak ująć całej historii takiego giganta na jednym albumie.
- Nie miałaś ochoty sięgnąć po mniej znane piosenki Maanamu?
- Myśleliśmy o tym, jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się zrobić ukłon w stronę publiczności i postawić na znane piosenki. Na tym też moim zdaniem polega składanie hołdu jakiemuś artyście: by przypomnieć jego największe osiągnięcia i pokazać, jak wielki miał wkład w historię muzyki. Dlatego sięgnęliśmy głównie po znane utwory.
- Którą z tych piosenek darzysz największym sentymentem?
- Na pewno „Luciollę” – dlatego wybraliśmy ją na singla. Podczas pracy nad płytą zakochałam się jeszcze w „Kocham cię, kochanie moje”. To jest wielki hit i wszyscy go znamy. Byłam więc nim trochę zmęczona. Bo właściwie atakuje nas z każdej strony. Ale kiedy usłyszałam jego nową aranżację i zaczęłam go śpiewać, odkryłam go na nowo. I mam nadzieję, że udało mi się zinterpretować go w nieoczywisty sposób. Ma on bowiem dla mnie wyjątkową magię i od razu tworzy w mojej głowie bardzo osobiste obrazy związane z Markiem. Kiedy śpiewam tę piosenkę, mocno czuję ten jego spokój. To wyjątkowe doznanie. Dlatego utwór ten zamyka moją płytę.
- Trudno było odcisnąć własne piętno na tych szlagierach?
- Okazało się to dosyć naturalne z moim zespołem. Każdy miał własne pomysły i wymienialiśmy się nimi na naszych próbach. Ja mam doświadczonych muzyków, którzy grają w bardzo różną muzykę. Trębacz jest znakomitym jazzmanem, basista gra na co dzień w zespole Bibobit, który wykonuje muzykę funky jazz. A pianista i producent płyty, Łukasz Damrych, tworzy i produkuje mnóstwo muzyki teatralnej. Dlatego wszystko poszło nam bardzo naturalnie i szybko. Mieliśmy tylko jeden moment, kiedy utknęliśmy i przez trzy godziny nie wiedzieliśmy, co zrobić. W końcu zrezygnowaliśmy z tej piosenki. Ale wiadomo – to się zdarza. Pilnowaliśmy się, by zachować magię piosenek Marka Jackowskiego. Kiedy mój zespół chciał zaszaleć aranżacyjnie, ja pilnowałam oryginalnych melodii i charakteru tych piosenek. Tu musieliśmy zachować balans.
- W większości były to typowo rockowe piosenki. Tymczasem wy zamieniliście je na pop z elementami jazzu, soulu i funku. Nie boisz się reakcji fanów Maanamu?
- Trudno to przewidzieć. Starałam się o tym za bardzo nie myśleć, bo chyba bym zwariowała. Kiedy wydaję własny album, to zawsze rozkminiam, czy spodoba się fanom. A tutaj jest płyta, która jest dedykowana nie tylko mojej publiczności, ale też słuchaczom Marka i Maanamu. Zawsze jest ryzyko, że będą ludzie, których pozytywnie zaskoczą moje interpretacje, ale będą też tacy, którzy powiedzą, że to jest szarganie świętości. I ja to rozumiem. Staram się myśleć o tej płycie, jako o moim osobistym hołdzie dla Marka. I na tym się koncentruję. Wszystko zweryfikuje trasa koncertowa, którą rozpoczęłam 16 grudnia i która potrwa do końca maja. Tu najważniejszy jest odbiór tych piosenek na żywo. Dla mnie to spore wyzwanie. To pierwsze koncerty, na których nie będę wykonywała własnych piosenek.
- Słychać na tej płycie twoje silne emocje. Zaśpiewanie tych utworów było dla ciebie wzruszającym przeżyciem?
- Wzruszającym i mocnym. Cieszę się, że to wypłynęło ze mnie w sposób naturalny. Tak jak w przypadku moich albumów, starałam się tu odnaleźć siebie i zinterpretować te utwory po swojemu, zachowując jednak maanamowy charakter. I mam nadzieję, że udało mi się ten cel osiągnąć.
- Maciek wspomagał cię w pracy nad tą płytą?
- Pewnie, że tak. Maciek jest zaangażowany w każdy mój projekt bardzo mocno. Ale jako menedżer przede wszystkim zajmuje się jego stroną logistyczną, promocyjną czy biznesową. Raczej nie wtrąca się w moją artystyczną wizję. Kilka razy pojawił się na próbach, ale tylko na chwilę, bo byłam bardzo skupiona artystycznie na tym, co robię i nie chciałam, by ktoś kazał mi się zastanawiać jak to zostanie przyjęte. Bo to dwie różne sfery.
- Twoje dzieci należą do zupełnie innego pokolenia niż my. Słuchają muzyki klubowej i hip-hopu. Taki zespół jak Maanam jest dla nich ciekawy?
- Moje dzieci nie są moimi fanami. Dlatego nie interesują się moimi płytami. Oczywiście wiedzą nad czym aktualnie pracuję, ale kiedy przynoszę do domu płytę, moja córka mówi: „O, wydałaś nowy album! Wow!”. To tak inne pokolenie i różne charaktery, że żyją w zupełnie innym świecie. Oczywiście u nas zawsze gra radio czy płyty, więc w jakiś tam sposób chłoną różne rzeczy. I myślę, że znają niektóre piosenki Maanamu. Gdyby poszli dziś na koncert tego zespołu, to mimo, że nie są jego fanami i nie słuchają jego płyt, okazałoby się, że jego hity nie są im obce. To tak jak dzisiaj na koncertach Lady Pank chociażby. Gdyby Marek i Kora żyli, byłoby tak samo. Wychodziliby na scenę i okazywałoby się, że zamiatają każdym kolejnym utworem. Niestety – Maanam nie wróci i nie jesteśmy już w stanie tego sprawdzić. Dlatego myślę, że młodzi ludzie znają te piosenki, choć nie sięgają po nie świadomie. Może niektórzy z nich dojrzeją z wiekiem, tak jak ja – i chętnie sięgną po historię polskiego rocka. Bo tak bardzo często się dzieje.
- Co usłyszymy na koncertach spoza tego, co znajduje się na płycie?
- Sięgnęłam ponownie po utwór „Raz dwa, raz dwa”. Nie zamieściłam go na płycie, bo już kiedyś był na moim albumie. Ale zmieniliśmy mu aranżację, też się nim trochę pobawiliśmy. Będzie też „Czułość proszę” i „Cykady na Cykladach”. W sumie to kilkanaście utworów. Jestem niezmiernie ciekawa z jakim się spotkam odbiorem.
- Na te koncerty przyjdą fani Ani Wyszkoni czy fani Maanamu?
- Mam nadzieję, że jedni i drudzy. Bardzo bym tego chciała. Pomimo, że bałam się zaśpiewać te piosenki, to jednak lubię wyzwania. Każde ryzyko, które podjęłam w moim życiu, jakoś mi się opłaciło. Dlatego chętnie zmierzę się z opiniami fanów Maanamu.
- Żona i dzieci Marka miały okazję posłuchać tej płyty?
- Wysłaliśmy ją bliskim Marka zanim jeszcze się ukazała. To podstawa takiego działania. Ewa i córki bardzo się ucieszyły z samego faktu, że taka płyta powstała. Syn Mateusz też był zadowolony, że sięgamy po repertuar jego taty i skupiliśmy się na jego osobie.
- Córka Marka Bianka kilka lat temu śpiewała i nagrywała własne piosenki. Nie podąża już tą drogą?
- To już pytanie do niej, a nie chciałabym naruszać jej prywatności. Na pewno ma po tacie muzyczny talent. Być może uda mi się zaprosić ją na scenę podczas niektórych koncertów z tej trasy w przyszłym roku. Bardzo bym się ucieszyła, gdyby Bianka ze mną zaśpiewała. I wiem, że Marek również byłby szczęśliwy z tego powodu.