Anna Dereszowska wie, że w związku kryzysy trzeba po prostu przeczekać

Czytaj dalej
Fot. Sylwia Dąbrowa
Paweł Gzyl

Anna Dereszowska wie, że w związku kryzysy trzeba po prostu przeczekać

Paweł Gzyl

Pandemia pokazała jej jak niepewny jest zawód aktorki. Dlatego wybudowała dom na Mazurach, który wynajmuje turystom. W wolne dni sama odpoczywa tam też z rodziną.

Lucy (nazywana „Lulu”) jest kochającą żoną. Niestety jej mąż tego nie docenia i dopuszcza się zdrady. Rozstanie sprawia, że kobieta musi stanąć na własnych nogach. Postanawia wtedy zająć się tym, co robi najlepiej - wypiekać słodkości. I udaje się. Cukiernia odnosi sukces i Lucy otwiera nowy rozdział w swoim życiu. Tak zaczyna się serial „Lulu”, który właśnie oglądamy na małych ekranach. Dzięki niemu możemy co tydzień spotykać się z Anną Dereszowską.

- Takich kobiet jak Lulu wśród nas jest naprawdę mnóstwo. Znam historie dziewczyn, które w pewnym momencie stwierdzają: „Muszę coś zmienić w moim życiu. Chcę być niezależna i mówić z podniesioną głową, że sobie poradzę”. Mam nadzieję, że Lulu, która żyje jak zwykły człowiek, bo nie jest osobą z niezwykle zasobnym portfelem, będzie inspiracją do działania – mówi w serwisie Na Ekranie.

Zszywana ręka

Jej rodzice byli lekarzami. Wychowywała się w niewielkim Mikołowie na Śląsku. Jako mała dziewczynka była typem „chłopaczary”: wolała ubierać spodnie niż sukienkę i zamiast bawić się lalkami, wspinała się po drzewach i biegała za piłką. Może dlatego, że ma starszego brata Andrzeja, który przez wiele lat był dla niej wzorem do naśladowania.

- Do pewnego momentu w ogóle się nie dogadywaliśmy. Często się kłóciliśmy i rzucaliśmy w siebie różnymi przedmiotami. Dzięki Andrzejowi przeleciałam nawet przez szybę. Miałam pociętą rękę, którą trzeba było zszywać. Z czasem było między nami coraz lepiej. Gdy zaczęłam interesować się jego kolegami, nagle dostrzegł, że ja też jestem człowiekiem, który, od czasu do czasu, nawet myśli – śmieje się w serwisie Kobieta.

Kiedy Ania miała dziewięć lat, jej mama zachorowała na raka i zmarła. Dziś aktorka mówi, że kojarzy ją bardziej z fotografii niż z własnych wspomnień. Wtedy był to jednak dla niej potężny cios. Ponieważ tata pracował, ściągnął do opieki nad dziećmi dziadków. Babcia musiała więc zastąpić im mamę. Ania szukała ucieczki od traumatycznych doświadczeń najpierw w sporcie, a potem w muzyce i poezji.

- Od zawsze lubiłam występować publicznie, nigdy nie sprawiało mi problemu śpiewanie piosenek na lekcjach muzyki czy występowanie z jakimś wierszem na różnego rodzaju występach szkolnych. Zawsze pierwsza podnosiłam rękę, kiedy trzeba było zadeklamować - bo wtedy tak to się mówiło - fragment poezji – wspomina w „Dzienniku Bałtyckim”.

Komediowa specjalizacja

Początkowo Ania myślała, że pójdzie w ślady rodziców i zostanie lekarką. Potem stwierdziła, że bardziej interesuje ją architektura. Ale gdzieś w głębi serca wymarzyła sobie aktorstwo. Być może dlatego, że jej tata za młodu chciał uczyć się w szkole teatralnej, ale rodzice pokierowali go w stronę bardziej stabilnego zawodu. Za namową macochy pojechała na egzaminy do Warszawy i dostała się za pierwszym razem.

- W szkole wstydziłam się wszystkiego. W trakcie pierwszego roku byłam na liście do „odstrzału”. Zamknięta, spięta, na próbach siedziałam w kącie, na środek wychodziłam onieśmielona. Na zajęcia byłam słabo przygotowana, bo nie wiedziałam, czego się ode mnie oczekuje, nie miałam pojęcia, jak zagrać, jakie uruchomić emocje. Krępowałam się, gdy ktoś na mnie patrzył! Ale byłam też uparta. Poddać się, zawieść? Nie – opowiada w „Twoim Stylu”.

Mimo, że po szkole dostała etat w Teatrze Dramatycznym, nadal nie była pewna swych umiejętności. Przełom nastąpił, kiedy stanęła przed kamerą. Najpierw podbiła serca telewidzów rolą posterunkowej Kaliny Fatalskiej w „Złotopolskich”, a potem zabłysła na dużym ekranie jako „Korba” w komedii „Lejdis”. To sprawiło, że zaczęto ją angażować do typowo rozrywkowych filmów i seriali.

- Jak każda aktorka, szczególnie Słowianka, chciałabym zagrać mocne sceny i cięcie żył u Wojtka Smarzowskiego. Ale z drugiej strony, zastanawiając się nad tym, na co chciałbym pójść do kina, wybrałabym jednak komedię Woody’ego Allena. Potrzebuję, żeby ktoś mądrze mnie rozbawił i dał do myślenia w lżejszy sposób. Dlatego sama nie mam problemu z tym, że gram głównie w komediach. Staram się robić to najlepiej, jak potrafię i wkładać w role całe serce, warsztat, wiedzę i umiejętności – deklaruje w Plejadzie.

Azyl na Mazurach

Jako nastolatka, Ania była zakompleksioną dziewczyną. Dopiero po studiach powoli zaczynała zyskiwać świadomość swej urody. W końcu zakochała się na zabój w koledze po fachu – Piotrze Grabowskim. Krakowski aktor zostawił dla niej żonę i dwójkę dzieci. Płomienny romans został przypieczętowany narodzinami córki zakochanych - Leny. Nieustanne zainteresowanie mediów życiem prywatnym aktorki sprawiło, że jej związek ostatecznie się rozpadł. Aby sobie z tym poradzić, Ania potrzebowała wsparcia psychologa.

- Na terapię trafiłam w trudnym momencie życia, gdy zmieniał się mój układ rodzinny. Chciałam chronić Lenkę przed konsekwencjami tego, co się zdarzyło, bo rozstanie rodziców zawsze jest traumą dla dziecka. Potrzebowałam wsparcia i pomocy osoby z zewnątrz, która spojrzy na moją sytuację nie jak przyjaciółka, ale jak profesjonalista. Miałam przeczucie, jak mam przeprowadzić Lenkę przez ten czas i terapeutka je potwierdziła – podkreśla w serwisie Polki.

Wszystko zmieniło się, kiedy aktorka poznała młodszego od siebie o cztery lata fotografa Daniela Duniaka. Para szybko znalazła ze sobą wspólny język. Choć nie wzięli ślubu, zdecydowali się z czasem na dzieci – synów Maksymiliana i Aleksandra. Kiedy Daniel zmienił pracę i został dyrektorem marketingu w dużej firmie, postanowili wybudować dom na Mazurach. Początkowo mieli sami z niego korzystać, ale ostatecznie zdecydowali, że będą go również wynajmować turystom.

- Był czas, gdy odsunęliśmy się od siebie. Maksio miał dwa lata. Liczyły się tylko sprawy do załatwienia. Gnaliśmy, każde w swoim kierunku. Wtedy Daniel wymyślił, że polecimy we dwoje do Nowego Jorku. Wróciliśmy zbudowani, znowu zakochani. Dziś? Wiemy, że złe emocje miną, bo przechodzimy przez to nie pierwszy raz. Kryzysy warto przeczekać – podkreśla w „Twoim Stylu”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.