Anna Lewandowska dzisiaj przede wszystkim chce się cieszyć życiem

Czytaj dalej
Fot. Krzysztof Szymczak
Paweł Gzyl

Anna Lewandowska dzisiaj przede wszystkim chce się cieszyć życiem

Paweł Gzyl

Kiedy ojciec zostawił rodzinę, wychowywała się w biedzie. Dziś może sobie pozwolić na wszystko. Wspomnienia z dzieciństwa sprawiają, że bardziej docenia wszystko, co osiągnęła.

Choć mogłaby pozostać w cieniu słynnego męża, niemal od początku jego sportowych sukcesów stara się realizować też swoje pasje. Dziś jest poważnie traktowaną bizneswoman, która ma kilka osiągających świetne wyniki firm. Choć na pewno nie łatwo to godzić z życiem prywatnym, stara się być kochającą żoną i matką. Plotkarskie media tylko czyhają na jakiekolwiek jej potknięcie, ale jak na razie nie daje im żadnej pożywki. Niedawna przeprowadzka do Hiszpanii, pozwoliła jej na głębszy oddech.

- Teraz chciałabym dłużej przebywać w jednym miejscu i czuję, że jestem na to gotowa. Zawsze chciałam być Zosią-Samosią. Udowodniać wszystkim, co potrafię, i że wszystko mogę zrobić sama. Mniej więcej dwa lata temu uświadomiłam sobie, że nie muszę tego robić. Chcę przede wszystkim cieszyć się życiem. Myślę, że w ostatnim czasie mocno się pod tym względem zmieniłam – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

Trener zamiast taty

Ania jest pierwszym dzieckiem Marii i Bogdana Stachurskich. Ona była scenografką, a on – operatorem kamery. Nic więc dziwnego, że Ania wraz z bratem wychowywała się na planach filmowych. Mimo to, nigdy nie marzyła, żeby zostać aktorką. Podobało jej się to, co robił tata – dlatego myślała, że pójdzie w jego ślady. Do czasu, kiedy niespodziewanie zostawił rodzinę.

- Miałam 12 lat, gdy tata nas opuścił. Z dnia na dzień ja i brat zostaliśmy tylko z mamą, bez pieniędzy i perspektyw. A zaledwie rok wcześniej przeprowadziliśmy się do nowego domu w Podkowie Leśnej. Tata zgromadził nas wtedy przy stole i zapytał: „Dzieci, czy chcecie, żeby odtąd mamusia była w domu?”. Chcieliśmy. Mama zrezygnowała z pracy zawodowej, aby zająć się domem, a wkrótce zostaliśmy sami – opowiada w „Twoim stylu”.

Ania odnalazła schronienie przed domowymi problemami w sporcie. Za sprawą swej ciotecznej siostry zainteresowała się karate. Zaczęła uczęszczać na zajęcia, które prowadził Jerzy Szcząchor. Trener z czasem zastąpił jej tatę. Mieli tak świetne porozumienie, że dziewczyna zaczęła z miesiąca na miesiąc osiągać coraz lepsze wyniki. Kiedy przez sport opuściła się w nauce, mama zabroniła jej chodzić na treningi. To była dla Ani tak dotkliwa kara, że szybko podciągnęła się w nauce, byle tylko móc wrócić na zajęcia.

- Pamiętam, jak chora, z wysoką gorączką przyjechałam na trening, mimo że był mróz i padał śnieg. Trener kazał natychmiast wracać do domu, a ja koniecznie chciałam ćwiczyć do mistrzostw Europy. Jako 16-latka zdawałam sobie sprawę z tego, że sukces muszę wypracować. Innym wystarczył jeden trening, ja robiłam dwa albo trzy. Zawzięłam się, że zdobędę mistrzostwo świata. I osiągnęłam to – podkreśla w „Twoim Stylu”.

Sto dni w drodze

Sport sprawił, że uniknęła tarapatów typowych dla nastolatków. Kiedy jej koleżanki flirtowały na całego, ona wyciskała z siebie siódme poty na treningach. Postępowanie ojca sprawiło, że była nieufna wobec chłopaków. Kiedy poznała Roberta Lewandowskiego, mimo że młody piłkarz wzbudzał jej sympatię, długo trzymała go na dystans. Dopiero z czasem zobaczyła w nim kogoś więcej niż kolegę ze studiów.

- Nasze pierwsze spotkanie było zabawne. Robert myślał, że gram w tenisa albo tańczę w balecie. Kiedy się dowiedział, że trenuję karate, z początku nie uwierzył. Powiedział mi, że ma na imię Andrzej. Wiedzieliśmy jednak, że każde z nas uprawia sport, bo byliśmy już na studiach na AWF-ie, gdzie trzeba coś ćwiczyć. Umówiliśmy się w kawiarence przy Chmielnej. I okazało się, że ćwiczymy w tym samym miejscu – śmieje się w rozmowie z serwisem Polki.

Choć najważniejsze było dla Ani karate, nie zaniedbała studiów. Dlatego dzisiaj może się pochwalić dwoma tytułami magisterskimi: menedżerki sportu i specjalistki ds. żywienia. Świetnie szło jej także karate. Zdobyła trzydzieści medali na Mistrzostwach Polski, sześć – na Mistrzostwach Europy (w tym dwukrotnie, w 2009 i 2013 roku, złote) oraz trzy na Mistrzostwach Świata.

- Karate było najpiękniejszą przygodą mojego życia. Mieliśmy w kadrze niesamowity team, tworzyliśmy rodzinę. Niestety dwóch osób z tego zespołu już nie ma wśród nas. Jeździliśmy po całym świecie - Brazylia, Portugalia, Los Angeles... Bardzo ciężko trenowaliśmy, spędzałam w drodze ponad sto dni w roku. To mnie zahartowało – deklaruje w „Twoim Stylu”.

Najtrudniejszy moment

Ania i Robert wzięli ślub 22 czerwca 2013 roku w kościele Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Serocku. Nowożeńcy podróż poślubną rozpoczęli od wizyty w Watykanie i uczestnictwa w audiencji generalnej, po której papież Franciszek udzielił im osobistego błogosławieństwa. Kiedy Robert zaczął odnosić duże sukcesy na piłkarskiej murawie, małżonkowie pomyśleli o powiększeniu rodziny. Okazało się, że to jednak nie takie proste.

- Gdy przenieśliśmy się z Robertem do Monachium, bardzo pragnęliśmy mieć dziecko. Życie napisało inny scenariusz, poważnie zachorowałam. Leki które brałam, robiły spustoszenie w organizmie. Lekarze mówili, że plany posiadania malucha musimy odłożyć. Reagowałam po swojemu: uciekałam, zamykałam się w sobie, szłam na trening i siedziałam w sali trzy godziny, żeby zagłuszyć myśli. To był najtrudniejszy moment w moim życiu – zdradza w RMF FM.

Los się jednak do nich uśmiechnął: dziś małżonkowie wychowują parę córek – Klarę i Laurę. Macierzyństwo nie przekreśliło zawodowych ambicji Ani. Początkowo spełniała się jako trenerka personalna, potem rozkręciła firmę dietetyczną. Przede wszystkim jednak jest żoną swego męża. To jego kariera jest dla nich obojgu najważniejsza. Gdy niedawno Robert podpisał kontrakt z FC Barcelona, cała rodzina przeniosła się do Hiszpanii.

- Jestem bardzo wdzięczna Katalończykom za otwartość i za to, jak ciepło nas przyjęli. Zdecydowanie pomogło nam to w aklimatyzacji. Sami nie zdawaliśmy sobie sprawy, że Robert, przechodząc do Barcelony, spotka się z takim przyjęciem. Do końca życia będę pamiętała moment prezentacji na murawie i emocje, jakie temu towarzyszyły. Zostało to naprawdę pięknie zorganizowane: kibice przywitali nas bardzo ciepło, z pełną otwartością – mówi w Onecie.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.