Anna Sułkowska-Migoń: Jestem w miejscu, o którym nawet nie marzyłam
- Ktoś może uważać, że 27-letnia kobieta nie powinna być dyrygentką - ma prawo do swoich poglądów, ale ja robię swoje, a ważne jest, żebyśmy się nawzajem szanowali, wtedy mamy szansę na wspólny, muzyczny sukces - mówi Anna Sułkowska-Migoń. Warto zapamiętać to nazwisko, bo krakowska dyrygentka to wschodząca gwiazda, o której nie raz jeszcze usłyszymy. Wystarczy wspomnieć, że wiosną tego roku wygrała prestiżowy konkurs "La Maestra" w Paryżu, jesienią otrzymała nagrodę "Koryfeusz Muzyki Polskiej" w kategorii "Odkrycie roku". W najbliższym sezonie artystycznym poprowadzi m.in. trasę koncertową Paris Mozart Orchestra. A, jak sama mówi, jako dyrygentka dopiero stawia pierwsze kroki.
Zapytam przewrotnie, po co orkiestrze dyrygent, skoro muzycy mają wszystko zapisane w nutach?
Jedyne nuty, które mają wszystko zapisane to partytura, czyli nuty dyrygenta, zawierające głosy każdego instrumentu. Muzycy w orkiestrze mają na pulpicie jedynie swój głos. Oczywiście, przy prostej, nieskomplikowanej, napisanej na mniejszy skład muzyce wystarczyłoby, aby jeden z wykonawców dał wyraźny gest do rozpoczęcia utworu oraz „koordynował” go poprzez swoje ruchy ciałem - jednocześnie grając na instrumencie. Zresztą przez wieki tak się grało, możemy to także dzisiaj zaobserwować, udając się na koncerty muzyki barokowej - najczęściej liderem jest pierwszy skrzypek lub klawesynista. Im trudniejsza muzyka, bardziej skomplikowana, im więcej instrumentów, tym złożenie programu trudniejsze. Dyrygent nie pokazuje już tylko, kiedy orkiestra zaczyna, kończy, w jakim tempie gra, ale choćby utwierdza konkretne instrumenty, że dany moment jest tym, kiedy się włączają. Mówimy teraz o zupełnej podstawie, nie mówimy o interpretacji, prowadzeniu, narracji muzycznej. Poza tym koncert to dzieło finalne, wisienka na torcie. Praca dyrygenta zaczyna się na długo przed projektem, a kompetencje dyrygenta można zaobserwować głównie na próbach z orkiestrą. Z drugiej strony pamiętajmy, że nawet jeśli dyrygent miałby największą wiedzę muzykologiczną, ale nie umiałby poprowadzić orkiestry tak, aby grała równo, to i tak nic z tego nie będzie.
Ale przecież muzycy często w ogóle nie patrzą na dyrygenta.
Jeśli tylko dyrygent jest przydatny, to na pewno patrzą! (Śmiech) Faktycznie, może nam się wydawać, że muzycy w pierwszych rzędach nie podnoszą wzroku - nie muszą, ponieważ dyrygent jest na tyle blisko, że kątem oka widać jego ręce. Zachęcam natomiast, by podpatrywać muzyków siedzących dalej, zaobserwować, kiedy kierują na niego wzrok. Poza tym ciągłe wpatrywanie się w dyrygenta jest zbędne, muzycy czują rytm i pulsację zespołu. Prowadzenie potrzebne jest np. w momentach zmiany tempa, wejściach grup instrumentu, wspólnym rozpoczęciu i zakończeniu dźwięku. Ja ten kontakt widzę i czuję, a na początku bywał nawet peszący. Dzisiaj mam poczucie, że im lepsza współpraca między dyrygentem i zespołem, tym ich kontakt jest bardziej widoczny, wytwarza się szczególnego rodzaju aura.
Batuta i ręce to niejedyne narzędzia dyrygenta, niektórzy używają całego ciała, mimiki twarzy do tego, by prowadzić orkiestrę. Inni znowu robią to bardzo minimalistycznie, oszczędnie w ruchach. Część tych gestów jest uniwersalna, ale te wynikające z charakteru i temperamentu dyrygenta mogą być dla orkiestry chyba trudne do odczytanie, zwłaszcza jeśli muzyków prowadzi ktoś nowy.
Bardzo wierzę w technikę dyrygencką i uważam, że bez niej niezwykle trudno uzyskać zaufanie zespołu. Techniki uczymy się w czasie studiów, wszyscy wiemy, że raz oznacza w dół, jeśli dyrygujemy na cztery – dwa jest do środka, trzy na zewnątrz, cztery do góry. Bardzo prosty schemat. Jeśli dyrygujemy na trzy: raz w dół, dwa do prawej strony, trzy do góry. Możemy się z tego śmiać, ale jeśli dyrygent nie daje jasnego schematu, orkiestra się gubi. W przypadku kiedy dyrygent nie ma tzw. fachu w rękach, to - jeśli muzycy znają utwór - zagrają go sami. Są jednak utwory, w których dyrygent jest bardzo potrzebny i jeśli nie daje poczucia bezpieczeństwa zespołowi, to ten koncert nie będzie udany dla artystów. Poziom skupienia i stresu będzie ogromny, odpowiedzialność rozkłada się wówczas na poszczególnych muzykach, którzy muszą przejąć inicjatywę. Kolejne umiejętności dyrygenta to m.in. sposób prowadzenia próby, czułość na dźwięki - w tym intonacja, naturalna muzykalność, oddychanie z orkiestrą czy ekspresja - chociaż w jej wypadku jest to kwestia bardzo indywidualna. To tak samo, jak niektórzy gestykulują w trakcie rozmowy, inni mamroczą pod nosem, podobnie różną ekspresją wykazują się dyrygenci.
Bywa, że ekspresyjny dyrygent, niezależnie od koncertu, daje swoje show.
Dyrygent ma za zadanie być użytecznym, a nie showmanem, ale owszem zdarza się i tak, jednak proszę pamiętać, że muzycy doskonale wiedzą, kiedy dyrygowanie jest dla orkiestry, a kiedy dyrygent robi coś na pokaz.
Jest idealny sposób na pracę z orkiestrą?
Jeśli jest to chciałabym go poznać. Bardzo dużo wskazówek przejmuję od dyrygentów starszych ode mnie, choć prawda jest taka, że pewne rzeczy musimy przeżyć sami, aby się ich nauczyć, tak samo w pracy z ludźmi. Dla mnie najważniejszy jest wzajemny szacunek na linii dyrygent-orkiestra, wówczas jest duża szansa na wspólny sukces. Wierzę w to, że kiedy zespół widzi, że ja szanuję każdego z nich, to mogę liczyć na to samo. Oczywiście, opierając to na pełnym przygotowaniu i fachowości w pracy. Ręce to jedno, ale potrzebne są też umiejętności miękkie i tego na studiach trudno nauczyć się w stu procentach. Staram się być szczera w pracy, co nie znaczy niegrzeczna - w tym zawodzie to istotne. Może mam łatwiej, bo mój tata jest dyrygentem i od dziecka obserwowałam sposób pracy z zespołem. Po szkole często chodziłam na jego próby w operze, odrabiałam tam lekcje, ale też obserwowałam tatę podczas pracy, było to dla mnie na swój sposób naturalne.
Do bycia dyrygentem trzeba mieć jakieś predyspozycje, poza kwestiami muzycznymi?
A czy trzeba mieć jakieś predyspozycje, żeby być dobrym prezydentem? Historia odsłaniała ludzi, którzy wydawali się nieporadni, a rozbijali mury. Niedawno śmiano się, że Ukraińcy wybrali aktora i kabareciarza na prezydenta, a ostatni czas pokazuje, że jest wodzem narodu. To oczywiście daleko posunięta analogia. W dziejach dyrygentury też są osoby, które w kontekście charakteru, w zasadzie się nie nadawały, zamknięte w sobie, pozbawione cech przywódczych, ale potrafili na swój sposób złapać kontakt z zespołem i genialnie poprowadzić muzykę. Zdarza się też, że ktoś jest rewelacyjnym dyrygentem-muzykiem, ale nie radzi sobie z zarządzaniem próbą, ludźmi i, niestety, nie przekłada się to na sukces. Na pewno są predyspozycje, które ułatwiają bycie dyrygentem, ale nie zawsze jest to jednoznaczne z zawodowym powodzeniem.
Ty przyjmujesz uwagi od orkiestry? I czy w ogóle jest taki zwyczaj, że muzycy komentują pracę dyrygenta?
Nie wiem, czy jest zwyczaj, ja nie uważam że to coś złego, pytać muzyków np. o to, czy dla nich konkretne wejście jest komfortowe albo czy potrzebują czegoś więcej z mojej strony - szczególnie, że ja cały czas się tego uczę. Ale są też momenty, kiedy pojedynczym muzykom się wydaje, że coś byłoby lepiej, gdyby było inaczej, jednak z perspektywy całej orkiestry tak nie jest i tutaj bazuję już na swoim doświadczeniu. Niedawno dyrygowałam w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Do wykonania mieliśmy utwór sonorystyczny, którego nie da się zapamiętać "na ucho", trzeba dużo liczyć, do tego skomponowany na wielki skład orkiestry, m.in. ponad czterdzieści instrumentów perkusyjnych - nie da się pokazać wszystkiego wszystkim. Przygotowując się z partytury, wyłoniłam punkty kulminacyjne, dyrygowałam "muzycznie", ale już podczas pierwszej próby okazało się, że perkusiści mają niewygodnie rozpisane partie w swoich nutach i jeśli nie będę dawała wyraźnego znaku co 10 taktów - ja przyjęłam podnoszenie dwóch rąk - to nie są w stanie dobrze odliczać kolejnych swoich wejść. Dlatego po próbie wróciłam do domu i przez cztery godziny uczyłam się na nowo tego utworu, żeby myśleć co dziesięć taktów. To nie jest proste, bo my muzykę "wkładamy" w mięśnie, przyzwyczajamy ciało do danych ruchów, ale naszym głównym zadaniem jest być użytecznym! Ja też się dużo uczę od muzyków i to jest piękne.
Masz czasem takie zagwozdki, które konsultujesz? Kogo pytasz?
Tak, na pewno w przypadku zamówień kompozytorskich, kiedy utwór jest wykonywany pierwszy raz, spotykam się z kompozytorem, zadaję pytania dotyczące ogólnej wizji czy elementów dzieła, które nie są dla mnie jasne. W kwestiach dyrygencko-technicznych lubię korzystać z doświadczenia innych dyrygentów. Dodatkowo wraz z kolegami i koleżankami dyrygentami wymieniamy się spostrzeżeniami, uczestniczymy w swoich koncertach, dajemy sobie nawzajem uwagi. Bardzo to doceniam. Przydatne bywają także stare nagrania zawierające "niedoskonałości". Wbrew pozorom bezbłędność współczesnych nagrań jest zdradliwa. Producenci potrafią robić poprawki co do jednej nutki, ale czy taki efekt jesteśmy w stanie osiągnąć na koncercie, kiedy tworzymy muzykę na żywo?
A jak reagują na młoda kobietę z batutą doświadczeni muzycy?
Szczerze mówiąc nie czuję się jakoś szczególnie traktowana ze względu na płeć. Ja jako dyrygent(ka) – niezależnie od płci, wieku czy charakteru - pracuję na uznanie muzyków swoją pracą, tym jak dyryguję. Profesjonalizm oraz rzetelnie przykładanie się do bycia dyrygentem procentują, chociaż muszę przyznać, że również w tym zawodzie zdarzają się protekcje, układy, szczęście jak i niepowodzenie, mimo usilnych starań. Ktoś może uważać, że 27-letnia kobieta nie powinna być dyrygentką - ma prawo do swoich poglądów, ale ja robię swoje, a ważne jest, żebyśmy się nawzajem szanowali, wtedy mamy szansę na wspólny, muzyczny sukces.
Francuski projekt "La maestra", którego jesteś laureatką, jest stworzony przez dyrygentki i skierowany do kobiet. Tak się rozbija szklany sufit?
Dyrygentek jest coraz więcej, dodatkowo dzisiaj kobiety mają taki sam dostęp do studiów dyrygenckich jak mężczyźni - co jeszcze 30-40 lat temu nie było wcale takie oczywiste - ale im wyższe dyrygenckie stanowiska, tym procent kobiet coraz mniejszy. W Polsce dyrygentek kierowników artystycznych jest stosunkowo niewiele, choć to też się zmienia. Jednym z założeń twórców projektów takich jak "La maestra" czy "Taki Alsop Conducting Fellowship" jest stworzenie platformy komunikacyjnej między dyrygentkami, dzięki której możemy się wspierać, a także podarowanie nam szansy rozwoju, o którą kobiety musiały walczyć w poprzednich dekadach lub po prostu nie miały do niej dostępu. Na przestrzeni lat widać zachodzące zmiany: Marin Alsop, jedna z czołowych dyrygentek na świecie, nie została trzykrotnie przyjęta na dyrygenturę dlatego, że była kobietą, natomiast w mojej klasie dyrygentury była przewaga kobiet. Przed stu laty kobiety dyrygujące w filharmonii nowojorskiej komentowano za ich męskie ruchy albo za to jak wyglądają. Nie wyobrażam sobie dziś takiego artykułu. Jednak dużo zmian jeszcze przed nami.
Jesteś laureatką "La maestry". Czy to ma znaczenie, że wygrałaś konkurs dla kobiet?
Dla mnie nie. Udowodniłam sobie, że potrafię działać w ogromnym stresie, że świetnie odnajduję się w roli dyrygentki, a także to, że jest to moja prawdziwa pasja. To był pierwszy duży konkurs, na który zdecydowałam się wysłać aplikację i zostałam przyjęta. Filharmonia paryska zapewnia dwuletnią opiekę sześciu półfinalistkom organizując nam koncerty, kursy mistrzowskie, spotkania online z ludźmi odpowiadającymi za PR, programowanie koncertów, agentami. To był mój cel, który chciałam osiągnąć na tym konkursie ponieważ Akademia La Maestra jest realnym działaniem, który rozwija nas jako świadome artystki. Nie ma takiego drugiego konkursu na świecie, który gwarantuje dwuletnią akademię po zakwalifikowaniu się do półfinału. To ogromne wsparcie. Ale też widzę, jak my same wzajemnie się wspieramy. Medialność konkursu także wpłynęła na moją rozpoznawalność w pewnych muzycznych kręgach. Czasami słyszę takie głosy, że skoro jestem taka dobra i wygrałam konkurs dla kobiet, żebym wzięła udział w konkursie bez podziału na płeć. Biorę wtedy głęboki wdech, przypominam sobie ile stresu, nerwów i zdrowia kosztował mnie tydzień konkursowy w Paryżu - pomimo artystycznego spełnienia - i mówię sobie, że to ktoś ma z tym problem, nie ja.
Czasami śmiejemy się, że mamy "wysyp" polskich dyrygentek: Marzena Diakun, Agnieszka Duczmal, Anna Duczmal-Mróz, Marta Gardolińska, Marta Kluczyńska, Lilianna Krych, Ewa Strusińska, Joanna Ślusarczyk, Monika Wolińska to dyrygentki, które pracują w zawodzie zarówno w Polsce jak i za granicą, ale wiele moich koleżanek pomimo talentu, ciężkiej pracy i ciągłego rozwoju czeka na swój moment. W tym zawodzie potrzebna jest odrobina szczęścia, trampolina, która pomoże się odbić, dotyczy to zarówno kobiet jak i mężczyzn. Poza tym ja nie chcę być zapraszana do współpracy z orkiestrami dlatego, że jestem kobietą, ale dlatego, że jestem w tym dobra. Według mnie parytet nie ma sensu, jeśli za nim nie idą kompetencja i edukacja. Czy w imię parytetu, za chwilę będziemy musieli zwalniać kobiety z orkiestr, bo jest ich więcej niż panów? Poza tym nieraz zapominamy, że część kobiet może po prostu nie chce być w tym zawodzie. Ta praca wymaga życia na walizkach, odporności na stres, nieraz trzeba stanąć twarzą w twarz z osobą, której się coś nie podoba, nierzadko ocierając się o chamstwo. Może jestem szczęściarą, a może już się to zmienia, ale nie doświadczyłam dyskryminacji dlatego, że jestem kobietą. I oczywiście - mój kolega dyrygent nie będzie się zastanawiał, jak pogodzić zajście w ciążę z karierą, ale z drugiej strony nawet gdyby chciał to w ciążę nie zajdzie (śmiech).
Jesteś twarda w pracy?
Na pewno staram się być konkretna, pewna siebie, ale także życzliwa. Dyrygent bezpośrednio wpływa na atmosferę pracy całego zespołu. Chociaż przyznam szczerze, że gdy dochodzi do nieprzyjemniej sytuacji, jakiegoś starcia, przeżywam to. Często zresztą koleżanki mówią: Anka, podziwiam cię, ja bym nie mogła.
Tata nie ostrzegał, że to trudna praca?
Bardzo! I mama, i tata, bo choć mama nie jest muzyczką, to była w tym od zawsze. W domu wciąż powtarzamy, że mojego taty nie byłoby w tym miejscu, gdzie jest, gdyby nie mama. Nie było to proste, odkrywam to dziś, kiedy np. nie ma mnie w domu przez trzy tygodnie, a mój mąż z powodu pracy zostaje w Krakowie. Tęsknota nieraz doskwiera, na szczęście, mogę liczyć na wsparcie przez telefon!
Na muzykę pewnie byłaś skazana, ale dyrygentką zostałaś przez przypadek.
Grałam na altówce, planowałam grać w zespole kameralnym lub w filharmonii. Na studiach odkryłam, ile czasu inwestuję w granie, a ile tracę z powodu stresu, który - dosłownie - paraliżował mnie. W międzyczasie poszłam na dyrygenturę, żeby się rozwijać, byłam u taty w klasie, ale, szczerze mówiąc, nie przykładałam się specjalnie do tych studiów. Podczas mojego koncertu dyplomowego - pierwszego w życiu w roli dyrygentki - też czułam ogromny stres, jednak kiedy otworzyły się drzwi na estradę, zobaczyłam błysk reflektora, wszystko to odeszło. W trakcie dyrygowania wiedziałam, że jestem w miejscu, w którym chcę być. Że to jest to.
Mówiłaś o kompetencjach miękkich w dyrygowaniu, o tym jak zarządzasz orkiestrą, czy organizacji. To umiejętności wyniesione z harcerstwa?
Tak, na pewno! W Krakowie jest szczep "Słowiki", zrzeszający głównie dzieci ze szkół muzycznych.
Czyli sami nie robicie pionierki...
Robimy! Chociaż krąż anegdoty, co to się u "Słowików" z gwoźdźmi dzieje... Prawda, bliżej nam do kalafonii i smyczka niż do siekiery, ale nie słyszałam o takim przypadku, żeby działalność harcerska zakończyła karierę muzyczną. Choć owszem, były przypadki, że nie było oczywiste jak się skończą niektóre przygody... Ale harcerstwo to szkoła i przygoda. Tam ukształtowałam umiejętności miękkie, zarządzanie czasu to z kolei łączenie normalnej szkoły i muzycznej, a także działalności w "Przystani" u dominikanów, prowadzenia scholi. Ale chyba w moim przypadku ważne było to, że nie byłam skupiona wyłącznie na muzyce. Uwielbiałam być w ciągłym działaniu, tworzyć rzeczy niemożliwe z innymi ludźmi. Bardzo długo nie miałam potrzeby uczestniczenia w konkursach, instrument zamykałam w czerwcu, a otwierałam we wrześniu. Oczywiście, pewnie to z tego wynikał ten stres związany z występami, ale gdybym nie miała tej normalności bez muzyki, może trudniej byłoby mi zrozumieć, że nie da się mieć wszystkiego, że wciąż trzeba wybierać?
Jak to przekładasz na swoją pracę?
Mogę starać się jak najlepiej wykonywać różne rzeczy, ale nie da się mieć wszystkiego. Jestem w miejscu, o którym nawet nie marzyłam: szczęśliwa w domu, z wieloma marzeniami, z pracą, którą kocham i wielkim wsparciem bliskich. Tak, nie zawsze jest super, nie zawsze jest łatwo, dodatkowo nieraz pojawia się zazdrość wobec innych dyrygentów czy osób, ale każda sytuacja ma plusy i minusy. Wiem, że może być bardzo trudno, ale nie jestem w tym sama. Wiem, że mając wsparcie mojego męża, rodziny, przyjaciół, poradzimy sobie. Jestem szczęśliwa i wdzięczna.