Bilans miesiąca: trzy włamania, dwóch złodziei i jeden trup - jak na zwyczajny dom w Znamirowicach pod Nowym Sączem to wyjątkowy bilans.
Janusz od dawna miał na oku niemały, nieotynkowany dom na obrzeżach wsi. W końcu wybrał dogodny moment, dyskretnie dostał się do środka i - świecąc sobie latarką - zaczął przeszukiwać jedno za drugim sporych rozmiarów pomieszczenia.
Włamanie numer jeden
Twarz miał zamaskowaną, na dłoniach rękawiczki - to podstawa u włamywacza. Budynek wydawał się opuszczony. Wprawne ucho Janusza rejestrowało każdy podejrzany dźwięk, by - w razie potrzeby - rzucić się do ucieczki i uniknąć wpadki na gorącym uczynku. Była październikowa, chłodna noc. Cisza jak makiem zasiał. 68-latek wrócił do pracy. W szafie znalazł złoty pierścionek, w szufladzie biurka obrączkę. Łup był solidny, ale postanowił jeszcze zajrzeć do kolejnego pokoju. Tam stanął jak wryty. W swojej przestępczej karierze jeszcze nie miał takiego przypadku.
W świetle latarki ujrzał na podłodze martwą kobietę. Miała zmasakrowaną twarz, na pewno nie żyła od wielu godzin. Widok zakrzepłej krwi wyglądał makabrycznie. Było jasne, że nie zmarła w sposób naturalny. Januszowi ciśnienie ostro skoczyło, jak po mocnej kawie i nogi miał jak z waty, ale szybko opanował nerwy i opuścił budynek. Dopiero w domu całkiem ochłonął.
Janusz miał już niezły łup: złoty pierścionek i obrączkę. Ale zajrzał jeszcze do kolejnego pomieszczenia. Znalazł w nim ciało kobiety w zakrzepłej krwi
By odsunąć od siebie podejrzenia, wybrał numer alarmowy miejscowej straży pożarnej i w anonimowym zgłoszeniu wskazał adres domu w Znamirowicach nad Jeziorem Rożnowskim. Zasugerował, że potrzebna jest tam pilna interwencja. Po chwili na miejscu zaroiło się od służb.
Strażacy wezwali policję, a kryminalni znaleźli w środku budynku martwą Zoję W., lat 81. Tak jak i pechowy włamywacz, nie mieli żadnych wątpliwości, że doszło tutaj do zabójstwa. Sprawa była trudna. Kobieta według opinii medyka sądowego nie żyła przynajmniej od kilku dni. Sąsiadka widziała ją żywą ostatni raz 24 września, a był 2 października 2019 r.
Starsza pani była wdową, mąż zmarł rok wcześniej, mieszkali pod tym adresem kilkanaście lat. Córka Zoji W. została w Warszawie, gdy rodzice przeprowadzili się na Sądecczyznę i zamieszkali w Znamirowicach. Z matką kontaktowała się ostatni raz miesiąc przed odkryciem zwłok.
Śledczy w pierwszej kolejności ustalili dane mężczyzny, który na miejsce wezwał strażaków. Janusz B. od razu przyznał się do włamania i kradzieży rzeczy wycenionych na 1200 zł. Nie miał za to pojęcia, kim był zabójca, który znalazł się w domu przed nim. Po trzech dniach za kratkami pechowy włamywacz wyszedł na wolność. Tu trop się urywał. Zatrzymano wprawdzie też sąsiada denatki, ale i jego wkrótce - dokładniej po 72 godzinach - wypuszczono z celi.
Dopiero tydzień później kryminalni trafili na właściwy trop.
Założono, że to inny włamywacz dostał się do domu 81-latki i - zaskoczony obecnością właścicielki - zdecydował się odebrać jej życie. Zatrzymano Mateusza J., który przewijał się w policyjnych materiałach jako podejrzewany o dokonanie w okolicy szeregu kradzieży.
Włamanie numer dwa
- To ja dokonałem zabójstwa w Znamirowicach - Mateusz J. od razu wyznał zaskoczonym śledczym, którzy mieli ledwie poszlaki, a nie konkretne dowody, że 26-latek jest zabójcą. Bez wahania szczegółowo opisał swoją przestępczą działalność tamtego lata i jesieni. Urodził się w Krakowie, wychowywał w pełnej, normalnej rodzinie, ma młodszego brata. Zdiagnozowano u niego w dzieciństwie ADHD.
Jako 14-latek zaczął sięgać po alkohol, ale piwo i wódka nie przypadły mu do gustu. Co innego narkotyki. Na początku marihuana, potem kokaina, mefedron i extasy. Najbardziej zasmakował w amfetaminie i to od niej się uzależnił. Na tym tle dochodziło do konfliktów z rodzicami. Mateusz J. ledwo skończył 18 lat, regularnie uciekał z domu. W końcu, gdy miał 23, został z niego wyrzucony. Relacje z rodzicami poprawiały się, kiedy szedł na odwyk. Najdłużej bez narkotyków wytrzymał rok.
Szwendał się po różnych miejscach, żył jak wyrzutek, przytrafiły mu się cztery wyroki skazujące, ostatni zakończony odsiadką. W lecie 2019 roku zamieszkał w domku letniskowym w Tęgoborzy nad Jeziorem Rożnowskim. Z kumplem Karolem robił tam remont u jednego gospodarza. Mateusz miał klucze, nikt go nie kontrolował i nie rozliczał, a w wolnym czasie dokonywał kradzieży w okolicznych miejscowościach.
Jednemu gospodarzowi zwędził rower, innemu obrabował przyczepę kempingową, letnikom kradł portfele z otwartych aut, gdy szli się kąpać w jeziorze. Fanty, czyli perfumy, okulary czy elektronikę sprzedawał przygodnym osobom, a skradzione dokumenty wyrzucał w krzaki. Pieniędzy potrzebował na narkotyki.
Pod koniec sierpnia 2019 roku po raz pierwszy włamał się do domu Zoji W. Łomem podważył drzwi balkonowe, zabrał przedmioty warte ponad pięć tysięcy złotych. Miesiąc później postanowił powtórzyć skok. Miał ze sobą młotek, który znalazł na przystani szkółki jachtowej koło jeziora, bo podejrzewał, że kobieta już naprawiła zepsute przez niego drzwi.
Włamanie numer trzy
Tamtego dnia był w ciągu narkotycznym, od trzech dni brał amfę. Bez trudu wyważył drzwi balkonowe i wszedł do budynku. Zoja W. się obudziła. Była wyraźnie zaskoczona widokiem nieznajomego. Mateusz J. też spanikował. Gdy kobieta zaczęła krzyczeć, podbiegł do niej i zadał jej cios młotkiem w głowę, potem bił jeszcze trzy razy.
Uderzenia zgruchotały czaszkę ofiary. Przykrył zwłoki kocem i zaczął przeszukiwać pomieszczenia. Znalazł biżuterię: sygnety, obrączki, zegarek i łańcuszek. Już na zewnątrz obejrzał dokładnie łupy i po chwili je wyrzucił, bo uznał, że są niewiele warte. Pobrudzoną krwią odzież wsadził do kontenera na śmieci i poszedł do domku letniskowego.
Dręczyło go sumienie. Kilka dni po zbrodni zwierzył się koledze, że „zrobił coś strasznego”, „zabił kogoś”. Chciał podać szczegóły, ale kumpel nie zamierzał tego słuchać. Po wpadce policjanci jako pierwsi pozwolili Mateuszowi się wygadać. Nie był oszczędny w słowach i przekonywał, że nie poszedł do domu kobiety z zamiarem jej zabójstwa.
Sąd Okręgowy w Nowym Sączu mu uwierzył. Wyrok łączny za zabójstwo połączone z rozbojem i włamania - 16 lat więzienia. Karę, w związku z uzależnieniem od narkotyków, Mateusz J. ma odbywać w systemie terapeutycznym.
Wyroki skazujące
Z kolei Janusz B. za pechowe włamanie do domu Zoji W. dostał rok w zawieszeniu na trzy lata i tysiąc złotych grzywny. Nie odwołał się od wyroku.
W przypadku drugiego oskarżonego było inaczej. Adwokat Mateusza J. pisał w apelacji, że kara dla niego jest zbyt surowa. Chciał jej obniżenia do 13 lat. Wskazywał, iż 26-latek od początku przyznawał się do winy i wyrażał skruchę. Był karany, ale tylko za przestępstwa przeciwko mieniu, a nie przeciwko życiu i zdrowiu. Z kolei prokurator podczas procesu żądał dla Mateusza J. 25 lat odsiadki - takie samo żądanie powtórzył w złożonej od nieprawomocnego wyroku apelacji.
Zauważył, że sprawca działał z zamiarem bezpośrednim, zabił bezbronną, starszą osobę, był też pod wpływem narkotyków, co stanowi okoliczność obciążającą.
- Pozbawienie życia kobiety było w drastycznej dysproporcji do korzyści majątkowej, którą oskarżony zamierzał osiągnąć - zauważył oskarżyciel publiczny.
Po zbrodni Mateusz J. spokojnie okradł ofiarę, a to świadczyło o głębokiej demoralizacji. Sąd Apelacyjny w Krakowie podzielił argumenty prokuratora i podwyższył Mateuszowi J. wymiar kary do 25 lat więzienia. Sędzia Tomasz Grebla mówił w uzasadnieniu wyroku, że mimo młodego wieku oskarżonego to kara 25 lat więzienia jest sprawiedliwa i słusznie domagał się jej prokurator.
- Sprawca pierwszy cios zadał kobiecie z zaskoczenia, ale pozostałe, by ją uciszyć. To wskazywało na działanie z zamiarem nagłym, bezpośrednim. O innym wyroku nie może być mowy w tej sprawie - dodał sędzia.
Orzeczenie jest prawomocne.