
Aretha Franklin przez lata swojej kariery zasłużyła na miano królowej soulu. Ale jej tron właśnie opustoszał. Piosenkarka zmarła w wieku 76 lat.
Jako kilkulatka zaskoczyła bliskich: sama, ze słuchu, nauczyła się grać na fortepianie. Ot, tak. „Z miłości do muzyki” - miała powiedzieć ojcu, Clarence’owi LaVaughnowi, który był już wówczas znanym kaznodzieją oraz pastorem. I przyjacielem Martina Luthera Kinga, znanego działacza na rzecz ludności afroamerykańskiej.
Do grona bliskich mu osób należały takie sławy muzyki gospel, jak Albertina Walker i Mahalia Jackson. I właśnie tamten moment właściwie ukształtował osobowość przy-szłej gwiazdy soulu. Z jeden strony to właśnie tata, zachwycony utalentowaną córką, przekonał ją do występów... w kościele. I muzyka gospel, „radość wiary”, to była na długo jej przystań, do której wracała w kolejnych płytach bez względu na to, w jakie współczesne rewiry doprowadzały ją muzyczne mody i trendy. Nawet w najbardziej popowych utworach słychać było echa kościelnych hymnów.
Czytaj więcej:
- Ale tamten czas to także paradoksy...Dlaczego?
- Kolejne kłopoty odbijały się nie tylko na jej zdrowiu, ale i psychice.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień