Arkady Fiedler: Lotnicy z Dywizjonu 303 byli wesołymi ludźmi. Ale w powietrzu stawali się w drapieżnikami

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Dembiński

Arkady Fiedler: Lotnicy z Dywizjonu 303 byli wesołymi ludźmi. Ale w powietrzu stawali się w drapieżnikami

Z okazji 82. rocznicy powstania Dywizjonu 303 prezentujemy wywiad z Arkadym Fiedlerem z 2018 roku. Został on przeprowadzony z okazji premiery filmu "Dywizjon 303. Historia prawdziwa".

Ojciec byłby na pewno zadowolony, bo filmy to ukoronowanie tego, co widział, oraz jego książka, która do dziś jest poczytna - mówi Arkady Fiedler, syn wielkiego podróżnika i autora kultowej książki pt. „Dywizjon 303”. - Przez dziesiątki lat nikt nie mógł zdobyć się na nakręcenie filmu o Dywizjonie 303, a teraz mamy „klęskę” urodzaju, bo powstały aż dwa. Jeden brytyjski, a drugi wyprodukowany w Polsce.

Pana ojciec mocno walczył o propagowanie pamięci o Dywizjonie 303.

Arkady Fiedler: Zaczęło się tak, że w 1940 roku, w czasie bitwy o Anglię, ojciec już przebywał na terenie Wielkiej Brytanii. Niemal w ostatniej chwili udało mu się uciec z Wojskiem Polskim z Francji do Anglii przez kanał La Manche. Kiedy zaczynała się bitwa o Anglię, będąc w Londynie, w prasie angielskiej czytał wiele pochlebnych opinii o polskich lotnikach, zwłaszcza o tych z Dywizjonu 303. W pewnym momencie stwierdził, że to fantastyczny temat i można napisać coś większego o lotnikach. Dlatego zwrócił się do generała Sikorskiego z prośbą o umożliwienie dostępu do lotników. Wtedy był jednak przekonany, że jest dopiero którymś w kolejce. A tymczasem okazało się, że był pierwszy. I pewnie dlatego gen. Sikorski wydał rozkaz, by udał się do lotników. Tak się zaczęła ta przygoda z Dywizjonem 303.

Arkady Fiedler junior nie ma wątpliwości, że wiedza i świadomość o polskich lotnikach z Dywizjonu 303 stają się coraz większe. Cieszy się też, że w końcu
Książka "Dywizjon 303" została napisana przez Arkadego Fiedlera seniora i po raz pierwszy ukazała się w 1942 roku. Opowiada historię polskich lotników z Dywizjonu 303, którzy byli bohaterami podczas bitwy o Anglię w 1940 roku. Na jej podstawie nakręcono polskich film "Dywizjon 303", który wejdzie na ekrany kin 31 sierpnia

Przygoda, która trwała trochę czasu...

Oczywiście, że trwała, bo to nie była jednorazowa wizyta w bazie dywizjonu, tylko ojciec przebywał tam codziennie. Szybko zaprzyjaźnił się z tymi lotnikami. Oni go przyjęli z ufnością. Z dowódcą Dywizjonu 303 - Witoldem Urbanowiczem - byli dobrymi przyjaciółmi. Kiedy lotnicy lądowali, to ojciec podchodził do nich i na bieżąco pytał o wrażenia z walki, problemy w powietrzu itp. Jednocześnie jeden z lotników - Mirosław Ferić - prowadził dziennik, w którym zapisywał chronologicznie wszystkie zdarzenia lotnicze. Ten dziennik też posłużył ojcu przy pisaniu książki. Ona była pisana na gorąco, niemal na kolanie. Udało się ją wydać po raz pierwszy w 1942 roku. Stała się znana, bo opis lotników był bardzo życzliwy. Ojciec był nimi zafascynowany. To byli młodzi, weseli ludzie, którzy potrafili się bawić, podrywać dziewczyny i pić whisky. Ale kiedy wzbijali się w górę i stawali przeciwko Luftwaffe, zmieniali się nie do poznania. Stawali się drapieżnikami i bohaterami.

Nie bez powodu Churchill stwierdził, że „jeszcze nigdy w historii tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”.

Lotnicy brytyjscy od Polaków wiele się nauczyli. Na początku latali w bardzo zwartym szyku, co było niebezpieczne. Nie dość, że musieli obserwować wroga, to jednocześnie swoich towarzyszy, żeby nie zawadzić skrzydłem o skrzydło. Z kolei Polacy latali w rozproszonym szyku, więc nie bali się, że jeden otrze się o drugiego. Mogli w 100 procentach skoncentrować się na wrogu. Inny przykład to fakt, że Brytyjczycy początkowo strzelali z dużej odległości, co powodowało, że trudniej im było trafić wroga. Tymczasem Polacy mieli inną taktykę i ostrzeliwali wroga jak najbliżej, nawet z kilkudziesięciu metrów. Wtedy, jak oddawali serie z karabinów maszynowych, to one najczęściej były celne i strącali rywali. Brytyjczycy początkowo myśleli, że to efekt polskiej brawury i szaleństwa. Ale w tym szaleństwie była metoda i w ten sposób pokonywali wroga. A później sami Brytyjczycy zaczęli stosować tę taktykę. Poza tym samoloty Hurricane, na których latali Polacy, były bardzo nowoczesne w porównaniu do tego, co Polacy mieli we wrześniu 1939 roku. Co prawda to były wolniejsze samoloty od niemieckich Messerschmittów 109, ale były zwrotniejsze. A w bitwie lotniczej rzecz polegała na tym, żeby tak manewrować samolotem, aby „wejść” przeciwnikowi na ogon i go zestrzelić. Mając zwrotniejsze Hurricane, to się lepiej udawało. Polacy umieli wykorzystać wszystkie zalety tych samolotów. To był efekt żelaznej szkoły dęblińskiej.

Polacy byli wtedy lotniczą elitą?

Absolutnie. Nawet w 1939 roku, kiedy Polacy latali przestarzałymi samolotami, które były dobre np. w 1933 roku, to i tak zestrzelili podczas kampanii wrześniowej 250 niemieckich samolotów. To niewiarygodna liczba, która świadczyła o ich umiejętnościach. Z kolei podczas bitwy o Anglię Dywizjon 303 miał najwięcej, bo 126, zestrzeleń spośród wszystkich 54 dywizjonów walczących po brytyjskiej stronie. A do tego jeszcze ten dywizjon miał najmniej strat własnych ze wszystkich. Dzięki temu uratowali Anglię. Przecież Niemcy już szykowali się do desantu, ale najpierw musieli wygrać bitwę lotniczą. A to im się na szczęście nie udało.

Pozostało jeszcze 66% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.