Artur Rojek: Nie mam czasu na spokojnie siąść z gitarą
Co u Pana słychać? Rozmowa z Arturem Rojkiem.
Jesteś właśnie w Krakowie. Szykuje się bowiem tutaj coś nowego z Twoim podpisem. Co to będzie?
Teatr im. J. Słowackiego i Małopolski Ogród Sztuki zamówili u mnie cykl comiesięcznych koncertów, których będę kuratorem. Zaczynamy w październiku - i będą to trzy koncerty. Tytuł „Something Must Break” został zaczerpnięty od tytułu wystawy sztuk wizualnych, która odbyła się w ramach OFF Festivalu w 2009 roku. Oznacza on chęć przełamywania barier i burzenia części starego, by mogło postać coś nowego. Ta idea od zawsze była mi bliska.
Ten krakowski cykl będzie więc drugą, ale rozciągniętą w czasie edycją Twojego OFF Festivalu, który organizujesz w Katowicach?
Te koncerty bardziej odpowiadają idei OFF Clubu, który organizowałem kilka lat temu w różnych miastach Polski. Ale rzeczywiście dobór artystów będzie podobny do programu festiwalu. Będą to bowiem wykonawcy reprezentujący bardzo różne gatunki, ale w swych działaniach wnoszący do muzyki coś własnego i nowego, którzy ciągle są w stanie nas czymś zaskoczyć. I to odpowiada duchowi OFF-a. Ale przecież zaproszenie mnie do tego projektu nie było przypadkowe.
Z tego, co mówisz, wynika, że spodobało Ci się bycie kuratorem festiwalu i innych muzycznych wydarzeń.
Programowanie festiwalu, wybieranie artystów jest bardzo przyjemne. Bo wiąże się z moimi zainteresowaniami, pasją do poznawania nowej muzyki i pokazywaniu jej innym. Przy organizowaniu festiwalu jest jednak dużo mniej przyjemnych obowiązków - i też trzeba im podołać.
No właśnie: w zeszłym roku w ostatniej chwili zrezygnowało z występu na OFF-ie kilku znaczących wykonawców. Bardzo to odchorowałeś?
Ze swojej strony zapewniłem im wszystko to, co było w obopólnie podpisanych kontraktach. Nie miałem jednak wpływu na chorobę wokalistki The Kills czy Anohni, która była przez 10 dni w Katowicach z bolącym gardłem. Ani na fanaberie Wileya czy Zomby’ego, którzy po prostu okazali się totalnie nieodpowiedzialni.
W tym roku OFF ma świetny program.
To prawda. Mamy 70 artystów reprezentujących różne gatunki. Są weterani, są debiutanci. Mamy przedstawicieli sceny elektronicznej, od Silver Apples po Kornela Kovacsa, jest ciekawa scena folkowa z Richardem Dawsonem na czele, będziemy mieli świetną załogę z Polski - jak np. reaktywowany na OFF zespół Łoskot. Ostatni koncert w obecnej formule da Swans. Po raz pierwszy pojawi się w Polsce wokalistka Feist, będzie też wielka gwiazda w postaci PJ Harvey. Ja też wystąpię - z zespołem Kwadrofonik.
Programowanie festiwalu, wybieranie artystów jest bardzo przyjemne. Bo wiąże się z moimi zainteresowaniami, pasją do poznawania nowej muzyki i pokazywaniu jej innym.
Co to będzie?
Po raz pierwszy zagrałem z tym cenionym zespołem muzyki współczesnej podczas „Paszportów Polityki” w 2015 roku. Wykonaliśmy wówczas dwie piosenki z mojej solowej płyty w nowych aranżacjach. Potem przyszedł do nas pomysł na zrobienie soundtracku do filmu Davida Lyncha - „Industrial Symphony No. 1”. Zaprezentowaliśmy go po raz pierwszy w 2016 roku, a teraz powrócimy z nim na OFF-ie. To muzyka Angelo Badalamentiego, którą śpiewa Julee Cruise. I w naszej wersji ja właśnie wcielam się w tę piosenkarkę. Jesienią ruszamy z tym materiałem w trasę koncertową po Polsce.
Twoja debiutancka płyta solowa ukazała się w 2014 roku. Planujesz już następną?
Przy tej ilości zadań, które obecnie mam do wykonania, nie mam czasu, aby siąść spokojnie z gitarą i komponować. Kiedy jednak mam wolną chwilę, wracam do przygotowywania nowej płyty. Jakaś jej część już zatem jest. Bardziej konkretnie chcę nad tym usiąść we wrześniu - i z wyłączeniem okresu na trasę z Kwadrofonikiem, będę pracował aż do końca grudnia.
W jakim kierunku zmierzają te nowe piosenki?
Na razie za wcześnie, aby o tym mówić.
To zapytam inaczej: jakiej muzyki dzisiaj słuchasz?
(śmiech) Jadąc tutaj, słuchałem w samochodzie Priests, Mount Eerie i Cities Aviv. Bo ci wykonawcy jako pierwsi wystąpią w ramach „Something Must Break” w Krakowie.