Autorzy książki "Bezbronni dorośli w Kościele": Krzywdy nigdy się nie dewaluują, choć rany mogą być leczone

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Autorzy książki "Bezbronni dorośli w Kościele": Krzywdy nigdy się nie dewaluują, choć rany mogą być leczone

Jolanta Tęcza-Ćwierz

- Każdy ma prawo do czucia się w Kościele bezpiecznie i każde nadużycie mające w nim miejsce jest karygodne. Bez względu na to, kogo dotyczy - piszą o. Tomasz Franc OP, psychoterapeuta i psycholog oraz dziennikarka Magdalena Dobrzyniak w książce „Bezbronni dorośli w Kościele”.

Kim są bezbronni dorośli w Kościele?
O. Tomasz Franc OP: W sytuacji bezbronności może się znaleźć każdy wierzący, który jest w relacji skośnej, czyli nierównej względem duchownego czy świeckiego lidera.

Ta bezbronność związana jest z naturalną potrzebą zależności, którą posiada każdy w relacji do drugiego człowieka, ale także z potrzebą wejścia w głęboką więź (także duchową) w Kościele.

To czyni nas podatnymi na spotkanie osób, które mogą mieć i dobre, i złe zamiary wobec nas.
Magdalena Dobrzyniak: Dla mnie inspirujące jest zaproponowane przez Tomasza przeniesienie akcentu z wysiłków definiowania, kim jest osoba dorosła bezbronna na namysł nad tym, co w Kościele należy zrobić, aby był miejscem bezpiecznym. Definiowanie wyklucza pewne osoby, odsuwa je na margines. Może też być wykorzystywane jako Piłatowy gest umywania rąk w stosunku do nich.

Zapytam inaczej. Kto jest najbardziej narażony na zranienia przez osoby duchowne?
TF: Staramy się nie tworzyć podziału na wierny-świecki i duchowny, żeby nie klasyfikować osób duchownych jako tych, które są potencjalnie sprawcami, a osób świeckich jako potencjalnych ofiar. Raczej mówimy o tym, że zarówno jedni, jak i drudzy mogą mieć pewne deficyty, które w określonych sytuacjach sprawią, że dana osoba stanie się podatna na zranienie czy będzie sprawcą.

Kto jest najbardziej narażony na zranienia? Każdy, kto nie ma wglądu w swoje życie duchowe, emocjonalno-psychiczne, czemu towarzyszy pewien poziom bezkrytycyzmu, który w każdej sytuacji społecznej może spowodować, że taka osoba zostanie zraniona.

MD: Określenie „bezrefleksyjnie” nie jest w tym kontekście oceniające, ponieważ każdy z nas jest złakniony miłości, uwagi, każdy chce komuś zaufać. Gdy spotka taką osobę, otwiera się na relację. I nie ma w tym nic złego. Ważne, by zachować czujność i krytycyzm oraz zadbać o samego siebie.

O ile kwestie reagowania na przypadki wykorzystania osób małoletnich są w Kościele opracowane, o tyle w przypadku osób dorosłych to wciąż nowość. Nie dowierza się dorosłym, którzy mówią o swoich krzywdach właśnie dlatego, że... są dorośli. Myślimy: przecież wiedziała/wiedział, co robi.
TF: Kościół nie może być instytucją zasłaniającą się prawem, chociaż prawo jest pomocne, ale w centrum swojej uwagi powinien postawić kwestię, w jakiej sferze osoba została wykorzystana, czego to dotyczyło, jakie szkody poniosła. Wymaga to szerokiego, wrażliwego spojrzenia, a nie kierowania się przede wszystkim kanoniczno-prawnymi uregulowaniami. Jestem świadom, że to jest bardzo trudne. Zaraz odezwą się obrońcy instytucji Kościoła. Jednak Kościół nie jest instytucją, której celem jest obrona samej siebie. Jesteśmy wspólnotą wierzących w drodze do zbawienia.

Kiedy do duchownego przychodzi ktoś w kryzysie małżeńskim, który wpływa na jego wiarę i relację do Boga, a niedojrzały kapłan zbuduje z tą osobą relację „partnerską” - to jest sytuacja nadużycia.

Ten człowiek nie szuka przecież u niego partnera życiowego czy romansu, ale przychodzi z bólem i z raną, która wymaga diagnozy i opatrunku duchowego.
MD: Bardzo ważne jest uwrażliwianie nas wszystkich, ponieważ osoby skrzywdzone spotykają się z murem obojętności czy niedowierzania nie tylko ze strony instytucji Kościoła, także najbliżsi, przyjaciele, parafianie, wspólnota - potrafią w bolesny i brutalny sposób zakwestionować ich krzywdy. Jest to więc kwestia zmiany mentalności nas jako wspólnoty, nie tylko instytucjonalnych rozwiązań.

Z czego bierze się u sprawcy potrzeba, żeby uwikłać drugą osobę w patologiczną relację?
TF: Chyba nikt nigdy nie wszedł w umysł psychopaty, żeby to stwierdzić, ale wydaje się, że jedną z głównych przyczyn jest głęboki deficyt miłości.

Osoba o charakterze psychopatycznym jest jak czarna dziura, która cały czas musi mieć poczucie bycia dowartościowywaną czyimiś względami, uwagą, miłością. Karmi się tym, jednocześnie będąc niezaspokojoną, bo jej psychopatyczne wnętrze jest surowe i zimne, niezdolne do więzi - stąd ciągle musi zasysać z otoczenia to, czego jej nie wystarcza.

Dlatego w relacji z psychopatyczną osobowością mamy do czynienia z coraz większym uwikłaniem. Nie kończy się na jednej krzywdzie, nie ma nawrócenia, szczerej prośby o przebaczenie, prób resocjalizacji. Wielu sprawców latami żyje podwójnym życiem. W duszy sprawcy, który jest duchownym, nastąpiła głęboka utrata wiary. Jeśli w sposób cyniczny jest w stanie dokonać najgorszego zła, to znaczy, że w jego sumieniu głos Boga został zabity.

Jak to się dzieje, że osoby dorosłe w sytuacjach zagrożenia i naruszania granic własnej intymności nie umieją odmówić, przeciwstawić się sprawcy?
TF: Moment korupcyjnego kontaktu jest bardzo delikatny i mało rozpoznawalny.

Sprawca nigdy nie przedstawia skutku krzywdy na początku relacji. Gdyby tak było, każda zdroworozsądkowo myśląca osoba powiedziałaby, że tego nie chce, albo wyczuła, że może to prowadzić do nadużycia.

Kiedy zaczynam doświadczać własnych deficytów emocjonalno-psychiczno-duchowych, kiedy w autorytecie duchownego widzę kogoś, kto nie tylko może mi poradzić, ale staje się wyrocznią, kimś, kto ma mnie zwolnić z myślenia, usprawiedliwić moje braki, wytłumaczyć moje zachowanie i zwalniać mnie z odpowiedzialności - to wszystko świadczy o porzuceniu przeze mnie trudnego wysiłku odpowiedzialności za swój własny rozwój i może stać się obszarem przekraczania granic. Więzi emocjonalne przenoszone są na sprawcę, rozluźniane są natomiast relacje z przyjaciółmi i bliskimi. Im więcej tajemnic wobec środowiska i wyłączności względem sprawcy, tym bardziej toksyczna i manipulacyjna jest to relacja.
MD: Mechanizmy te kojarzą się z uwodzeniem. To osaczanie, zbliżanie się do człowieka, by go odciąć od korzeni i uzależnić od sprawcy. Trochę jak w sekcie.

Stąd jeszcze daleka droga do ewentualnego romansu.
TF: Aspekt seksualny to tylko jedna z możliwości nadużycia. Często czymś o wiele bardziej druzgocącym jest utrata wewnętrznej wolności. W toksycznych sprawcach dominuje pragnienie całkowitej władzy nad człowiekiem. To bardziej ekscytujące niż seks, który może zapewnić zaledwie część takiej władzy.

Czy krzywda wyrządzona osobie dorosłej w Kościele jest jedynie grzechem, czy może też być przestępstwem?
TF: Na pewno jest grzechem. Może być przestępstwem w świetle prawa, ale nawet jeśli nim nie jest, to na pewno jest przestępstwem w kontekście moralnym.

Kościół powinien wziąć odpowiedzialność również za to, co w świetle prawa może nie być przestępstwem, na przykład uwiedzenie kobiety czy mężczyzny przez duchownego. Zło trzeba nazywać złem niezależnie od tego, czy jest prawnym przekroczeniem, czy nie.

MD: Jeszcze ważniejsze jest, żeby wyjść poza wyłącznie jurydyczne patrzenie na te przypadki. To znowu kwestia zmiany mentalności, uwrażliwienia na ból osoby skrzywdzonej, a nie tylko kategoryzowania, czy jest to przestępstwo, czy grzech.

Od czego zaczyna się wykorzystywanie w Kościele?
TF: Od zdeformowania sumienia osoby, która posiada władzę autorytetu w Kościele. To zdeformowanie sumienia polega na tym, że ta osoba stawia się poza władzą boską czy przełożeńską i zaczyna koncentrować ją w sobie. Jeśli ktoś ma poczucie, że od niego zależy wszystko, także władza nad drugą osobą, ze względu na funkcję, którą pełni - proboszcza, kierownika duchowego, spowiednika - to już jest nadużycie.

Papież Franciszek powiedział, że wszystko zaczyna się od klerykalizmu, czyli utożsamiania posługi duchowej, sakramentalnej z władzą nad drugim człowiekiem.

Można więc powiedzieć, że osobie duchownej jest łatwiej wykorzystywać innych.
TF: Przestrzeń duchowa może temu sprzyjać, ale nie można generalizować, że osobie duchownej zawsze łatwiej jest wykorzystywać kogoś innego.

Wśród osób duchownych możemy znaleźć cynicznych sprawców, ale tak jest w każdej grupie społecznej, w której mamy do czynienia z zależnością.

Rzeczywiście jednak autorytet duchownego przyjmowany „na wiarę”, bezkrytycznie przez wiernego może sprzyjać powstawaniu sytuacji, w których dochodzi do skrzywdzenia drugiej osoby.

Ze strony sprawców duchownych raczej nie mamy sygnałów, które kojarzą się z klasycznymi przestępcami. Zazwyczaj są to ludzie, których darzymy zaufaniem, nawet jeśli kryją prawdziwą twarz za autorytetem Boga i Kościoła. Czy środowisko kościelne może być dla takich osób szczególnie przyciągającym miejscem?
TF: Jeśli ktoś jest cynicznym sprawcą i chce znaleźć miejsce jako na przykład lider świecki czy duchowny jakiejś wspólnoty, to faktycznie przestrzeń religijna może być dla niego pociągająca. Kościół nie jest miejscem toksycznym, ale ludzie, którzy nie przepracowali pewnych sfer swojego życia, mogą na przykład dzięki swojej charyzmatyczności przyczynić się do powstania patologii.
MD: Znane są przypadki sprawców, którzy swoją drogę w Kościele rozpoczynali od idealizmu. Byli szczerze przekonani do swojego powołania i chcieli je realizować, ale po drodze stało się coś, co spowodowało, że zaczęli krzywdzić.

To nie jest tak, że ludzie cynicznie wchodzą do Kościoła po to, żeby krzywdzić i wykorzystywać innych.

W takim razie jak to się dzieje, że krzywdziciele bywają charyzmatycznymi kaznodziejami, spowiednikami czy kierownikami duchowymi?
TF: Dzieje się tak, bo w pewnym momencie zapomnieli, że to, co posiadają, zostało im dane. Wstępując do zakonu w różnym wieku, w zasadzie rozpoczyna się jakby nowe życie. Z biegiem czasu ktoś staje się duszpasterzem, wykładowcą, terapeutą, pracuje w szpitalu czy na uczelni - wszystko to dzięki zakonowi. Jeżeli ta osoba nie będzie pamiętała, że łączyło się to z ogromnym zaufaniem i wysiłkiem wspólnoty, jeśli nie odkryje i nie doceni, że wciąż jest obdarowywana, to wszelkie charyzmaty będzie zawłaszczać, traktować jak swoją własność. Od tego tylko krok, by mówić wówczas innym: masz mnie naśladować, być mi wdzięcznym, wszystko ode mnie otrzymałeś - to jest patologia.

Wspomniał ojciec o wspólnocie. Często stawia się zarzuty wspólnotom, w których znalazł się sprawca: dlaczego współbracia milczeli? Czy rzeczywiście o niczym nie wiedzieli?
TF: Te zarzuty trzeba postawić po to, żeby wspólnota mogła dokonać rachunku sumienia i wyciągnąć wnioski. Czy to niewidzenie było sprzyjającym „ślepym okiem”? Czy ktoś nie widział, by mieć spokój? A może to niewidzenie było efektem naiwnego zaufania do współbrata? Podłożem takiej „ślepoty” wspólnoty może być też krzywda.

Przyzwyczailiśmy się do podziału świata na sprawcę i wspólnotę mu sprzyjającą, ale nie widzimy, że w tej wspólnocie też są ci, którzy doświadczyli zdrady i oszustwa zadanego przez sprawcę. Każda wspólnota powinna w takiej sytuacji podjąć wysiłek analizy i naprawy.

MD: Być może dlatego w Kościele z takim trudem przebija się kwestia odpowiedzialności za skrzywdzenia, bo każda taka sytuacja stawia pytania o nasz stosunek do tego wydarzenia, o to, w czym zawiniliśmy. To trudne sprawy, ponieważ zmuszają nas do zweryfikowania naszego myślenia o Kościele. Dużo łatwiej jest zamknąć oczy, by nie widzieć, że dzieje się coś złego, by nie reagować.

Jest powszechne myślenie, że to celibat i śluby czystości są źródłem patologii.
TF: To generalizowanie i stereotypizacja.

W ślubie czystości chodzi nie tylko o seksualność, ale o mój stosunek do świata i do drugiej osoby, do tego, czy w relacji z nią potrafię zachować wolność ze względu na jej dobro i nie pragnę wyłączności i intymności w relacji, którą daje seksualność, dostępu do czyjegoś wnętrza przez seksualność.

Ślub czystości to uniemożliwia, ale daje też impuls, żeby szukać więzi na innym poziomie, bardziej altruistycznym, związanym z niewyłączną miłością bliźniego. Ślub czystości dla duchownego jest bardzo trudnym doświadczeniem świadomej decyzji na brak. Wiąże się również z przepracowaniem wyrzeczenia. Zgody na to, że jego życie nie będzie dopełnione przez relację z kobietą czy posiadanie potomstwa.

Nadużycia dotykające sfery seksualnej są niszczące, ale w instytucjach kościelnych mamy też doświadczenia protekcjonalnego traktowania osób świeckich, poniżania czy arogancji. A przecież w Kościele spodziewamy się szacunku, zrozumienia i wsparcia.
TF: Chcemy pokazać wspólnotę Kościoła jako miejsce, w którym w otwarty sposób możemy mówić o nadużyciach, czy o pokusie czerpania narcystycznej przyjemności z używania władzy wobec drugiego człowieka.

Jeśli Kościół jest wspólnotą, to powinno nas stać na mówienie o takich sytuacjach i zajęcie się nimi. Pierwszą zasadą walki z kryzysem jest szczerość.

Czy nie ma obaw, że ta szczerość może przynieść odwrotny skutek? Że tym, którzy postrzegają Kościół jako instytucję pełną miłosierdzia, spadną łuski z oczu, że będzie to dla nich rozczarowujące?
MD: Może tak być, ale to dobrze, że zdejmujemy różowe okulary i nie patrzymy na rzeczywistość naiwnie, tylko zaczynamy dojrzewać. Życie ma różne odcienie. Jest w nas szlachetność, dobro i piękno, ale jest też część ciemna, której wolimy się nie przyglądać, żeby przypadkiem nie odkryć tam czegoś trudnego do przyjęcia. Dojrzałość to między innymi umiejętność zaakceptowania faktu, że nie jesteśmy idealni.

W książce czytam: Potrzebna jest jasna, transparentna postawa Kościoła związana z wypracowaniem kultury informowania wiernych tak, aby nie musieli się dowiadywać z gazet o tym, co zaszło na plebanii. W jaki sposób takie informacje powinny być przekazywane?
TF: Praktyka postępowania w tym względzie wymaga zmiany. Takie informacje powinny trafiać bezpośrednio do osoby poszkodowanej, a także do wspólnoty (parafii, diecezji) związanej z osobą skrzywdzoną i sprawcą. Trzeci krąg to informacja powszechna, podawana z poszanowaniem poufności osoby poszkodowanej, ale z transparentnym przekazem na temat sprawcy. W przeciwnym razie będziemy mieć do czynienia ze zmową milczenia, współodpowiedzialnością czy obojętnością.

Co Kościół powinien zrobić ze sprawcą krzywd dokonanych w jego wspólnocie?
TF: Taka osoba, zależnie od ciężaru wyrządzonej krzywdy, powinna być wydalona ze stanu duchownego i wrócić do stanu świeckiego.[ I nie chodzi o to, że stan świecki jest jakiś gorszy, ale o to, żeby sprawca nie korzystał z praw, obowiązków i przywilejów osoby duchownej we wspólnocie wierzących. Kościół musi to pokazać publicznie, zadeklarować jednoznaczne odcięcie się od krzywdziciela. To minimum, które powinien uczynić. Równolegle za tym musi iść namysł, dlaczego w naszej wspólnocie doszło do tego, że ktoś się tak wynaturzył. Kościół powinien też zadbać przede wszystkim o osobę skrzywdzoną, z wszelkimi wynikającymi z tego tytułu konsekwencjami.

Czy usuwając takie osoby ze stanu duchownego, Kościół nie zwalnia się z odpowiedzialności za ich czyny? Samo wykluczenie tych osób nie zmieni i nie uleczy.
TF: Moim zdaniem wykluczenie jest właśnie wzięciem przez Kościół odpowiedzialności. To jest przejrzyste i transparentne dla każdej osoby wierzącej.

Wykluczenie powoduje, że sprawca krzywdy musi wziąć odpowiedzialność za codzienne życie, utrzymanie, funkcjonowanie w społeczeństwie.

To może być dla sprawcy korygujące, ale przede wszystkim pozbawia go możliwości powoływania się na stan duchowny w celu budowania fałszywego obrazu swojego autorytetu wobec wierzących. Przestępcy, który trafia do społeczeństwa po odbyciu kary w zakładzie karnym, zamazuje się wyrok. Kościół nie ma możliwości izolowania duchownych krzywdzicieli, bo nie może ich przecież ukarać ponownie, skoro w świetle prawa państwowego odbyli już karę. Może to zrobić tylko przez wykluczenie ze stanu duchownego.

Czy osoby dorosłe skrzywdzone powinny otrzymywać zadośćuczynienie finansowe za swoje cierpienie?
TF: Tak. Wartą uwagi propozycję przedstawiła kiedyś w tej sprawie Państwowa Komisja ds. Przeciwdziałania Pedofilii w Polsce, która ustaliła, że po pierwsze trzeba wziąć pod uwagę wielkość szkody, po drugie czas jej trwania i po trzecie - jak długo osoba, która doświadczała tych szkód, była pozbawiona pomocy w ich przepracowaniu. To punkt wyjścia do prób oszacowania, jakie wsparcie finansowe czy rekompensaty powinna otrzymać osoba skrzywdzona.

Trudno w takiej sytuacji mówić o przedawnieniu krzywdy.
TF: Chociaż z punktu widzenia prawnego przedawnienie istnieje, z punktu widzenia kościelnego przedawnienie nie powinno istnieć.

Krzywdy nigdy się nie dewaluują, choć rany mogą być leczone, co dobitnie uświadamia nam świadectwo życia osób skrzywdzonych.

MD: Jeśli krzywda dokonała się w Kościele, wszyscy jesteśmy za nią odpowiedzialni.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2025 Polska Press Sp. z o.o.

Dokonywanie zwielokrotnień w celu eksploracji tekstu i danych, w tym systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji z niniejszej strony internetowej, w tym ze znajdujących się na niej publikacji, przy użyciu oprogramowania lub innego zautomatyzowanego systemu („screen scraping”/„web scraping”) lub w inny sposób, w szczególności do szkolenia systemów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji (AI), bez wyraźnej zgody Polska Press Sp. z o.o. w Warszawie jest niedozwolone. Zastrzeżenie to nie ma zastosowania do sytuacji, w których treści, dane lub informacje są wykorzystywane w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe. Szczegółowe informacje na temat zastrzeżenia dostępne są tutaj.