Żółwia błotnego miałem okazję spotkać na kempingu w Bułgarii. Było to dawno temu. Wypożyczyliśmy go lokalsom do zdjęć, a ci potraktowali zwierzę jak przekąskę: zabili i zjedli.
Na Bałkanach żółwie uważane są za przysmak. Nie są wyjątkiem. Niektóre nacje, które całkiem niedawno władały połową świata, również w żółwiach gustowały. Inauguracyjne posiedzenie londyńskiego magistratu zaczynano od obowiązkowej i tradycyjnej zupy z żółwia. Był to żółw zielony, zwany jadalnym. Był, gdyż zjedzono go prawie do ostatniej sztuki.
Pół wieku temu jaja słodkowodnego żółwia z Amazonki zbierano w astronomicznej liczbie milionów sztuk na sezon. Dziś po gadzie zostało wspomnienie. Podobnie jak w przypadku żółwia szylkretowego, którego mięso smakowało paskudnie, ale półprzezroczyste płytki pancerza doskonale nadawały się do wyrobu luksusowej galanterii. W epoce przedplastikowej jego skorupa była substytutem tworzyw sztucznych. Jak się łatwo domyślić, z fatalnym skutkiem dla gatunku.
Dwa lata temu do nowosądeckiego weterynarza dotarł schwytany na opłotkach miasta żółw błotny. Ładny samiec w wieku średnim i w doskonałej kondycji. Gatunek ten w naturze nigdy w Beskidach nie występował. Prawdopodobnie przyjechał razem z uciekinierami z Ukrainy, którzy zabrali ze sobą domowego zwierzaka. Właściciel żółwia nie został odnaleziony, a wypuszczenie go na wolność nie miało sensu. Zwierzę trafiło więc do przytułku dla żółwi błotnych w środkowej Polsce.
Ciężka dola polskiego żółwia
Jesteśmy krajem ubogim w gady. Kilka jaszczurek i węży oraz jeden żółw zwany błotnym. Z wielu powodów to biedaczysko, o czym za chwilę. Całe życie ma pod górkę. Przynajmniej pięć miesięcy w roku przesypia zagrzebany w mule na dnie stawu. Cóż, taki los zmiennocieplnych istot w klimacie umiarkowanym i do tego zmiennym. A sposób rozmnażania to już prawdziwa katorga. Wpierw miłosne uściski dwojga zakochanych i obciążonych pancerzem zwierzaków. Tę kwestię pozostawiam waszej wyobraźni… Później z bezpiecznego i przyjemnie mokrego bagna samice muszą nie tylko wyjść na suchy ląd, ale jeszcze poszukać miejsca piaszczystego i wygrzanego przez słońce. Dla mieszkanek bagien to prawdziwa tortura.
Niekiedy mierzący kilka kilometrów spacer zajmuje parę dni. W jedną stronę, później w drugą. W kategoriach sportowych to survivalowy dwubój z nieprzewidywalnymi i zabójczymi przeszkodami. Po drodze asfaltowe szosy pełne samochodów, przed którymi żaden pancerz nie ochroni. Wszędzie czyhają lisy, borsuki i głodne norki amerykańskie. Wreszcie zakopanie jaj. Ukradkiem, w pośpiechu, bo pełne żółtka jaja mają wielu smakoszy. Jeden sprytny gawron może zniweczyć cały wysiłek żółwiej mamy. Jeśli pogoda dopisze, w sierpniu z jaj wylęgną się małe żółwiki. Wędrują do wody tą samą trasą, którą wcześniej pokonały samice. Ledwo jeden na sto dożyje dorosłego wieku. Ciężka jest żółwia dola, oj ciężka.
Nie więcej niż kilkaset sztuk
Żółw błotny nigdy nie był liczny, bowiem do rozwoju złożonych na lądzie jaj wymaga sporo ciepła. Jeśli lato było chłodne, to jaja z zarodkami ginęły jesienią. Gad, posiadając w nazwie słowo błotny, wymaga do życia zarastających jeziorek, oczek wodnych, starorzeczy z czystą wodą. Najlepiej porośniętych wodnymi liliami. Rozejrzyjcie się po okolicy. Jeśli znajdziecie taki rajski zakątek, macie wielkie szczęście.
Nic dziwnego, że osuszanie przez człowieka bagien czy powszechne zamienianie wód w ścieki musiało doprowadzić nasze żółwie błotne na kraj zagłady. Trwająca od siedmiu lat susza zabrała ostatnie enklawy żółwia błotnego. Na wolności żyje nie więcej niż kilkaset sztuk.
Wedle przyjętych w ochronie gatunkowej standardów to stanowczo za mało, by gatunek bez pomocy człowieka mógł przetrwać. Choć akurat w przypadku żółwia błotnego istnieją sprawdzone i skuteczne metody tzw. czynnej ochrony, dzięki którym żółwie powinny ocaleć. Przynajmniej w teorii, gdyż praktyka pokazuje coś innego.
Naszego żółwia błotnego objęto ochroną prawną już w 1935 roku. Cóż jednak z tego, że zwierzaka zabijać czy chwytać nie wolno, skoro zabójczy skutek będzie miało uregulowanie starorzecza czy wyschnięcie z powodu nikłych opadów deszczu małego bagienka. Tylko wspomnę, że poziom wody w naszych jeziorach w efekcie suszy uległ obniżeniu o cały metr. To oznacza osuszenie płytkich brzegów, gdzie kiedyś żyły żółwie.
Czynna ochrona gatunków narodziła się z naturalnej potrzeby. W przypadku żółwia wpierw mozolnie wyszukuje się ostatnie enklawy, gdzie jeszcze żyje. Mozolnie, bowiem będąc zwierzakiem płochliwym i skrytym, żółw łatwo wypatrzeć się nie da. Wszystkie nasze żółwie żyją na wolności w pasie nizin. Wszystkie, czyli nie więcej niż tysiąc osobników.
Znaleźć panią żółwiową
Czynna ochrona zaczyna się od wypatrzenia pani żółwiowej. Pomaga w tym nowoczesna elektronika i doczepione do skorupy nadajniki GPS, gdy na lądzie kopie norę i składa jaja. Gniazda zabezpiecza się metalową siatką. Przyrodnicy przenoszą jaja do inkubatorów, doprowadzają do wylęgu i dopiero podhodowane maleństwa wypuszczają w to samo miejsce, gdzie żyją ich rodzice. Czy to pomoże? Pewnie tak, ale jednocześnie trzeba chronić owe wydawałoby się nikomu niepotrzebne bagienka.
Wszystko to odbywa się w ścisłej tajemnicy, by zbieracze osobliwości i wandale nie zniszczyli żółwiego raju. Na razie zmiany klimatu i susza niweczą prace ochroniarzy. Jedyna nadzieja w długowieczności.
Żółwie błotne żyją kilkadziesiąt lat. Być może doczekają końca lat suchych i powrotu deszczów. Inaczej trafią na listę gatunków wymarłych w Polsce.
Kolejnym kłopotem są obce, inwazyjne gatunki żółwi wypuszczane na wolność w minionym ćwierćwieczu. Mamy problem z żółwiami czerwonolicymi. Gatunek bardzo popularny w domowych hodowlach. Prosty w obsłudze, szybko rośnie i niestety mocno brudzi wodę. Niegdyś modny i popularny prezent komunijny. Niestety, gdy młodzi opiekunowie dorastali, tracili chęci do sprzątania terrarium. Wówczas gad trafiał do pierwszej z brzegu wody. Był to najprostszy sposób rozwiązania problemu.
Ekspansywny gatunek
Amerykańskie żółwie doskonale radzą sobie na wolności. Ten sam klimat, podobna dieta. I nie jest to powód do radości. W nieodległej przyszłości obcy przybysz może (czy raczej zaczął) dewastować środowisko.
Według ostrożnych szacunków w naszym kraju przez dwadzieścia lat sprzedano w sklepach zoologicznych około stu tysięcy importowanych żółwi czerwonolicych. Poniewczasie przyszło opamiętanie i żółwie czerwonolice trafiły na listę groźnych gatunków inwazyjnych w całej Unii Europejskiej. Zakaz importu i sprzedaży przyszedł zdecydowanie za późno. Co rusz otrzymuję hiobowe informacje o widzianym tu i ówdzie w Beskidzie Sądeckim żółwiu błotnym. Znalezisko okazuje się wyrośniętym żółwiem czerwonolicym.
Nie ma powodu do radości. We Francji wypuszczone na wolność pół wieku temu żółwie doczekały się potomstwa. Nowy gatunek roznosi przywiezione z Ameryki pasożyty, jest też bardziej ekspansywny i zajmuje naturalne siedliska żółwia błotnego. Pewnie zapytacie, co począć ze złapanym na swobodzie inwazyjnym gadem. Powinien trafić do ośrodka dla inwazyjnych zwierząt. Dalej moja wyobraźnia nie sięga, ale przypomnę o dziesiątkach tysięcy sprzedanych przed laty w sklepach żółwików. One gdzieś są. Dzisiaj to okazy wielkości talerza, długowieczne i kosztowne w utrzymaniu.
Czy przetrwa?
Teraz coś na pocieszenie. W internetowej sieci znalazłem wiadomość o wypuszczonych na swobodę młodziutkich żółwikach błotnych na zachodzie Polski. Półtorej setki sztuk odchowanych gadów. To duży zastrzyk dla lokalnej populacji. Nasz jedyny, rodzimy przedstawiciel opancerzonych gadów należy do najdokładniej policzonych gatunków zwierząt. Mało tego, każdy szczegół jego życia od wiosennego przebudzenia, poprzez miłosne igraszki, kończąc na zimowym śnie, poddany jest szczegółowej inwigilacji. Śledzenie wszelkiej maści terrorystów to przy tym drobiazg.
Polski żółw błotny stoi na krawędzi zagłady. Czy uda mu się przetrwać? Serce przyrodnika podpowiada optymistyczny scenariusz. Rozum i spoglądanie na klimatyczne trendy wręcz przeciwnie. Zobaczymy.