Beata Kozidrak zna swoją wartość i lubi iść pod prąd

Czytaj dalej
Fot. Przemyslaw Świderski
Paweł Gzyl

Beata Kozidrak zna swoją wartość i lubi iść pod prąd

Paweł Gzyl

Jej małżeństwo wydawało się idealne. Niestety: mimo 37 lat spędzonych razem, rozstała się z mężem w 2016 roku. Andrzej Pietras pozostał jednak jej menedżerem. Wspólne interesy sprawiły, że są w przykładnych relacjach.

Jest na muzycznej scenie ponad 45 lat. W tym czasie wyrosła na jedną z największych gwiazd polskiej piosenki. Sławę przyniosło jej śpiewanie z grupą Bajm, ale z powodzeniem prowadzi również działalność solową. Jedynym zgrzytem w jej karierze okazało się trzy lata temu zatrzymanie przez policję za prowadzenie auta pod wpływem alkoholu. Fani jednak i to jej wybaczyli: kiedy wyszła na scenę pierwszy raz po długiej przerwie, jaką wtedy sobie zrobiła, przywitano ją na stojąco.

- Zawsze lubiłam iść pod prąd. Nieważne, co aktualnie było modne. Uwielbiałam pokazywać swoją prawdę i być sobą. Znam swoją wartość. Jako artystka, jako wokalistka, jako kobieta. Wiem, co potrafię. A moja publiczność to tylko potwierdza, przychodząc na koncerty – mówi w Onecie.

Grzeczna, ale zdeterminowana

Beata wychowała się w tradycyjnej rodzinie, mieszkającej przy lubelskiej Starówce. Jej tata był inżynierem budownictwa, a mama zajmowała się domem. Poza przyszłą wokalistką było w nim dwóch jej braci. Kozidrakowie żyli skromnie, ale nie doświadczali peerelowskiej biedy. Tata nie zarabiał wiele, ale kiedy jechał w delegację, przywoził dzieciakom prezenty. Mama dbała na co dzień, aby trójka pociech była zawsze najedzona i zadbana.

- Byłam raczej grzecznym, ale bardzo zdeterminowanym dzieckiem. Kiedy coś zaplanowałam, musiałam dopiąć swego. Na przykład długo namawiałam rodziców, żeby zapisali mnie na zajęcia do ogniska baletowego. Sześć lat później dostałam propozycję kontynuowania nauki w liceum baletowym w Warszawie, ale mama się na to nie zgodziła. Zostałam w Lublinie i trenowałam szermierkę oraz gimnastykę artystyczną – wspomina w „Gali”.

Kiedy Beata była dzieckiem, odkryto, że ma słucha doskonały. Za namową nauczycielki, rodzice zapisali ją więc na lekcje gry na skrzypcach. Jednak już pod koniec podstawówki dziewczynka zainteresowała się piosenką. Za sprawą starszego brata sięgnęła po płyty ówczesnych gwiazd rocka – Czesława Niemena, Breakoutów czy Budki Suflera. Kiedy była w liceum zaczęła występować z bratem Jarosławem, który grał na gitarze. Ostatecznie w 1978 roku wraz dwoma zaproszonymi kolegami powołali do życia zespół Bajm.

- Przy politechnice była sala prób, gdzie przyjeżdżałam trzy razy w tygodniu ćwiczyć śpiew do mikrofonu. Wyjeżdżaliśmy, graliśmy na różnych imprezach studenckich, udało mi się dzięki temu zarobić parę złotych i czegoś się nauczyć. Zawsze przychodziłam na trochę przed próbą, zaczynałam widzieć różnicę w głosie i dostrzegać jego możliwości, wiedziałam, że muszę dużo pracować, żeby był elastyczny – opowiada w „Gazecie Lubuskiej”.

Kolorowy ptak

Kiedy Bajm zaczął wygrywać lokalne konkursy piosenki, dostał zaproszenie na festiwal w Opolu. Tam zespół wykonał akustyczną balladę „Piechotą do lata”, która co prawda nie wygrała konkursu „Debiutów”, ale szybko została podchwycona przez radio i stała się wielkim przebojem. Posypały się więc zaproszenia na koncerty. Młodzi muzycy musieli na szybko tworzyć repertuar, aby mieć co wykonywać podczas występów.

Początkowo tworzyli piosenkę turystyczną, ale kiedy po 1980 roku rock wdarł się szturmem na polskie sceny, również i Bajm zwrócił się w tę stronę. Tak narodziły się takie przeboje, jak „Józek, nie daruję ci tej nocy”, „Nie ma wody na pustyni”, „OK, nic nie wiem, nic nie wiem” czy „Co mi Panie dasz”. Beata zamieniła się z nieśmiałej nastolatki w żywiołową i wyrazistą wokalistkę, która inspirację do tworzenia swych scenicznych kreacji znajdowała w... strojach spotykanych w hotelach prostytutek.

- Polska w latach 80. wyglądała ponuro. A ja chciałam być kolorowa – w środku i na zewnątrz. Nie miałam do dyspozycji fryzjerów, stylistów, którzy pracowali nad moim wizerunkiem, dlatego sama go sobie wymyślałam. Spotykałam się często z krytyką, ale nie przejmowałam się tym, bo wiedziałam, że jako młoda artystka powinnam eksperymentować, by odnaleźć swój styl – podkreśla w „Gali”.

Kiedy w 1989 roku Polska odzyskała wolność, wiele gwiazd minionej epoki odstawiono do lamusa. Beacie z kolegami udało się jednak wylansować kolejne hity. Wielkim przebojem stała się „Biała armia”, która zamieniła się z czasem w hymn fanów Bajmu. Pod koniec lat 90. Beata postanowiła rozpocząć karierę solową. Miała ochotę śpiewać bardziej subtelne i liryczne piosenki pop – dalekie od rockowego brzmienia Bajmu. I udało się: jej pierwsza autorska płyta stała się bestsellerem, a sukces przypieczętowały kolejne.

Do góry nogami

Kiedy Jarosław Kozidrak przyprowadził w 1978 roku na próbę przyszłego zespołu Bajm swoją siostrę Beatę, ładna nastolatka od razu wpadła w oko grającemu na perkusji Andrzejowi Pietrasowi, choć był od niej starszy o sześć lat. Po sukcesie na festiwalu w Opolu, bębniarz zaproponował wokalistce wspólny wypad nad morze. Beata zgodziła się: powiedziała rodzicom, że jedzie do cioci, a tak naprawdę zamieszkała z Andrzejem w namiocie na jednej z dzikich plaż nad Bałtykiem. Rok później byli już małżeństwem.

- Pierwszą córkę, Kasię, urodziłam w wieku 20 lat. Nagle moje życie wywróciło się do góry nogami – nie mogłam myśleć już tylko o sobie, bo byłam odpowiedzialna za dziecko. Branża muzyczna jest bardzo egoistyczna – wszyscy wymagają od ciebie, żebyś była ciągle uśmiechnięta, wypoczęta i miała głowę pełną nowych pomysłów. A młoda matka nie zawsze daje sobie z tym radę – zdradza w „Gali”.

Z czasem Andrzej został menedżerem Bajmu – i to właśnie dzięki jego talentom biznesowym grupie udało się zbudować gwiazdorski status w wolnej Polsce. Przez wiele lat jego małżeństwo z Beatą wydawało się idealne. Niestety: po 37 latach spędzonych razem, w 2016 roku wzięli rozwód. Beata związała się potem ze swym wielkim fanem, który jeździł na jej koncerty po całej Polsce – młodszym od niej o siedemnaście lat technikiem medycznym, Jakubem Łuczakiem.

- Żyje mi się bardzo fajnie. Bo w związku, który nie polega na tym, że ktoś mnie będzie kontrolował. Kiedy chcę, to jadę z moimi przyjaciółkami na jakąś imprezę, gdzieś do ciepłych krajów. A jednocześnie czuję jego miłość, zrozumienie i że jest blisko mnie. Tak jak on mówi: jesteś wolną kobietą, nic nie musisz. Jesteśmy ze sobą i tak jest nam po prostu dobrze. To jest moje szczęście w tej chwili – deklaruje w „Vivie”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.