Bez Maanamu nie umiał żyć. Marek Jackowski do końca tęsknił za zespołem

Czytaj dalej
Anna Piątkowska

Bez Maanamu nie umiał żyć. Marek Jackowski do końca tęsknił za zespołem

Anna Piątkowska

"Marek Jackowski. Głośniej!" to "historia kogoś, kto nieustannie znajduje ukojenie w muzyce, odzyskuje dzięki temu siebie, kogo ta muzyka ocala" - mówi o założycielu i liderze Maanamu, wieloletnim mężu i partnerze artystycznym Kory, kompozytorze i gitarzyście jego biografka Anna Kamińska. Czego potrzebował "oprócz błękitnego nieba"?

Zacznę od Kory, pani również biografię Marka Jackowskiego zaczyna od Kory. Czytając książkę odniosłam wrażenie, jakby było to wydzieranie miejsca dla Marka Jackowskiego w legendzie Maanamu, którą zdominowała Kora. Ona sama nie wypada najlepiej w pani opowieści.
Myślę, że nie musiałam wydzierać miejsca dla Marka Jackowskiego w tej opowieści, ma on swoje miejsce w historii polskiej muzyki rockowej, to on założył Maanam, współtworzył zespół i kreował jego legendę, ale w przestrzeni publicznej jest o nim znacznie ciszej niż o Korze. I pojawia się co raz więcej mitów na temat historii zespołu Maanam, dziennikarze piszą na przykład, że Kora była liderką tego zespołu. To nie jest prawdą. To Marek Jackowski był liderem Maanamu, a Kora frontmenką w grupie, jak mówią muzycy Maanamu i współpracownicy zespołu i ja takie mity rozwiewam w tej opowieści. W książce opowiadam też o tym, jaka była droga Marka Jackowskiego do tego, by stać na scenie, czy tworzyć Maanam. Kora oczywiście pojawia się w tej opowieści jako współtwórczyni Maanamu i żona Jackowskiego, ale nie była dla mnie żadnym punktem odniesienia. O ile w przypadku Kory to było jasne - wielokrotnie opowiadała, że to Marek wpadł na pomysł, by dołączyła do Maanamu - tak w jego przypadku nie jest to znana powszechnie historia, jak to się stało, że w ogóle stworzył Maanam. Nie miałam żadnych założeń, kiedy podchodziłam do pracy nad tą książką. To, jaki obraz - zarówno Marka, jak i Kory - powstał, to rezultat rozmów z ludźmi i materiałów, do których dotarłam, tego co zdobyłam, odkryłam i starałam się potem uczciwie opowiedzieć w książce.

Często podkreśla pani, że liderem zespołu Maanam był Marek Jackowski, co znaczy, że nie jest to oczywiste.
No właśnie nie jest. Ze zdumieniem oglądałam w czerwcu ubiegłego roku warszawski koncert poświęcony Korze i „piosenkom Kory” albo „muzyce Kory” jak niektórzy pisali w mediach, podczas którego artyści wykonywali utwory Maanamu, choć nazwa zespołu nie padła prawie ze sceny. W trakcie koncertu nie został też wspomniany Marek Jackowski, choć to on wraz z muzykami zespołu komponowali muzykę do tekstów Kory. Swoją drogą, nigdy nie działo się odwrotnie, Kora nie pisała tekstu do melodii, nie potrafiła tego zrobić. To Marek Jackowski pisał muzykę do tekstów, co świadczy o jego wielkości jako kompozytora.

Może Kora miała osobowość sceniczną, jakiej nie miał Marek? Publiczność ją kochała.
Tak, na pewno, oczywiście, że miała i ja osobiście niezwykle cenię ją jako artystkę. My w Polsce w ogóle kochamy ikony i Kora jest taką bohaterką zbiorowej wyobraźni, ale to nie znaczy, że nie warto pamiętać, że śpiewała piosenki Maanamu. A Maanam to także, a raczej przede wszystkim Marek Jackowski, który był motorem napędowym zespołu, jego założycielem i głównym kompozytorem. To nie znaczy, że nie należy doceniać roli Kory. Nie. Zresztą sam Marek Jackowski zawsze podkreślał rolę wokalistki rockowej, na scenie wskazywał na nią, oddawał jej cześć, jako frontmence i autorce tekstów, więc oczywiście, on może trochę sam spowodował, że Maanam jest utożsamiany z Korą. Myślę, że należy dziś podkreślać, że tworzyli wspaniały tandem, spółkę autorsko-kompozytorską, jak sami o tym mówili, że to był duet niezwykle twórczy, kompletny i pracowity, który dał nam wiele pięknych rzeczy, melodii, spotkań, emocji itd. współtworząc piosenki, które są z nami do dziś.

Marek Jackowski to też nie tylko Maanam, ale kilka innych formacji, które przeszły do historii polskiej muzyki.
Tak: Anawa, Osjan. Kiedy zakładał Maanam, był już doświadczonym muzykiem. To on zobaczył potencjał sceniczny Kory, to jego pomysłem było, żeby wykorzystać jej ekspresję, odwagę, sposób poruszania się i zaproponował jej rolę wokalistki rockowej w Maanamie.

Chętnie opowiadał o swoim życiu, czy dla biografa to było przedzieranie się przez ziemię nieznaną?
Marek Jackowski nie opowiadał zbyt dużo o sobie, były też problemy z dotarciem do informacji o jego rodzinie. Nie żyją jego rodzice, siostra, a żony Marka Jackowskiego niewiele wiedziały np. o jego dzieciństwie, rodzicach, studiach, często nie znały podstawowych faktów, nie miały okazji, by się o tym dowiedzieć. Zbieranie materiałów do tej książki było na pewno wyzwaniem: zdobywaniem dokumentów, przedzieraniem się przez rodo, by do nich dotrzeć, wymagało wielu podróży, czasu i pracy.

Jak to się stało, że ten chłopak z warmińskiej wioski postanowił zostać artystą? I miał w sobie dużo uporu w tym dążeniu.
W jego rodzinie były tradycje artystyczne. Jego mama grała na pianinie, miała świetny słuch i po wojnie odgrywała utwory, które słyszała w radio, a jej siostra, ciotka Marka, była taperką w przedwojennym kinie, w rodzinie przetrwała również legenda o wuju Marka Jackowskiego, który był świetnie zapowiadającym się instrumentalistą. Siostra Marka skończyła z kolei słynne liceum plastyczne im. Kenara w Zakopanem, przyjaźniła się z artystami, była narzeczoną Hasiora. I ona też wpłynęła na życiowe wybory Marka, wprowadziła go w te artystyczne kręgi, dzięki niej poznał środowisko twórców z Krakowa. Na pewno sporo zawdzięczał mamie, która zachęcała go, by rozwijał swoje zdolności, kupiła mu pierwszą gitarę i właśnie siostrze. Ważnym impulsem do tego, że odkrył przyjemność, jaką daje mu scena było Ważne było też doświadczenie z czasów pierwszego zespołu, który tworzył w liceum z kolegami z klasy. Opieką otoczył ich nauczyciel prac ręcznych, który sam grał na saksofonie. Na pewno Marek odżył w tym czasie po swoich doświadczeniach trudnego dzieciństwa i po tym, gdy jego ojciec przez jakiś czas siedział w więzieniu. Znalazł w muzyce sens. W tym pierwszym zespole Marek śpiewał, a potem grał na gitarze, nauczył się też angielskiego, by tłumaczyć piosenki.

Był niespokojnym duchem, także muzycznie.
Był także uważnym obserwatorem zachodnich trendów. Znajomość angielskiego sprawiła, że czerpał wiedzę z tego, co dzieje się na zachodzie. Inspirowała go m.in. wielka czwórka tzw. "inwazji brytyjskiej", czyli The Rolling Stones, The Beatles, The Kinks i The Who. I tak jak wielu zachodnich artystów był osobą poszukującą, także duchowo, interesował się sztuką, a w pewnym momencie dziełami sztuki, czy eksperymentował np. z dźwiękiem. Ostatnie lata jego życia, kiedy mieszkał we Włoszech, to czas, kiedy był w kryzysie, także zdrowotnym i wówczas ten głód nowości jakby osłabł. Ale zawsze, kiedy był w formie, był złakniony świata, muzyki i miał apetyt na pracę twórczą. Na pewno do czasu, kiedy był w Maanamie.

Załamało go to, że został wyrzucony z zespołu?
Tak, to był dla niego cios, opowiadał o tym godzinami znajomym przez telefon. Kiedy zaczął występować w zespole Plateau, z młodszymi od siebie muzykami, stanął trochę na nogi. Na koncertach Plateau grał czasem pierwsze dźwięki hitów Maanamu, by sprawdzić, czy publiczność jeszcze je rozpoznaje i czy jego w tym rozpoznaje. Tęsknił za Maanamem.

Miał wcześniej w swoim życiu wzloty i upadki, alkoholowe ciągi, z których wychodził, ale życia bez Maanamu nie umiał sobie ułożyć?
Być może nie zdążył. Kiedy rozmawiałam z osobami, które znały dobrze Korę i Marka, wielu podkreślało, że Jackowski już się wcześniej raz muzycznie rozeszli, ale potem do siebie wrócili, więc być może znów by do siebie wrócili. Historia tego zespołu to przecież rozstania i powroty w różnych składach, to także "falowanie i spadanie" jak w piosence Maanamu „Raz-dwa, raz-dwa”, bycie na szczycie i okresy marazmu, ale Jackowscy wiedzieli doskonale, że wspólnie – w tandemie - tworzyli świetnie rozumiejący się i niepowtarzalny duet muzyczny. Rozwijali się przy sobie, Kora czerpała z doświadczenia scenicznego Marka pełnymi garściami. Marek natomiast, mając tak silną frontmenkę, mógł budować zespół Maanam. Kiedy przyjrzy się uważnie temu, co obydwoje robili solowo, trudno znaleźć w tych osobnych karierach coś takiego, co byłoby na miarę Maanamu. Maanam to siła niesamowitego spotkania kompozytora i autorki tekstów przede wszystkim oraz wielu świetnych muzyków. W ostatnim wywiadzie Marek mówił, że uwielbia pracować z Korą i tęskni za wspólną pracą. Być może jest tak jak mówią inni, że śmierć Marka sprawiła, że ten scenariusz, by do siebie wrócili nie miał szans na realizację.

Z pani książki Marek Jackowski wyłania się jako dramatyczna postać.
Tak. Kiedy zabierałam się za pracę nad tą biografią, nie wiedziałam zbyt wiele o życiu Marka Jackowskiego, więcej wiedziałam o Korze. Nie znałam wywiadów, w których Marek Jackowski opowiada o alkoholizmie, czy okresach, kiedy nie miał pieniędzy nawet na herbatę albo kiedy mieszkali z Korą w jakimś pustostanie. Od przyjaciół Jackowskich dowiedziałam się też, że Marek z Korą mieli momenty, gdy wyszukiwali w śmietniku czegoś do zjedzenia. O tym dramatyzmie losów Jackowskiego świadczy też oczywiście wiele innych rzeczy: wyrzucenie z Maanamu, a wcześniej rozstanie z Osjanem, nie tylko brak dachu nad głową, dramat przybranego ojcostwa, kłopoty w jednym, czy drugim małżeństwie, alkoholizm jego ojca itd. Ta moja opowieść to też historia kogoś, kto nieustannie znajduje ukojenie w muzyce, odzyskuje dzięki temu siebie, kogo ta muzyka ocala. To przecież także muzyka pomogła mu stanąć na nogi po wieloletniej chorobie alkoholowej, kiedy wrócili do siebie z Korą w Maanamie, już nie jako życiowa para, ale twórcy.

Przytacza pani słowa ich znajomych, kiedy mówią, że Marek był oczytany, znał filozofię, można było z nim porozmawiać na każdy temat, a Kora była wprawdzie przebojowa, ale nic za tym nie stało. To Marek stworzył Korę?
Artyści zwracali uwagę w naszych rozmowach, że była spora przepaść artystyczna, ale też intelektualna na początku małżeństwa Jackowskich między Markiem, zarabiającym jako muzyk, a Korą, która miała dopiero zacząć na dobre śpiewać. Myślę, że to, co jest najważniejsze w ich historii to dziś to, że oni byli dla siebie nawzajem inspirujący. Stworzyli rzeczy ponadczasowe, które towarzyszą nam do dziś i jeszcze słyszymy je w kolejnych interpretacjach co raz to nowych artystów. To jest w tej historii najważniejsze i świadczy o niezwykłej sile tego tandemu.

Tłem dla życia Marka jest życie artystyczne w PRL-u: wódka za wódką, romans goni romans, ale artyści rozpoznawalni, jakim byli wtedy muzycy Maanamu, nie żyją w luksusie.
To były paradoksy PRL-u, muzycy zarabiali, ale nie tak, jak w wolnej Polsce. Ale kiedy w całości patrzę na życia Marka i Kory, mimo tych trudności, czasami ogromnych życiowych zakrętów w trakcie życia w drodze, ich losy są jednak pochwałą życia twórczego. Marek Jackowski miał przecież także w życiu momenty, że miał wszystko to, co chciał, także tak zwany luksus: intensywnie tworzył, nagrywał płyty, świetnie zarabiał na koncertach, wyszedł z nałogu i miał dom, za którym tęsknił przez całe życie.

Tłem jest także Kraków. Nie tylko jako miejsce, w którym Marek i Kora się spotkali, w którym mieszkali, ale ten artystyczny tygiel, jakim był wówczas Kraków, z którego wyrósł Maanam.
To na pewno niezwykle ważne miejsce w ich życiorysach. Tu na początku lat 80. Kora pisze teksty, Marek tworzy muzykę, nagrywają płyty. Dla Marka zawodowo wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej właśnie w Krakowie. Tu dostał angaż w zespole Anawa, gdzie grali profesjonalni muzycy. Tu zdał egzaminy, żeby móc pracować jako muzyk. Tu współtworzył legendarny zespół Osjan. Po wyprowadzce z Krakowa mieszkał w Warszawie, później w Zakopanem, a potem we Włoszech, ale zawsze z wielkim sentymentem wracał do Krakowa. Uwielbiał chodzić po Rynku, po galeriach sztuki. Wzruszały go powroty do tego miasta, jego artystyczny ferment. Kraków to zdecydowanie jedno z najważniejszych miejsc na mapie życia Marka Jackowskiego.

Udało się pani nakłonić do rozmów o Marku Jackowskim wiele osób z różnych etapów jego życia. To chyba oznacza, że pozostał w dobrej pamięci?
Tak. Ludzie chętnie o nim opowiadali, a miał przyjaciół rozsianych po całej Polsce. Utrzymywał relacje z ludźmi z odległych zakątków kraju i często udawało mu się je zachowywać je przez lata. Znajomi opowiadali o nim z szacunkiem, wdzięcznością i tęsknotą za nim, dla wielu osób był wsparciem.

Bardzo ciepło mówią o nim też kobiety, z którymi wchodził w rozmaite relacje, co nie jest rzeczą nagminną. Np. Grażyna Szapołowska.
Grażyna Szapołowska mówi o nim niezwykle subtelnie, ich znajomość trwała krótko, wypowiada się o nim dobrze. Marek miał w sobie wyjątkową wrażliwość, łagodność i uważność, o czym mówią właśnie kobiety. Tak jak wielu moich rozmówców opowiadają o jego czułości, spokoju i niesamowitej klasie, taktowi i swego rodzaju elegancji, z jaką traktował ludzi. Wspominają też o pozytywnej aurze, która sprawiała, że ludzie dobrze się czuli w jego towarzystwie.

Ideał?
Nie… bez przesady. Miał także mroczny czas w swoim życiu, który też opisuję w książce, i takie same wzloty jak i upadki, ale one są chyba wpisane w życie każdego z nas.

"Oprócz błękitnego nieba" to jedyna piosenka jaką Marek Jackowski zaśpiewał w Maanamie?
Tak. Napisał do niej słowa i muzykę. Pracując nad nią w studio poczuł, że to jego piosenka. Początkowo miała ją podobno zaśpiewać Kora, jak wszystkie inne. Potem nagrał dwie płyty solowe, ale w Maanamie zaśpiewał sam raczej tylko tę piosenkę. Na koncertach Kora odsuwała się wtedy nieco w cień. To był jedyny moment, kiedy w Maanamie światło padało przez dłuższą chwilę tylko na niego.

Anna Piątkowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.