Bibliotekę Jagiellońską okradała szajka bezdomnych inteligentów

Czytaj dalej
Fot. Marcin Banasik
Artur Drożdżak

Bibliotekę Jagiellońską okradała szajka bezdomnych inteligentów

Artur Drożdżak

Biblioteka Jagiellońska to olbrzymi gmach, w którym mieści się ponad 2,5 mln książek i 100 tys. bezcennych dla polskiej kultury starodruków. Średnio w ciągu roku z tych zbiorów korzysta 600 tys. osób. Wśród nich znalazło się 3 członków szajki inteligentnych złodziei.

Znajomi z przytuliska

Poznali się w krakowskim przytulisku św. Brata Alberta. Każdy z nich trafił tam, bo ich losy życiowe powikłały się na tyle, że stracili dach nad głową. Darek pochodził z Chełmna, Zbigniew Gdyni, a Janusz z Wrocławia. W Krakowie znaleźli się przypadkiem jako bezdomni. Byli bez perspektyw, pracy i pieniędzy. O tych ostatnich nie myśleli najczęściej, ale większość czasu spędzali czytając prasę i książki. Nie tanie kryminały, które pochłania się jadąc pociągiem, ale poważne dzieła filozoficzne i socjologiczne w kilku językach. W końcu ukończyli wyższe uczelnie i mieli gruntowne wykształcenie. To zbliżyło ich na tyle, że postanowili wykorzystać posiadaną wiedzę.

- Może pożyczymy książki z Biblioteki Jagiellońskiej. Nie mamy gotówki, ale bez niej także można czytać to, co lubimy- Darek, były student Papieskiej Akademii Teologicznej, zachęcał kolegów.

Zbigniew od 2001 r. posiadał legitymację, która uprawniała go do korzystania ze zbiorów bibliotecznych. Rok później bliżej poznał się z kolegami i postanowili opuścić przytulisko. Za pieniądze z prac dorywczych w 2002 r. wynajęli tanie mieszkanie w Nowej Hucie. Coraz częściej zaczęli korzystać ze zbiorów bibliotecznych, a Darek używał w tym celu legitymacji członkowskiej kolegi, bo sam nie miał żadnego dokumentu tożsamości. W 2002 r. dwóch z nich uzyskało dostęp do zbiorów specjalnych Jagiellonki i od tej pory mogli odwiedzać czytelnię grafiki i kartografii. Mieli już sprecyzowany plan, że nie tylko będą podziwiać unikatowe w skali Europy kolekcje, ale spróbują zarobić duże pieniądze i to niekoniecznie zgodnie z prawem.

- Okazja czyni złodzieja. Teraz mamy taką okazję - uznali zgodnie.

Tym bardziej, że zaczęli przymierać głodem, nie mieli już pieniędzy na jedzenie i opłacenie czynszu. Przestępczy plan zakładał, że Darek będzie podawał się za pracownika wydawnictwa, które planuje opublikować albumy z reprodukcjami grafik i map zgromadzonych w Bibliotece. Zbigniew miał mówić, że jest artystą malarzem, który szuka natchnienia oglądając dzieła tak bezcenne dla polskiej kultury narodowej. Także Janusz zapisał się do Biblioteki Jagiellońskiej, wspólnicy namówili do tego także kolegę Janka i to jedynie po to, by posługiwać się jego legitymacją i pożyczać niektóre publikacje. W tym czasie z trudem utrzymywali się ze sprzedaży grafik i starych książek, które kupowali na bazarach. Posiedli tak olbrzymią, fachową wiedzę, że potrafili zawstydzić niejednego antykwariusza tym, że bezbłędnie byli w stanie określić pochodzenie, a co ważniejsze cenę danej książki lub starodruku. Specjalizowali się w ich skupowaniu i sprzedawaniu antykwariatom z całego kraju, mieli doskonałe rozeznanie rynku i wiedzieli, jakie publikacje są poszukiwane w Krakowie, jakie w Gdańsku, Warszawie lub za granicą. Zorientowali się, że większość polskich bibliotek jest słabo chroniona, wiedzieli też jakie pozycje są najdroższe na rynku antykwarycznym, więc postanowili, że kradnąc dzieła sztuki będą zarabiać na swoje utrzymanie. Ze swoją wiedzą i inteligencją oraz zmysłem organizacyjnym liczyli, że będą dobrze prosperującym trzyosobowym przedsiębiorstwem, które z czasem osiągnie taki poziom dochodów, że będzie ich stać na wszystko, a nie tylko na bułkę z masłem.

Pomysł na kradzież grafik

Obmyślili metodę kradzieży. Polegała na tym, że najpierw na legitymacją znajomego Janka pożyczali kilka książek z czytelni ogólnej. Potem wędrowali z nimi do czytelni zbiorów specjalnych, gdzie przy wyznaczonym stoliku i w obecności dość niedbale pilnującej ich osoby przeglądali rzadkie publikacje zawierające ryciny lub grafiki, które dyskretnie wyrywali ze środka książek i przekładali je do publikacji z czytelni ogólnej.

Odkładali cenne książki na miejsce i nikt nie orientował się, że brakuje w nich stron z wartościowymi mapami i grafikami. Wracali do czytelni ogólnej, gdzie nadzór personelu nie był tak skrupulatny, wyjmowali zdobycz z książek, przekładali ją do reklamówki i oddawali resztę pożyczonych tomów. Z czasem udoskonalili metodę. Jedna osoba pożyczała książkę, wyrywała stronice i przekładała je do innej publikacji, którą odkładała na miejsce. Wtedy druga osoba pożyczała z półki książkę, w której już były wyrwane kartki z grafikami, zabierała je i znikała z Biblioteki. Podobny mechanizm złodzieje zaczęli stosować, gdy chodziło o mapy.

Pożyczali w czytelni kartograficznej całe teczki zawierające po kilkadziesiąt map, przekładali je do innych pożyczonych teczek, a gdy nikt nie sprawdzał wynosili łup na zewnątrz. Wszystko trwało godzinami, potrafili pięć, sześć godzin spędzać w czytelni wiedząc, że po tak długim okresie nadzorujących ich personel nie będzie w stanie zachować czujności. Zdarzyło się, że jedna z map wypadła im z teczki, którą mieli odłożyć na miejsce, ale pracownik nawet nie zorientował się, że cenny plan Berlina z XIX wieku nie powinien znajdować się w zbiorach dotyczących rzadkich ziół i paproci.

Cieszyli się, ale dopiero, gdy drogie mapy i grafiki udało im się sprzedać z zyskiem, a zyski były niebagatelne. Ukradzione 40 barwnych litografii autorstwa J. Lewickiego i A. Wittmana antykwariusz ze stolicy wycenił na 20 tys. zł. Za takie pieniądze trzej złodzieje fundowali sobie wystawne kolacje, spłacali długi, regulowali czynsz i pozwalali sobie na ekstrawagancje w postaci modnych ubrań. Potrzeby finansowe mieli spore, więc w 2003 r. postanowili zdobyć większą gotówkę i znów pojawili się w „Jagiellonce”. Niewielkim skalpelem ukrytym w dłoni z XVI wiecznego dzieła „Civitates Orbis Terrarium” wycięli cztery ryciny obrazujące widoki i plany Zgorzelca, Gdańska, Szczecina i Wrocławia o łącznej wartości 12 tys. zł. Kwota wysoka, ale znajomy antykwariusz z Bydgoszczy aż jęknął, gdy usłyszał z jakiej księgi są przyniesione mu do sprzedaży plany.

- Gdyby panowie mieli jeszcze tę książkę to kompletna byłaby warta co najmniej 60 tys. zł- stwierdził. Złodzieje nie przyznali mu się do tego, że sprzedawane plany pochodzą z przestępstwa.

- Książka była częściowo spalona i udało się uratować tylko te ryciny- łgali w żywe oczy. Od pewnego czasu zaprzątały ich uwagę niezwykle cenne grafiki Brunona Schulza. Wiedzieli, że ich wartość na rynku antykwarycznym jest znaczna, a sprzedaż będzie natychmiastowa. Dlatego długo przygotowywali się do wyniesienia cennych grafik.

Skok na Brunona Schulza

We wrześniu 2003 r. Darek najpierw posługując się legitymacją na nazwisko kolegi Janka wypożyczył album Schulza „Xsięga Bałwochwalcza”. Najpierw, by sprawdzić czujność pracowników biblioteki wyniósł tylko jedną grafikę „Infantka i jej karły” o wartości 15 tys. zł. Poszło łatwo. Co prawda widział, że jedna z pań bacznie mu się przygląda, ale po trzech godzinach udawania, że jest niezwykle zainteresowany każdym detalem grafiki, kobieta przestała zwracać na niego uwagę i wyszła na chwilę do toalety. Zanim przyszła zmienniczka Darek zdołał przenieść grafikę do innej teczki, którą już bez przeszkód wyniósł do czytelni ogólnej. Dwa tygodnie później Darek pojawił się po kolejny łup, znów z tej samej teczki Schulza. Tym razem usunął z niej kartę tytułową i pięć grafik o łącznej wartości 90 tys. zł, które przełożył i ukrył w XIX wiecznej książce na temat nauki języka francuskiego. Książkę oddał do czytelni.

Po dwóch dniach w Bibliotece znalazł się Janusz, by zabrać grafiki przygotowane przez wspólnika. Niestety najpierw pomylił księgozbiory, później dokładnie nie wiedział jaki jest tytuł publikacji o nauce francuskiego, a gdy sobie przypomniał to okazało się, że pracownicy Jagiellonki już szukają 6 grafik Schulza. Janusz został zatrzymany przez ochronę, wezwano policję. Mężczyzna wydał wspólników i opowiedział o szczegółach procederu, który trwał ponad dwa lata.

- Ci mężczyźni przeszli pełną procedurę uzyskania dostępu do zbiorów specjalnych - Zdzisław P., dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej był kompletnie załamany, gdy zorientował się w skali działalności i metodach przestępców. Szybko ustalono, że złodzieje przygotowywali się do wyniesienia i sprzedaży kolejne 20 grafik Schulza. Zachowały się nagrania z monitoringu biblioteki, które odkryły tajemnice tak wielu sukcesów złodziei. Po zatrzymaniu złodziei dotarto także do pasera - w jego mieszkaniu znaleziono kolejną grafikę Schulza. Dziesięć grafik Jana Norblina z teki „Ubiory ludowe” to z kolei ujawniono w mieszkaniu warszawskiego kolekcjonera dzieł sztuki. Szybko okazało się, że bywali u niego Darek i Zbigniew. Przyznał, że to od nich kupował dzieła i nie pytał o źródło pochodzenia. Je także zrabowano z Jagiellonki.

Liczenie zbiorów


Dyrektor biblioteki zarządził wielkie liczenie eksponatów w dziale albumów w zbiorach specjalnych. Sprawdzono 100 tysięcy kart - mówił. Okazało się, że w sumie brakowało 63 grafik i 4 książek. Niektórych nie udało się odzyskać. Odzyskano 22 ryciny i litografie pochodzące z Jagiellonki. Nie licząc strat materialnych, te finansowe biblioteka wyceniła na 150 tys. zł. Gdy sprawa wyszła na jaw najbardziej zaskoczone były starsze pracownice biblioteki zatrudnione w czytelniach zbiorów specjalnych.

- Ci panowie byli niezwykle szarmanccy wobec nas. Sprawiali wrażenie zainteresowanych zbiorami, ich zachowanie nie budziło zastrzeżeń

- wzruszały ramionami. Szybko też wyszło na jaw, że Jagiellonka nie była jedyną biblioteką, w której pojawili się ci sami złodzieje. Ogołocili także Bibliotekę Śląską w Katowicach z 42 litografii o łącznej wartości 8 tys. zł, a Darek ze znajomą Aldoną przywłaszczyli m.in. 149 litografii autorstwa Napoleona Ordy z biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego i 116 litografii z Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, a niektóre z Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie i Uniwersytetu w Toruniu.

Sąd Rejonowy dla Krakowa Krowodrzy wymierzył im kary. Janusz K. otrzymał na półtora roku pozbawienia wolności, Dariusz P. trzy lata i sześć miesięcy więzienia, a Zbigniew Sz. dwa lata i sześć miesięcy. Musieli zwrócić 60 tys. zł, czyli wartość części dzieł sztuki.

Artur Drożdżak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.