Biegaczka z Chorzowa pół wieku temu zdobyła złoto na igrzyskach i pobiła rekord świata [POSŁUCHAJ]

Czytaj dalej
Jacek Sroka

Biegaczka z Chorzowa pół wieku temu zdobyła złoto na igrzyskach i pobiła rekord świata [POSŁUCHAJ]

Jacek Sroka

Właśnie minęło 50 lat od największego w historii sukcesu polskiej sztafety lekkoatletycznej. 21 października 1964 roku Polki wywalczyły w Tokio olimpijskie złoto w biegu 4 x 100 m bijąc przy okazji rekord świata na tym dystansie (43,6 sek.). Nasze panie biegły wówczas w składzie Teresa Ciepły, Irena Kirszenstein, chorzowianka Halina Górecka i Ewa Kłobukowska.

Biegnąca na trzeciej zmianie Górecka to rodowita chorzowianka. Kilka miesięcy po olimpijskim sukcesie zawodniczka pozostała w Niemczech, gdzie po raz drugi wyszła za mąż za mieszkającego tam już wcześniej kolegę z AKS Chorzów. Do rodzinnego miasta po raz pierwszy przyjechała dopiero teraz po 49 latach przerwy uczestnicząc niedawno w promocji książki "Chorzowscy olimpijczycy" autorstwa Wojciecha Krzystanka i Dariusza Leśnikowskiego.

Ja też chcę mieć medal

Górecka w poprzednich igrzyskach w Rzymie zdobyła brązowy krążek w biegu sztafetowym. Do Tokio poleciała jako aktualna mistrzyni Polski na 100 i 200 m, a jednak nie była wcale pewna udziału w sztafecie. Wszystko dlatego, że do Japonii poleciało aż sześć zawodniczek i dopiero na miejscu przeprowadzono wewnętrzne eliminacje.

- Trener Andrzej Piotrowski zadecydował, że Irena Kirszenstein i Ewa Kłobukowska maję pewne miejsce w składzie. O dwa pozostałe miejsca rywalizowałyśmy tuż przed rozpoczęciem igrzysk. Wygrałam te kwalifikacje i razem z Teresą Ciepły uzupełniłam skład sztafety - wspomina Halina Richter-Górecka.

W pobitym polu zostały Barbara Sobottowa i Maria Piątkowska, choć ta ostatnia kilka tygodni wcześniej biegła w meczu z NRF w sztafecie, która wyrównała w Łodzi rekord świata (44,2 sek.).

Polki były w Tokio w znakomitej formie. Dość powiedzieć, że przed kończącym lekkoatletyczne zmagania biegiem sztafetowym aż trzy z nich wywalczyły już na tych igrzyskach medale. Irena Kirszenstein dwa srebrne krążki na 200 m w skoku w dal, Teresa Ciepły srebro na 80 m przez płotki, a Ewa Kłobukowska brąz na 100 m. Tylko Górecka nie stanęła na podium zajmując siódme miejsce na 100 m i rezygnując dla sztafety ze startu na 200 m.

- Przed biegiem finałowym prosiłam dziewczyny, że ja też chcę mieć w Tokio medal. Nie byłyśmy jakąś bardzo zgraną paczką, bo Kirszenstein i Kłobukowska były od nas dużo młodsze i trzymały się razem. Moją najlepszą przyjaciółką wśród lekkoatletek była Jarosława Jóźwiakowska, która wywalczyła srebrny medal w Rzymie. Dziewczyny jednak stanęły na wysokości zadania i nie tylko zdobyłyśmy złoty medal, ale też pobiłyśmy rekord świata wyprzedzając Amerykanki oraz Angielki. To był nasz wielki sukces - dodała dawniej Richter-Górecka, dziś po drugim mężu Halina Herrmann.

Poszła za głosem serca

Kilka miesięcy po tym sukcesie Halina Górecka, chorzowianka, która była bardzo piękną kobietą, zdecydowała się zostać na stałe w Niemczech. W marcu 1965 roku po meczu międzypaństwowym w Dortmundzie nie wróciła już do kraju, ulegając namowom swojego kolegi z Chorzowa Reinholda Herrmanna, który kilka lat wcześniej wyemigrował z Polski. To on został potem jej mężem.

- Znaliśmy się z AKS-u, gdzie Reinhold najpierw był piłkarzem ręcznym, a później sekretarzem klubu. Zostając w Niemczech poszłam za głosem serca. Pieniądze i polityka nie miały na to żadnego wpływu. W moim pierwszym małżeństwie nie byłam szczęśliwa, a z Herrmannem przeżyliśmy zgodnie 45 lat. Oczywiście po moim wyjeździe natychmiast przestano o mnie w Polsce pisać. Takie to były wtedy czasy. W moim domu w Niemczech odwiedzali mnie za to byli polscy sportowcy m.in. Józef Szmidt i Jerzy Chromik - opowiada pani Halina, która po drugim mężu zaczęła nosić nazwisko Herrmann.

Na kolejnych igrzyskach w Meksyku wystartowała w barwach Niemiec, ale nie odniosła większych sukcesów.

- Wszystko przez chorobę. Na miejscu piliśmy wodę, która nie była destylowana i 40 procent niemieckiej reprezentacji zatruło się jakąś bakterią. Wtedy po raz ostatni miałam kontakt z moją koleżanką ze sztafety Ireną Kirszenstein-Szewińską, która zdobyła w Meksyku dwa kolejne medale olimpijskie - dodaje Halina Herrmann.
Po tych igrzyskach zakończyła sportową karierę i w 1969 roku urodziła syna Dirka.

Pomogli jej złodzieje

Po wyjeździe z Polski ani razu nie odwiedziła kraju i nawet, gdy w 2001 roku przyznano jej nagrodę chorzowskiej sportsmenki XX wieku nikt nie wiedział, gdzie jej szukać. O mistrzyni olimpijskiej głośno zrobiło się dzięki złodziejom, którzy w 2012 roku włamali się do jej domu i skradli wszystkie kosztowności, w tym także złoty medal olimpijski z Tokio. O włamaniu napisała niemiecka prasa i w ten sposób odnaleźli ją koledzy z dawnych czasów.

Halina Herrmann po raz pierwszy przyjechała do Polski w kwietniu br. na zaproszenie Ireny Szewińskiej. Działacze Polskiego Komitetu Olimpijskiego postanowili jej pomóc w odzyskaniu złotego medalu z Tokio i wystąpili do MKOl o wydanie byłej sprinterce repliki tego krążka, którą właśnie odebrała. Jednocześnie dowiedziała się, że jako medalistce igrzysk przysługuje jej emerytura olimpijska i złożyła stosowny wniosek.

- Byłam zaskoczona tak miłym przyjęciem w Polsce, w której nie byłem przecież od 49 lat. Od lipca dostaję emeryturę olimpijską (niespełna 2,5 tys. zł brutto), która jest uzupełnieniem mojej renty. W Niemczech byłam na utrzymaniu męża, który już zmarł, więc moje świadczenia są bardzo niskie - mówi 76-letnia Herrmann, która właśnie po raz pierwszy odwiedziła rodzinne miasto.

- Zobaczyłam dom przy ul. Rymera, w którym mieszkałam, szkoły do których chodziłam i mój parafialny kościół. Wszystko się bardzo zmieniło. Cieszę się, że znów tutaj przyjechałam - dodaje pierwsza chorzowska medalistka olimpijska.

Jacek Sroka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.