Bitcoin i inne kryptowaluty. Wielka farsa czy nowa (lepsza) odsłona pieniądza?

Czytaj dalej
Fot. Pexels
Maria Mazurek

Bitcoin i inne kryptowaluty. Wielka farsa czy nowa (lepsza) odsłona pieniądza?

Maria Mazurek

Rozmowa z prof. Stanisławem Drożdżem, fizykiem i ekonofizykiem z Polskiej Akademii Nauk i Politechniki Krakowskiej, który - wraz z zespołem - zajął się analizowaniem rynku kryptowalut.

Ma pan jakieś bitcoiny?

Nie. One mnie nie interesują. Nie od tej strony.

Za to zainteresowały pana od strony naukowej. Dlaczego?

George Mallory, przedwojenny himalaista, zapytany o to, po co wspinać się na Mt. Everest, odpowiedział: Ponieważ istnieje. Kryptowaluty były takim Mt. Everestem, który pojawił się w mojej dziedzinie - mam na myśli naukę o złożoności i ekonofizykę - zacząłem więc badać je z moim ówczesnym doktorantem (dziś już doktorem i wciąż moim współpracownikiem) Marcinem Wątorkiem, później dołączyli też inni. Podobnie jak Mallory miał przygotowanie i sprzęt, by wspinać się na najwyższą górę świata, tak my mieliśmy metodologię, by badać rynek kryptowalut.

Tylko co on ma wspólnego z fizyką?

Już tłumaczę. Ja rozumiem fizykę jako forum do zadawania pytań o fundamentalne prawa natury. Nadrzędnym celem tej nauki przez ostatnie dekady była identyfikacja najbardziej elementarnych składników natury. To się w zasadzie udało. Dziś wiemy o kwarkach, neutrinach, fotonach i tak dalej, wiemy o oddziaływaniach między nimi. To wszystko się składa, zbadaliśmy to. Natomiast jest też drugie podstawowe pytanie i ono właściwie jest trudniejsze: Jak to się stało, że z tych części powstało to wszystko, co nas otacza? I na nie już nie mamy dobrej odpowiedzi, nasza metodologia tu zawodzi.

Fizyka ponoć jest nową filozofią.

Więcej: fizyka to centrum filozofii. Ja dorastałem jako fizyk jądrowy, teoretyk, na tym zdobywałem wszystkie stopnie i tytuły. I to pchnęło mnie do rozumowania tego typu, do poszukiwań wspólnego mianownika wszystkich tych zjawisk, które nas otaczają. Bo jeśli przyjrzymy się im z odpowiedniej perspektywy, to w tej złożoności zaczynamy dostrzegać ład, porządek, może nawet coś pięknego - szczególnie gdy spojrzymy na życie, najbardziej ekstremalny przykład złożoności. Gdyby przypatrzeć się różnym zwierzętom, ich społecznościom (bo nie tylko ludzie organizują się w społeczności), zachowaniom, to popadamy w zaskoczenie i zachwyt - przynajmniej mnie się to zdarza - ile tam jest zachowań, które byśmy przypisywali wyłącznie sobie. Jest w tym pewien uniwersalizm, wspólny mianownik, poszukiwaniem którego zajmuje się nauka o złożoności, complexity science. Co więcej, to, co stoi za tym wszystkim - za naturą, nawet życiem - może być prostsze, niż nam się wydaje.

Ludzie przez wieki wierzyli, wciąż wierzą, że stoi za tym Stwórca.

Więc ja powiem, że chciałbym poznać bliżej Stwórcę. To jest przejaw mojej bardzo szeroko rozumianej religijności. O to zresztą chyba chodzi człowiekowi religijnemu, o ile nie jest intelektualnie leniwy.

No dobrze, my sobie mówimy o rzeczach fundamentalnych, ale ja dalej nie rozumiem, jak to się ma do kryptowalut.

Rzeczywiście, my mamy o kryptowalutach rozmawiać, a ja tu opowiadam o filozofii, Stwórca się nawet pojawił. No więc już tłumaczę. Społeczności ludzkie i to, co między nimi oddziałuje, co je jednoczy i tworzy, jest przedmiotem nauki o złożoności. A jednym z centralnym elementów tego, co stworzyło społeczności, jest język, którym zresztą też się zajmuję. Kolejnym jest pieniądz - on również sprawił, że ludzie formowali się w społeczności, że tworzyli cywilizacje.

No właśnie: jak powstał pieniądz?

Na początku była wymiana barterowa. Ludzie zauważyli, że jeden jest dobry w polowaniu na zwierzynę, inny w uprawie marchewek. Ale ten od mięsa też czasem by zjadł marchewkę i odwrotnie. Więc zaczęli się wymieniać, ale to, jak wiadomo, jest uciążliwe - bo do wymiany dochodziło tylko, gdy obaj w tym samym czasie mieli potrzebę. Więc z tego wyewoluował towar uniwersalny, coś, co każdy w każdej chwili chce mieć, bo w każdej chwili może go wymienić na jakikolwiek inny. No więc też dobrze, żeby on się nie psuł i nie zajmował wiele miejsca.

Takim towarem stały się kruszce?

Na początku to były różne inne rzeczy: muszelki, w niektórych społecznościach krowy (nic dziwnego, krowa dostarcza produktów do życia, a w razie czego może być z niej mięso czy skóra). No i w końcu pojawiły się metale szlachetne - nadawały się, bo nie rdzewieją, mają wartość. Więc ludzie jeździli z tymi workami grudek i handlowali, potem szlifowali je na sztabki czy monety. A potem ktoś wpadł na pomysł: Po co wy będziecie to targać, składujcie to u mnie w piwnicy, a ja wam będę wystawiał pokwitowanie, że macie to u mnie.

Na scenie historii pojawiają się pierwsi bankierzy.

I pierwszy pieniądz papierowy. Potem, już w XX wieku, okazało się, że tego papieru trzeba więcej niż rzeczywistego pokrycia w złocie, srebrze, czymkolwiek. I to wszystko zaczęło opierać się na zaufaniu. Niektórzy powiadają, że zaufanie jest dobre, ale trzeba czasem powiedzieć: sprawdzam. I przy tym sprawdzaniu często okazuje się, że pokrycia nie ma, ale to inna sprawa. W każdym razie teraz już i pieniądza papierowego używa się coraz mniej. Ja wszystkie rachunki reguluję, klikając myszką. Jestem zapisem w bazie danych serwera mojego banku, który kontaktuje się z serwerem innego banku, wszystko to jest wirtualne. Na dodatek odpowiedzialne za to są banki centralne, czyli państwa, więc to bazuje na zaufaniu do państwa. Jakby państwo przestało istnieć, to i pieniądz (jeśli to wciąż jest pieniądz, tak uważamy) nic nie jest warty. Jednak ten system ma defekty typu inflacja, bo banki centralne mogą produkować pieniądze właściwie bez ograniczeń, dodrukowywać je bez pokrycia. Więc w 2008 roku, uwzględniając te defekty, powstała idea waluty cyfrowej, zdecentralizowanej.

Słynnego bitcoina.

Tak, on był pierwszy i wciąż jest najważniejszą kryptowalutą. Aktualnie odpowiada za około 40 proc. globalnego rynku kryptowalut. Zainteresowaliśmy się nimi nie dlatego - w każdym razie nie głównie dlatego - że tak dużo można na nich zarobić albo tak dużo stracić, choć tu mamy historie spektakularne, działające na wyobraźnię.

Jak ta, że w 2010 roku - to była pierwsza udokumentowana transakcja bitcoinem - zakupiono dwie pizze za 10 tysięcy bitcoinów. Dziś jeden bitcoin jest wart koło 40 tysięcy dolarów.

Tak, to może robić ogromne wrażenie. Ale nie to było moją motywacją. Mnie interesowało coś innego. Ludzkie zachowania. Nie sposób zajmować się nauką o złożoności, nie wnikając w rynki finansowe, bo one odzwierciedlają, chyba w sposób najbardziej miarodajny, zachowania społeczne. Rynek wyraża to, co ludzie myślą. Bo to, co ludzie mówią - niekoniecznie. Poza tym rynki finansowe są wdzięcznym tematem w pełni ilościowych badań naukowych, bo mamy mnóstwo danych, wszystko jest wyrażone w liczbach; można je porównywać, analizować, sprawdzać swoje hipotezy. Na podstawie liczb można badać, czy tym rynkiem rządzi totalny chaos, nawet szum - czy jednak przejawiają się też zachowania typu uniwersalnego determinizmu (i tu wracamy do tego, co mówiłem na początku). Jako naukowiec zajmujący się między innymi finansami, nie mogłem przejść obok tego zjawiska obojętnie.

Jednak w powszechnej opinii kryptowaluty nie są godne zaufania.

Ja bym powiedział - a podkreślam, nie jestem adwokatem kryptowalut ani graczem na tym rynku - że pewne ich elementy są wiarygodniejsze, bardziej godne zaufania niż „normalny” pieniądz.

Jakie?

Kryptowaluty są na przykład odporne na inflację. Jest określona maksymalna liczba bitcoinów, które mogą trafić do obiegu - to 21 milionów (w tym momencie jest ich wygenerowanych prawie 19 milionów). Banki centralne nie mogą tym manipulować, za to każdy uczestnik rynku ma wgląd do całej historii transakcji. Wszystko jest zdecentralizowane i udokumentowane, tu niczego nie da się sfałszować (a złotówki możemy sfałszować).

Jest w tej idei coś egalitarnego.

Tak. Każdy uczestnik sieci jest w pewien sposób równy. Każdy może brać udział w procedurze handlu bitcoinem, którą zaprojektował Satoshi Nakamato (to pseudonim, za którym kryje się twórca lub grupa twórców sieci Bitcoin). Ta procedura bazuje na nowoczesnej technologii informatycznej, która nazywa się blockchain technology. Po polsku brzmi to gorzej: technologia łańcucha bloków. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale mówiąc najprościej i najogólniej, chodzi o tak zwane kopanie bitcoinów: trzeba wyłapać krążące po sieci oferty, połączyć je w blok i przyłączyć ten blok do już istniejących. To odbywa się trochę „na chybił trafił”, trzeba angażować w to duże moce obliczeniowe i tym samym energię (mnóstwo dymu idzie przy tym w powietrze, i tę nieprzyjazność środowisku wielu Bitcoinowi zarzuca) . Za skuteczne dołączenie bloku, czyli wykopanie, górnicy - bo tak nazywamy tych, którzy zajmują się kopaniem - dostają zapłatę w postaci kolejnych bitcoinów, czy raczej satoshi, na które bitcoin się dzieli. Z tym że ta zapłata zmniejsza się o połowę co 210 tysięcy bloków, jest coraz niższa. A i coraz trudniej kopać, bo wymaga to coraz większych obliczeń i zużycia prądu.

Kim są górnicy?

Każdy może nim być. W otoczeniu młodych chłopaków zainteresowanych informatyką kopanie bitcoinów należy wręcz do dobrego tonu. Dla niektórych to podstawowe źródło dochodów, ale są też górnicy, którzy kopią po godzinach lub wręcz sporadycznie. Pani też może kopać, trzeba się zarejestrować i tyle.

Ja akurat nie potrafię dobrze w komputery.

Nie trzeba być specjalistą. Są algorytmy, które się uruchamia. Z tego co wiem, głównym kosztem w tej chwili jest energia elektryczna i z tego powodu - takie są przynajmniej moje podejrzenia - wiele uczelni ma poblokowane strony związane z kryptowalutami. Żeby studenci nie używali serwerów uczelni do kopania.

Ale skoro kopanie bitcoinów jest teraz coraz trudniejsze i coraz mniej dochodowe, to może warto zainteresować się inną kryptowalutą? Pytam zarówno w kontekście kopania jak i kupowania.

Nie jestem doradcą finansowym. W ślad za bitcoinem kryptowalut powstało już wiele tysięcy, każdy może stworzyć własną. Problem zaczyna się później, kiedy trzeba ją wypromować i zachęcić ludzi, by nią handlowali. Takich prób było wiele. Niektórymi kryptowalutami zaczynało się handlować, ale później upadały. Sensownych kryptowalut jest ponad setka, a tych, które stanowią 90 proc. rynku - 20. Wśród nich dalej najważniejszy jest bitcoin, od którego wszystko się zaczęło.

Salwador wprowadził go nawet jako oficjalną walutę, a Tesla trzyma w bitcoinach część swoich aktywów.

Tak, niektórzy patrzą na kryptowaluty z dużą rezerwą, ale inni dostrzegają w nich szanse inwestycyjne. Poza bitcoinem świetnie radzi sobie też ethereum czy zapewniający pełną anonimowość transakcji monero. Dwa lata temu uprowadzono żonę norweskiego miliardera. Zażądano okupu właśnie w monero.

Pan wspomniał o elementach wiarygodności kryptowalut, między innymi o odporności na inflację. Tylko że inflacja - nawet tak galopująca jak dzisiaj - to nic w porównaniu ze spadkami wartości kryptowalut. Niech bitcoin znów posłuży za przykład: w 2010 roku był warty 1/3 centa, pod koniec 2017 - prawie 20 tysięcy dolarów, pod koniec 2018 - nieco ponad 3 tysiące.

Jego wartość w 2018 roku spadła prawie sześciokrotnie, zgadza się. Ale gdzie był kilka miesięcy temu? Powyżej 50 tysięcy dolarów. To jak z wahadłem. Odchyli pani w jedną stronę, to zaraz nie tylko wróci na swoje miejsce, ale nawet poleci na drugą stronę.

Ale skąd te wahania?

Leżą w naturze zdrowego rynku. Rynek, gdyby nie miał wahań, nie istniałby. Jeśli potrzebuje pani ewidencji historycznej, to proszę bardzo. Weźmy Dow Jones, jeden z najważniejszych amerykańskich indeksów akcji. Na początku października 1929 roku, przed Wielką Depresją, był na poziomie 350 dolarów. Kilka lat później - na poziomie 50 dolarów. Teraz - kilkudziesięciu tysięcy dolarów (choć pamiętajmy, że to już nie jest ten sam dolar; inflacja dolara amerykańskiego na przestrzeni stulecia zmniejszyła jego siłę nabywczą 20-30 krotnie). Podobne rzeczy dzieją się z kruszcami czy surowcami. W 2008 roku ceny ropy naftowej rosły jak szalone. Gdy wiosną były na poziomie 120 dolarów za baryłkę, niektóre media spekulowały, że do końca roku wzrosną do 200. My ze współpracownikami zrobiliśmy wtedy analizę, udokumentowaną w literaturze, przewidując, że 11 lipca ten trend zostanie odwrócony. W formule matematycznej musi pojawić się jakaś data, ale rozumiemy ją umownie, plus minus. Tym razem jednak to wydarzyło się dokładnie 11 lipca - dokładnie tego dnia cena za baryłkę ropy (150 dolarów) doszła do ściany. Pod koniec roku wynosiła już 30 dolarów. Do dużych wahań dochodzi też na foreksie, czyli rynku „tradycyjnych” walut.

W znacznie mniejszym stopniu niż na rynku kryptowalut.

Bo rynek kryptowalut jeszcze nie jest bardzo dojrzały, jak fachowo się powiada: nie jest głęboki. Ma więc skłonność podlegania większym fluktuacjom i działaniom spekulantów. Na dużych fluktuacjach można przecież szybciej i więcej zarobić.

Czy kurs jednych kryptowalut wpływa na kursy innych?

Tak. To się zaczęło dziać w pandemii. Fluktuacje stóp zwrotu na bitcoinie i innych kryptowalutach trochę bardziej się skorelowały, rynek się zunifikował. Na dodatek struktura tych fluktuacji, ta synchronizacja, coraz bardziej przypomina rynek towarów, a już szczególnie złota. Wielu zastanawiało się, czy bitcoin stanie się alternatywą dla towarów. Dla złota. Teraz dostają odpowiedź na swoje pytanie. To rzeczywiście zaczyna się dziać. Z tej perspektywy bitcoin - najnowsza i najbardziej wirtualna odsłona pieniądza - poniekąd nawiązuje do pierwotnego pieniądza.

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.