Bizneswomen z naszego regionu pokazuje Polakom jak dobrze się...ożenić (ZDJĘCIA)
Rozmowa z pochodzącą ze Świętokrzyskiego Kamilą Romanow, ekspertem od organizacji ślubów i wesel. Doradza Polakom w sprawach ślubów, bardzo często goszcząc w wielu programach telewizyjnych.
Uczestniczy Pani w przygotowaniach i organizacji jednego z najważniejszych wydarzeń w życiu wielu osób, jak to wygląda z Pani perspektywy?
Ślub to jeden z najważniejszych momentów w życiu człowieka. Czas planowania tego dnia okazuje się być jednym z najbardziej stresujących, dlatego tak ważne jest wsparcie i odciążenie par młodych przez profesjonalistę - wedding plannera. Moja praca jest wielowymiarowa i wykracza poza standardowe usługi. Zajmuje się planowaniem, organizowaniem, negocjowaniem umów, budżetowaniem i wielokrotnie doradzaniem. Jednym słowem biorę odpowiedzialność za powodzenie jednej z najważniejszych uroczystości.
Współpracując z parami młodymi, a czasami i całymi rodzinami, ważnym jest dla mnie, aby współpraca przebiegała w atmosferze wzajemnego zaufania. Ma to być dla narzeczonych przyjemny czas - bardzo o to dbam. Przed założeniem firmy pracowałam 11 lat w korporacji i brakowało mi tam czynnika ludzkiego - ludzkich relacji. Teraz moja praca pozwala mi uczestniczyć w przełomowych momentach całych rodzin. Wymarzony ślub to ogromny kapitał emocjonalny na przyszłe małżeńskie życie!
Jak to się stało, że zajęła się Pani tą stosunkowo nową profesją na polskim rynku?
Wszystko wynosi się z domu. Co prawda moja mama nie jest wedding plannerką, ale odkąd pamiętam, zawsze była i jest organizatorem wielu imprez charytatywnych i rozrywkowych zarówno w szkole w Grzymałkowie, gdzie była nauczycielem, jak i w gminie Mniów. Mój tata od wielu lat jest bardzo aktywnym radnym gminy Mniów. Rodzice zawsze powtarzali mi, że nie żyjemy nie tylko dla siebie, ale dla ludzi i z ludźmi. Wpoili mi, że wszystko, co robię, ma nieść wymierne korzyści dla jak największego grona osób. Postrzegam moją pracę jako pomoc, tak też jest odbierana przez pary ze mną współpracujące. Dzięki tym wartościom miałam w sobie na tyle odwagi i determinacji, by po wielu latach pracy w finansach zmienić branże, by w końcu robić to, co mnie pasjonuje. Temat ślubów i przyjęć weselnych zawsze mnie interesował. Kiedy ktoś w rodzinie, albo wśród znajomych miał ślub, dopytywałam co planują, jak chcieliby, by ten dzień wyglądał. Moment zwrotny w moim życiu nastąpił, gdy urodziłam pierwszego syna. Wówczas rozpoczęłam studia PR-owe na Uniwersytecie Warszawskim, zakończyłam je pracą dyplomową, która opisywała pracę wedding plannera w Polsce. Kolejnym krokiem było szkolenie w agencji ślubnej, które mnie utwierdziło w przekonaniu, że wybrany kierunek jest właściwym. Założyłam swoją własną firmę, ponieważ mam mocno sprecyzowaną wizję swojej marki.
Pamięta Pani pierwsze wesele samodzielnie zorganizowane przez Panią?
Tak, to było przyjęcie, które zorganizowałam dla młodej pary w Warszawie, na 22 piętrze wieżowca, z przepięknym widokiem na całą stolicę. Zupełnie odmienna uroczystość od tych, które nam przychodzą na myśl, kiedy mówimy o weselu. Para młoda dużo podróżowała, pan młody był związany z lotnictwem, więc samoloty były motywem przewodnim, pojawiły się w dekoracjach. Najpierw był tradycyjny ślub konkordatowy w kościele, a potem całonocne przyjęcie, o charakterze klubowym. To było dla mnie duże wyzwanie i jego realizacja była bardzo wymagająca, bo zajęła mi niecałe trzy miesiące. Z dużym sentymentem wspominamy razem z parą młodą ten dzień. Teraz organizuję od 15 - 20 wesel rocznie. Rozwój firmy następuje szybo i jest efektem pasji, pracy i ogromnego zaangażowania z mojej strony i osób ze mną pracujących. Najbardziej cieszy mnie to, że większość par, które do mnie trafiają, to klienci z rekomendacji. To najlepszy dowód na to, że ludzie chcą ze mną planować tą ważną uroczystość.
Jakie było najmniejsze i największe przyjęcie, które Pani organizowała?
Najmniejsze wcale nie oznacza, że najłatwiejsze do organizacji, a największe nie musi być najtrudniejszym. Na przykład w zeszłym roku organizowałam przyjęcie na 100 osób, ale było to wesele polsko-portorykańskie, na które przyjechali goście z różnych zakątków świata. Wesele Patrycji i Abla, którzy na co dzień mieszkają w Szwajcarii, odbyło się w pałacu pod Lublinem. Cały obiekt był do naszej dyspozycji, ale trzeba było tu dowieść gości z lotniska o różnych porach dnia. Poza tym uroczystości trwały trzy dni. W piątek było ognisko, w sobotę przygotowania, ślub i przyjęcie do rana, a w niedzielę branch. Organizacja wymagała ogromnej logistyki. Z drugiej strony czasami mamy 300 gości, ale są to osoby mieszkające w pobliżu miejsca, gdzie jest ślub i wesele, więc koncentrujemy się tylko na tych uroczystościach. Logistyka wymaga dużej precyzji: bo to nie tylko zarezerwowanie miejsca w hotelu, ale też odpowiednie powitanie gości, informowanie, przywiezienie i odwiezienie, jeśli hotel jest w innym miejscu niż przyjęcie, czasami do tego dochodzą jeszcze dodatkowe atrakcje podczas wesela. Dlatego, żeby spiąć wszystkie elementy potrzebny jest bardzo szczegółowy scenariusz całego wydarzenia, w którym właściwie wszystko jest wyliczone co do minuty. Oczywiście potem zdarzają się przesunięcia w tym programie o 10-15 minut, bo ostatecznie ma to być uroczystość, która też czymś miłym zaskoczy parę młodą.
No tak, ale scenariusz scenariuszem, a życie życiem. Następują zmiany i co wtedy?
Wedding planner to osoba, która powinna mieć stalowe nerwy. Ja nie skupiam się na problemie, tylko na jego rozwiązaniu i tego też oczekuje od osób ze mną pracujących. Śmieję się, że pogoda i dzieci to dwa czynniki najbardziej nieprzewidywalne w dniu imprezy. O ile inne niebezpieczeństwa da się przewidzieć i przed nimi się zabezpieczyć, to na te dwa nie do końca (śmiech).
Podam przykład z ubiegłego roku, kiedy podczas jednego ze ślubów był bogaty orszak: trzy druhny, trzech druhów, a przed druhnami wchodziła mała, czteroletnia dziewczynka z pudełkiem z obrączkami. Kościół był bardzo długi i w połowie drogi do ołtarza, mała dziewczynka zawróciła i poszła w przeciwną stronę. Takie sytuacje są nieprzewidywalne, ale świetnie zachowała się para młoda, która nie dała po sobie poznać zdenerwowania. Zareagowała uśmiechem i dużym luzem. Ostatecznie dziewczynka z obrączkami weszła z druhną i cała kolejna część imprezy przebiegła zgodnie z planem.
Od pewnego czasu możemy w Polsce brać ślub w różnych miejscach, nie tylko w kościele czy w urzędzie stanu cywilnego. Miała Pani okazję realizować jakieś dziwne, oryginalne pomysły?
Pary młode wybierają miejsce związane z ich historią, albo nawiązujące do klimatu, konwencji uroczystości. To nie są jakieś ekstremalne pomysły. Miałam parę, której marzeniem było skoczyć ze spadochronem i podczas skoku urzędnik miał im udzielić ślubu, jednak ja też jestem od tego, by może nie tyle hamować, ale realnie patrzeć na różne pomysły. W tej sytuacji żaden urzędnik nie zgodziłby się na taką akcję.
Na współpracę ze mną decydują się pary młode, które mają sprecyzowane plany, co do uroczystości, często wiedzą, jak ta uroczystość ma wyglądać, albo przynajmniej gdzie ma być. Dobrze, jak miejsce uroczystości jest połączone z miejscem przyjęcia, bo wówczas jest większy komfort młodej pary oraz gości, na przykład w parkach, nad jeziorem, nad stawem, blisko natury. Oczywiście dla mnie jest to ryzyko, bo muszę być zabezpieczona na wypadek niepogody. Więc mam plan A, ale czasami także B, a nawet i C. Mimo tego ryzyka, lubię organizować przyjęcia w plenerowe.
Pamięta Pani, kiedy po raz pierwszy założyła suknię ślubną?
To było podczas wyborów Miss Polonia Ziemi Świętokrzyskiej i muszę przyznać, że nie do końca spełniała ona moje marzenia (śmiech). Ale takimi prawami rządzą się konkursy, czy pokazy, że dziewczyny nie mają wpływu na to, co zakładają. Miałam wtedy 19 lat i fakt, że to była suknia ślubna, nie zrobił na mnie większego wrażenia. Sam konkurs bardzo miło wspominam, choć nie wiązałam przyszłości z byciem modelką, ani ze startem w kolejnych etapach wyborów. Traktowałam go bardziej jako przygodę i cenne doświadczenie, które na tamtym etapie mojego życia dużo mi dało. Natomiast największą wartością były fantastyczne osoby, które wówczas poznałam i z którymi mam kontakt do tej pory, jak Aneta Czaban, pani Renata Lipska-Sołtyk, czy dziewczyny z konkursu. To był sympatyczny czas, ale lepiej niż na scenie, czuję się w swoim uniformie na backstage’u (śmiech).
Za co Pani lubi swoją pracę?
Za ludzi i relacje z nimi. Ważne jest, co robimy, ale jeszcze ważniejsze z kim. Ja pracuję ze świetnymi ludźmi z branży: są profesjonalistami, ale też bardzo wartościowymi i serdecznymi osobami. Ogromnie cenię to, że uczestniczę z parą młodych w ich najważniejszym dniu. To duża odpowiedzialność, bo ślubu się nie da powtórzyć, nie da się niczego poprawić. Cieszę się, że otrzymuję zaufanie, że z parami mam dobre relacje i z wieloma cały czas utrzymuję kontakt. Ta praca to także ciągłe wyzwania, bo każde przyjęcie, tak jak każda para, jest inne, wymaga kreatywności, a przez to nie ma monotonii, mogę się cały czas rozwijać na różnych płaszczyznach. Już 13 października na rynku ukaże się książka o tematyce ślubnego savoir-vivre’u, którą napisałyśmy wspólnie z Anną Dąbrowską - dziennikarką tygodnika „Polityka”. To dla nas ważny moment, bo to, nad czym pracowałyśmy przez ostanie kilkanaście miesięcy, to co jest nam bardzo bliskie od zawsze ujrzy światło dzienne. Moja praca to moja pasja.