Bogusław Linda w domu nie ogrywa ról ze swych filmów
Pierwsze małżeństwo spisał na straty. Potem romansował na prawo i lewo. W końcu znalazł miłość swego życia i jest jej wierny od ponad trzech dekad.
W zeszłym roku skończył 70 lat i wszystko wskazuje na to, że już przeszedł na emeryturę. Ostatnio częściej oglądamy go bowiem w reklamach niż w filmach czy serialach. „Trzeba przecież z czegoś żyć” – tłumaczy z charakterystycznym uśmiechem na twarzy. Ale mając taki dorobek jak on, można sobie na to pozwolić. Zagrał w ponad stu filmach, ale odważnie deklaruje, że mógłby się podpisać tylko pod dziesięcioma, a dwadzieścia by uznał. „Reszta to pomyłki” – podsumowuje.
- Nie lubię żadnej roli. Słowo honoru. Dlatego że w każdej bym coś poprawił. Powiem inaczej, gdybym którąś polubił, stałbym się kabotynem. Tak jak życie polega na poszukiwaniu Boga, miłości, szczęścia, tak w aktorstwie, skracając ten wątek, chodzi o rozwój, o poszukiwanie odpowiedniego scenariusza, operatora, reżysera. Czasami się uda. Innym razem trzeba się zadowolić tylko tym, że się pracowało nad czymś ważnym – mówi w „Polityce”.
Zobaczyć świat
W jego żyłach płynie niemiecka i polska krew. Urodził się i wychowywał w Toruniu, ale będąc dzieckiem często bywał u dziadków w Bydgoszczy. Jego ojciec doświadczył piekła niemieckiego obozu w czasie wojny, dlatego kiedy komuna stworzyła mu okazję do awansu społecznego, zapisał się do partii i z czasem został dyrektorem banku. Nie miał za wiele czasu dla swego syna, ale za to mały Boguś nie doświadczył za młodu peerelowskiej biedy.
- W czasie wakacji na wsi u babci, kiedy miałem siedem lat, wchodziliśmy w lesie na wieże przeciwpożarowe. Wystawały ponad szczyty drzew. Nie miały żadnych zabezpieczeń. Wchodziło się po zmurszałych drabinkach. W Toruniu z kolegą wspinaliśmy się zimą na rusztowania przy blokach, żeby później zjechać po lekko śliskim dachu, chwycić się rynny i zaglądać ludziom w okna. Dlatego chciałem zobaczyć świat – wspomina w serwisie Anywhere.
Toruń dobrze mu się kojarzy – choćby z wagarami przypieczętowanymi pierwszym papierosem i winem. Na pomysł aktorstwa wpadł w liceum. Ojciec chciał, żeby syn został lekarzem i naciskał, by Boguś zdawał na medycynę, ale chłopak był zbuntowany wobec niego i zdecydował się postawić na swoim. Dostał się do krakowskiej szkoły teatralnej – i studiował z uporem, choć trzy razy groziło mu wyrzucenie z uczelni za... brak umiejętności wokalnych.
- Pamiętam, że testowanie młodej aktorskiej braci studenckiej polegało na tym, aby wypić ćwiartkę wódki z plastikowego kubka duszkiem, leżąc w pustej wannie. Tragedia. Mało kto to przeszedł. Ja nie. Ale mój kolega, świeżo po wojsku, podołał – śmieje się w „Playboyu”.
Grecka wyspa
Mimo, że nie zrezygnował z imprezowego stylu studiowania, na tyle objawił talent aktorski, że po akademii trafił do Starego Teatru w Krakowie. Szybko jednak okazało się, że statystowanie bardziej znanym kolegom męczy go niemiłosiernie. Dlatego postanowił spróbować swych sił w kinie. Tak trafił na plan „Gorączki” – historycznego filmu Agnieszki Holland o polskich rewolucjonistach. Tam pokazał, że potrafi zagrać w nowatorski sposób.
- Teraz taki sposób grania jest już normalny, bo nauczyliśmy się amerykańskiego interpretowania roli, ale wtedy nasze „amerykańskie” granie najłatwiej było zauważyć w kryminalnych spektaklach telewizyjnych „Kobra” czy w „Stawce większej niż życie”, a reszta to wszystko było wciąż teatralne. Usiłowałem to zmienić, właściwie nie będąc do tego teoretycznie przygotowanym. Próbowałem intuicyjnie. Byłem zafascynowany Jamesem Deanem, Marlonem Brando, Jackiem Nicholsonem – tłumaczy w „Zwierciadle”.
Amerykański styl gry sprawił, że z Lindą chcieli współpracować najwybitniejsi polscy reżyserzy początku lat 80. – Holland, Kieślowski i Wajda. W ciągu dwóch lat młody aktor wystąpił w sześciu produkcjach, ale stan wojenny sprawił, że wszystkie... trafiły na półkę. Linda nie miał więc czego szukać w Polsce – musiał kręcić za granicą, żeby zarobić na życie.
- Stosunkowo szybko mogłem zarobić około stu tysięcy dolarów i kupić sobie za to grecką wysepkę na Morzu Śródziemnym. Myślałem o tym całkiem serio. To było, tak mi się wtedy wydawało, w zasięgu możliwości. Przez pewien czas myślałem, że to był błąd, że decyzja powrotu to jakaś moja porażka. Pominąwszy sprawy prywatne, które wpłynęły w jakiejś mierze na moją decyzję, muszę przyznać, że na Zachodzie czułem się fatalnie – podkreśla w „Gazecie Wyborczej”.
Przełamując tabu
Sytuacja zmieniła się po upadku komunizmu. Wszystkie filmy z Lindą zdjęto z półki i trafiły do kin. Posypały się nagrody i wyróżnienia, aktor mógł się więc cieszyć sławą kombatanta. Tymczasem on dokonał zaskakującej wolty – wystąpił w głównej roli w filmie o dawnych esbekach. „Psy” okazały się jednak hitem i przyciągnęły miliony widzów do kin. W efekcie dla młodej widowni Linda stał się „Franzem” – twardzielem z giwerą w ręku.
- Dobry film istnieje na wielu poziomach. Mądrzejszy widz odbierze go inaczej niż masowy. Po premierze były protesty przeciwko wykorzystaniu pieśni „Solidarności”, wizerunkowi księży czy „kurwom”. Ale my przełamaliśmy ekranowe tabu. Do tej pory w polskich filmach aktor mówił „kurcze”, a nie „kurwa”. Choć na co dzień wszyscy „kurwowali”, gdzie się dało. Nie chcieliśmy budować kolejnych, fałszywych postaci – wyjaśnia w „Gali”.
Wraz z sukcesem „Psów” aktor ustatkował się prywatnie. Miał już wtedy na swym koncie nieudane małżeństwo z pielęgniarką z Torunia, które zaowocowało dwoma synami oraz serię płomiennych romansów z takimi sławami, jak Pola Raksa, Katarzyna Figura czy Monika Jaruzelska. W 1990 roku na planie „Krolla” poznał fotografkę Lidię Popiel. Zakochał się na zabój – i stwierdził, że to miłość jego życia. Para wzięła ślub w 2000 roku i doczekała się córki Aleksandry, która poszła w ślady ojca.
- Nie żyję z postacią filmową ani aktorem, tylko z człowiekiem. Czy przenosi swoje postaci na teren tarasu, ogródka, kuchni? Nie. Chociaż przypuszczam, że aby stworzyć jakąś rolę, wykorzystuje swoje prawdziwe emocje, doświadczenia. Bogusław Linda prywatnie i Bogusław Linda w kinie to wprawdzie nie są dwie różne osoby, ale w domu nie ma odgrywania ról – tłumaczy Lidia Popiel w Onecie.