Bogusław Sonik o Pyjasie: Nikt się tej śmierci nie spodziewał
- Śmierć Stanisława Pyjasa miała nas zastraszyć. Tymczasem spowodowała, że jeszcze usilniej zaczęliśmy walczyć z komunizmem - mówi nam Bogusław Sonik, działacz opozycji demokratycznej w okresie PRL, do niedawna polityk Platformy Obywatelskiej.
Nie tak dawno temu, bo końcem maja, młodzież bawiła się podczas krakowskich Juwenaliów. Te z 1977 roku przerodziły się w manifestacje po śmierci Stanisława Pyjasa, opozycjonisty, studenta UJ. Jak je pan wspomina?
Wraz z przyjaciółmi i kolegami wkroczyliśmy w tamte Juwenalia informując, że zginął nasz kolega, który w ostatnich miesiącach życia był nieustannie osaczany przez Służbę Bezpieczeństwa. Następnego dnia po jego śmierci wzywaliśmy do bojkotu Juwenaliów i nawoływaliśmy do uczestnictwa w żałobnej mszy świętej u ojców Dominikanów. Zabawowa perspektywa studenckiej imprezy została odwrócona w żałobno-refleksyjną. Cały dzień, zamiast bawić się, spotykaliśmy się na ulicy Szewskiej 7, gdzie zginął Pyjas. Czytaliśmy oświadczenie Komitetu Obrony Robotników o tym, jak osaczany i zastraszany był nasz kolega, jak SB nawoływała do rozprawienia się z nim i wzywaliśmy studentów, by uszanowali żałobę. Wieczorem odbyła się ogromna manifestacja pod Wawelem, gdzie ogłosiliśmy powstanie Studenckiego Komitetu Solidarności. Przez miasto przeszły dwa pochody pod Wawel: przez Rynek Główny i drugi przez Planty.
Dlaczego dwa?
Gdy kilkutysięczny tłum szedł z ulicy Szewskiej w kierunku Rynku Głównego, w pewnym momencie został rozdzielony kordonem Służby Bezpieczeństwa i cywilnych funkcjonariuszy, więc część manifestujących pozostała na Szewskiej. Obawialiśmy się aresztowań w ciasnej ulicy. Dlatego Lilka Batko z Iwoną Galińską poprowadziły ludzi Plantami pod Wawel. Tam Lilka odczytała oświadczenie o utworzeniu SKS-u.
Wiadomo, że Stanisław Pyjas był inwigilowany przez SB. Ale nie tylko on. Jak było w pana przypadku?
Przesłuchania przez SB zaczęły się jesienią 1976 roku, gdy informowaliśmy o wydarzeniach w Radomiu oraz Ursusie, i zbieraliśmy datki na pomoc dla wyrzuconych z pracy robotników. W styczniu mieliśmy pierwsze rewizje. A kiedy zaczęliśmy zbierać podpisy pod petycją do Sejmu w obronie robotników Ursusa i Radomia, doszło do pierwszych zatrzymań. Można powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z totalną inwigilacją naszego środowiska przez Służbę Bezpieczeństwa. Trwała dniami i nocami. Agenci jeździli za mną kilkoma samochodami, co chwilę je zmieniając. Mieli mnie w ten sposób zastraszyć.
Wezwano też pana na uczelnię. Po co?
Studiowałem prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wezwano mnie tam, żeby przekazać wiadomość od Służby Bezpieczeństwa. Oznajmiono mi, że jeśli nie przestanę angażować się w działalność opozycyjną, zostanę wyrzucony ze studiów. Takie groźby dotknęły nie tylko mnie. Esbecy pojechali do rodziców Lilki oraz rodziców Gosi Gątkiewicz. Trzeba pamiętać, że nasi rodzice dobrze pamiętali czasy stalinowskie i doskonale wiedzieli, że jest czego się bać. Rodziców Staszka Pyjasa wezwano do rektoratu, gdzie odbyto z nimi "rozmowę ostrzegawczą". To Staszek zebrał najwięcej podpisów pod petycją do władz PRL-u o zwolnienie z więzień za strajk robotników Ursusa i Radomia.
Czyli jednak był znaczącą postacią środowiska opozycyjnego? Niektórzy próbują jego rolę umniejszać…
Gdyby był nic nieznaczący, Służba Bezpieczeństwa nie kierowałaby wobec niego takich ataków. W lutym 1977 roku Pyjas zaczął otrzymywać pierwsze anonimy, w których wprost była mowa o tym, że trzeba się z nim rozprawić wszelkimi możliwymi sposobami. Zastraszano jego rodziców. Nazwisko Pyjasa ciągle przewija się w notatkach SB, które się zachowały. Bezpieka zdawała sobie sprawę, że jest niebezpieczny dla władzy komunistycznej. Mieszkał w Żaczku, czyli w największym krakowskim akademiku. Znał tam niemal wszystkich. Dużo się pisze, że pił. Ale, do licha, dostawał nagrody rektorskie za świetne wyniki, studiował polonistykę i równocześnie był słuchaczem filozofii. Ponadto dorabiał na życie, myjąc wagony lub pisząc cudze magisterki. Miał potencjał lidera, skoro potrafił przekonać tylu mieszkańców Żaczka do podpisania buntowniczej petycji. Stąd tak duże represje Służby Bezpieczeństwa wobec Pyjasa.
A pamiętajmy, że w tamtych czasach ludzie musieli przełamać paraliżujący strach przed potencjalnymi konsekwencjami ze strony SB.
Przypomina mi się taka sytuacja, gdy wyrzucono z III roku medycyny w Szczecinie chłopaka za jedno nieprawomyślne zdanie na zajęciach. Wracając do Pyjasa, to pamiętajmy jednocześnie, że trudno mówić, by ktoś w naszym studenckim środowisku opozycyjnym był wówczas bardziej lub mniej znany, bardziej lub mniej znaczący. To myślenie ahistoryczne. Proszę spojrzeć: Komitet Obrony Robotników powstał 25 września 1976 roku. Pyjas, Wildstein i inni, oraz my z duszpasterstwa akademickiego Beczka, zaczęliśmy działania w październiku tego samego roku. Pyjas zginął 7 maja 1977 roku. To wszystko stało się na przestrzeni raptem kilku miesięcy. Nikt z nas nie był wówczas znany, ani ważny. Byliśmy ludźmi młodymi, aktywnymi i niedającymi się zastraszyć, co czyniło nas niebezpiecznymi dla SB. Tak należy na to patrzeć. Również w przypadku Pyjasa.
Anonimy, wezwania na uczelnie, jeżdżące za panem samochody z agentami SB. Z pewnością wzbudzało to w panu strach, ale czy obawiał się pan, że ktoś z was zginie w efekcie działań Służby Bezpieczeństwa?
Masakra na Wybrzeżu, gdzie zginęło 41 osób, a prawie 1200 zostało rannych, miała miejsce w roku 1970, czyli 7 lat wcześniej. Wybrzeże było daleko, a my byliśmy za młodzi, żeby odnieść te wydarzenia do siebie. Z resztą "za Gierka" nie było masowych zabójstw. Zdarzały się polityczne pobicia przez tzw. nieznanych sprawców. Potwornie bito robotników z Ursusa i Radomia. Były też zatrzymania na ulicy i pakowanie nas do milicyjnych samochodów. To również nie była przyjemność. Rewizje też nie były czymś neutralnym: grzebali wszędzie, w rzeczach i papierach osobistych, zabierali książki i druki bezdebitowe, krzyczeli, że zerwą podłogi, aż znajdą dowody przestępstwa. Zagrożeniem było usunięcie ze studiów, co wiązało się z ryzykiem powołania do wojska. Dwóch kolegów wyrzucono: Ziemowita Pochitonowa z Akademii Rolniczej, a Andrzejowi Włoszczykowi i Januszowi Szczepańskiemu z AGH uniemożliwiono obronę pracy magisterskiej, choć byli dobrymi studentami. Przed śmiercią Pyjasa nie brałem pod uwagę, że mnie, czy kogoś z nas, zabiją. Natomiast wielu z nas opowiada o koszmarnym lęku podczas Czarnego Marszu; takim lęku o życie. Jednak wtedy czuliśmy, że nie możemy dać się przerazić, bo to znaczyłoby, że nas pokonano. Jakże bliska była nam pieśń Bułata Okudżawy z refrenem: "przyjaciele, weźmy się za ręce, żeby nie zginąć pojedynczo". Dlatego powstał Studencki Komitet Solidarności.
Czy Pyjas został zabity, tego nie wiemy. Za pewnik można uznać natomiast, że Służba Bezpieczeństwa przyczyniła się do jego śmierci. Został przez nią zaszczuty. Jego śmierć musiała być dla pana oraz innych opozycjonistów ogromnym szokiem.
Nikt się tej śmierci nie spodziewał. Owszem, wzięliśmy na poważnie groźby, jakie Pyjas dostawał w anonimach. Dlatego złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury w ich sprawie. Zwróciliśmy uwagę, że anonimy zawierają groźby karalne, a ich autor domaga się "brutalnego rozprawienia się ze Stanisławem Pyjasem". Dla nas było oczywiste, że autorami anonimów byli funkcjonariusze SB, co po latach znalazło potwierdzenie. Dwa dni po złożeniu zawiadomienia do prokuratury nasz kolega zginął. Uznaliśmy, że musiała w tym maczać palce Służba Bezpieczeństwa. Stwierdziliśmy, że to kolejna próba zastraszenia krakowskiego środowiska opozycyjnego.
Raptem kilka dni po śmierci Pyjasa pojawił się komunikat w mediach, że spadł ze schodów, w następstwie czego zmarł.
Służba Bezpieczeństwa, bo to ona dyktowała komunikat medialny, natychmiast informowała, co było przyczyną śmierci studenta UJ. To była oczywista próba tuszowania sprawy. Jednak wkrótce upadek z wysokości wykluczyli biegli z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie, którzy w 1977 roku sporządzili ekspertyzę, dotyczącą śmierci Pyjasa. Eksperci stwierdzili, na podstawie układu klatki schodowej i ułożenia ciała, że niemożliwym jest, żeby Staszek spadł ze schodów.
Ostatecznie prokuratura umorzyła jednak postępowanie. Śledczy uznali że Pyjas, będąc nietrzeźwym, potknął się na nierówności posadzki na klatce schodowej, w wyniku czego upadł i doznał obrażeń twarzy, które spowodowały krwotok i uduszenie się.
Przeciwko umorzeniu protestował Komitet Obrony Robotników, pisząc: "Wobec takiej sytuacji staje się coraz bardziej oczywiste, że postępowanie prowadzono w taki sposób, aby osłonić rzeczywistych sprawców". Wśród sygnatariuszy protestu figurowali m.in. Seweryn Blumsztajn, Jacek Kuroń, Adam Michnik oraz Jan Józef Lipski. Śledztwo wznowiono po roku 1989. W roku 1991 powstała druga ekspertyza. Profesorowie, specjalizujący się w medycynie sądowej stwierdzili, że śmierć Pyjasa była skutkiem urazu czynnego, czyli pobicia. Uznano za mało prawdopodobne, by obrażenia mogły powstać w wyniku upadku. Trzecia ocena ekspertów, dokonana w roku 2000, opowiedziała się za upadkiem ze schodów jako przyczyną śmierci. W tym czasie klatka schodowa, z której miał spaść Pyjas, już nie istniała. Poza opinią medyczną sięgnięto do rekonstrukcji wirtualnej i na jej podstawie opowiedziano się za wersją upadku z wysokości. Jednakże specjalista, przeprowadzający ekspertyzę biomechaniczną zaznaczył, że: "Nie ma pewności, w jaki sposób ciało znalazło się pod samą ścianą." W toku śledztwa nie wyjaśniono, dlaczego 7 maja 1977 milicjanci i prokuratorzy nie znaleźli żadnych odcisków palców na klatce schodowej, choć trudno sobie wyobrazić, by człowiek, mający we krwi 2,6 promila alkoholu, wszedł na drugie piętro w ciemności, nie dotykając poręczy czy ścian. Tej nocy światło na klatce schodowej przy Szewskiej 7 nie działało.
Dr Jarosław Szarek z Instytutu Pamięci Narodowej powiedział kiedyś: "Po śmierci Pyjas zaczyna czynić więcej niż za życia".
To prawda. Jego śmierć miała nas zastraszyć. Tymczasem nas zmotywowała i zdeterminowała. Mówiliśmy, że w Polsce potrzebna jest wolność, demokracja. Organizowaliśmy wykłady. Protestowaliśmy przeciwko zakłamaniu. Domagaliśmy się otwartych czytelni i prawa do posiadania paszportu. Teraz wszyscy zapomnieli, że paszport był "własnością PRL", użyczanym przez władze po uważaniu. Tymi działaniami doprowadziliśmy do utworzenia Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
Warto też podkreślić, że to właśnie działacze SKS-ów, które powstały w całej Polsce, byli później wśród założycieli Solidarności.
Ja na przykład zostałem jej wiceprzewodniczącym w Krakowie. Dlatego nie podoba mi się, że co jakiś czas próbuje się sprowadzić debatę na temat naszego środowiska i Pyjasa do jednego pytania: czy spadł ze schodów, czy nie? Ten człowiek sprawił, że ruch oporu stał się jeszcze silniejszy. O tym przede wszystkim powinno się mówić.
Na koniec: jakim Pyjas był człowiekiem?
Znałem go raptem kilka miesięcy. Podziwiałem za skuteczność w sprawie zbierania podpisów w obronie robotników Ursusa i Radomia. Dziś wydaje się to banalnie proste, prawda? Cóż to jest bowiem zebrać kilkaset podpisów pod jakąś petycją? Ale wówczas, w czasach PRL-u, trzeba było przełamać lęk przed represjami ze strony Służby Bezpieczeństwa. Staszek był również bardzo dobrym studentem. Dostawał nagrody rektorskie, w terminie ukończył studia. Jednocześnie był miłym i sympatycznym człowiekiem. Człowiekiem, który oddał życie za wolność.