Bronisław Wildstein: Stanisław Pyjas zginął, ponieważ chciała tego Służba Bezpieczeństwa. Inwigilowano go nawet w dniu śmierci
- Byli komuniści chcą wybielić siebie i ohydny system, któremu służyli. Dlatego zależy im na tym, żeby przedstawiać śmierć Stanisława Pyjasa jako przypadkową. Fakty są takie, że Staszek zginął, ponieważ chciała tego Służba Bezpieczeństwa - mówi nam Bronisław Wildstein, działacz opozycji w czasach PRL-u, dziennikarz oraz przyjaciel Pyjasa. 7 maja 2023 roku minęła 46. rocznica śmierci studenta UJ i opozycjonisty.
"Do śmierci Stanisława Pyjasa nie przyczyniła się Służba Bezpieczeństwa. To był nieszczęśliwy wypadek. Student był pijany, w efekcie czego spadł ze schodów i zmarł" - takie wrażenie można odnieść po lekturze artykułów niektórych publicystów. W obliczu tego typu prób reinterpretacji historii: jak się pan czuje jako przyjaciel Pyjasa?
Czuję się z tym bardzo źle. Odbieram takie stwierdzenia jako próby uderzenia w naszą pamięć historyczną.
W ostatnim czasie mamy ich dość sporo…
Przykładem niech będzie nagonka na postać Karola Wojtyły, która nie była poparta żadnymi wiarygodnymi dowodami na to, że tuszował sprawy pedofilii księży w polskim kościele. Innym jest próba przypisania Polakom współsprawstwa w Holocauście.
W przypadku pana przyjaciela chodzi jedynie o reinterpretację historii na temat przyczyn jego śmierci, a może o coś więcej?
Chodzi również o próby wybielenia ponurych postaci czasów komunizmu w Polsce oraz o dowodzenie, że Polska Rzeczpospolita Ludowa wcale nie była taka zła, a zbrodni komunistycznych to w zasadzie nie było, albo było ich niewiele.
Komu dziś najbardziej zależy na tym, żeby śmierć krakowskiego opozycjonisty przedstawić jako nieszczęśliwy wypadek?
Przede wszystkim dawnym komunistom, którzy chcą zrelatywizować zło epoki, w której działali, a tym samym zrzucić z siebie odpowiedzialność za zbrodnie tamtego ohydnego systemu. To oczywiste, że właśnie tym osobom, które działały z obcego nadania na rzecz obcego interesu, najbardziej będzie zależeć na tym, żeby siebie i swoich towarzyszy wybielić. Trudno żyje się przecież z faktem, że było się rzecznikiem Moskwy w Polsce. Ci ludzie mają bardzo szeroką rzeszę sojuszników, nawet tych, którzy zaangażowani byli w walkę z komunizmem w czasie PRL, jak np. osoby ze środowiska "Gazety Wyborczej". Po upadku tego systemu zawarli oni sojusz z komunistami, a z czasem stworzyli jeden obóz. To jak gorliwie walczy lewicowo-liberalny sojusz o przywrócenie przywilejów emerytalnych dawnym komunistom, świadczy o tym dobitnie.
O przypadkowej śmierci ma świadczyć fakt, że Pyjas był, jak twierdzą niektórzy, nic nieznaczącą postacią w środowisku opozycyjnym. Powszechnie wiadomo jednak, że sam generał Czesław Kiszczak, szef komunistycznej, wojskowej bezpieki, reagował nerwowo na nazwisko studenta UJ. Dlaczego komuniści tak bardzo się go obawiali?
Obawiali się całej krakowskiej grupy opozycyjnej, w której uczestniczyłem ze Staszkiem. Nasza działalność była elementem opozycji przedsierpniowej, a więc współtworzyła społeczny ruch oporu przeciwko komunistom. W Krakowie byliśmy najsilniejszą grupą opozycyjną, a Stanisław Pyjas był jedną z jej ważniejszych postaci. Nawet agenci SB stwierdzili, że Staszek był jednym z jej mózgów. To wszystko dobitnie świadczy o tym, że komuniści obawiali się Pyjasa. Był bardzo ważną postacią środowiska opozycyjnego: zarówno pod względem intelektualnym, jak i charakterologicznym.
Swego czasu nawet w Krakowie próbowano umniejszać zasługi Stanisława Pyjasa jak chodzi o jego działalność opozycyjną. Było to wtedy, gdy padł pomysł, aby jednej z ulic nadać jego imię. "A co on dla Polski zrobił?" - pytał jeden z radnych miejskich*.
Odpowiedź jest krótka: zginął dla Polski. Nie wiem, czy można zrobić coś więcej.
Tymczasem mówi się, że w stanie upojenia alkoholowego spadł z klatki schodowej. Czy są jakiekolwiek fakty, które przemawiają za taką tezą?
Niemożliwe, żeby Stanisław Pyjas zginął w ten sposób. Wyobraźmy sobie taką sytuację: pijany człowiek wdrapuje się po ciemku (na klatce schodowej było zepsute światło) po stromych schodach na drugie piętro, a następnie przewraca się i przelatuje przez barierkę, nie dotykając przy tym ani ściany, ani poręczy schodów. Nierealne nawet w przypadku zupełnie trzeźwego człowieka, a co dopiero będącego pod wpływem alkoholu.
Niektórzy twierdzą, że przypadkowa była też śmierć Stanisława Pietraszki: osoby, która jako ostatnia widziała krakowskiego studenta żywego.
To kolejny absurd. Ciało Stanisława Pietraszki wyłowiono z Zalewu Solińskiego. Znaleziono go tam w czepku oraz w kąpielówkach. Według peerelowskiej wersji chciał umyć się, ale przewrócił się, a następnie utopił. To niemożliwe, żeby Pietraszko zamierzał z własnej woli wejść do Zalewu, ponieważ nie potrafił pływać, a ponadto miał wodowstręt, przez co unikał wody.
A w przypadku pana przyjaciela: co świadczy o tym, że jego śmierć nie była przypadkowa?
Przede wszystkim fakt, że był nieustannie, nawet w dniu swojej śmierci, inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa. Co więcej: ktoś pozacierał wszystkie odciski palców na klatce schodowej kamienicy przy ulicy Szewskiej 7 w Krakowie, gdzie znaleziono ciało Staszka. Ta klatka już zresztą teraz nie istnieje. Faktów, przemawiających za tym, że śmierć Pyjasa nie była przypadkiem, jest znacznie więcej.
Na przykład?
Gdy objąłem stanowisko dyrektora w Polskim Radiu Kraków w 1990 roku, zleciłem dwóm dziennikarkom realizację reportażu o sprawie Stanisława Pyjasa. Zgodnie z moją rekomendacją zadzwoniły do prof. Zdzisława Marka, w czasach PRL-u szefa Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. To na podstawie sporządzonej przez niego oraz innych biegłych ekspertyzy śledczy uznali, że śmierć Pyjasa była nieszczęśliwym wypadkiem. Tymczasem w rozmowie ze wspomnianymi dziennikarkami, co jest nagrane, prof. Marek trzykrotnie powtórzył, że to oczywiste, że ktoś Pyjasowi dał w mordę. W ten sposób jasno wskazał, że Staszek został pobity, równocześnie zaprzeczając w ten sposób informacjom, które zostały zawarte w ekspertyzie. Warto zwrócić uwagę na trzykrotne stwierdzenie, że ktoś dał Pyjasowi w mordę. Gdyby powiedział to raz, można by to uznać za przypadek. Ale trzy razy?
Prof. Zdzisław Marek pozwał pana do sądu za to, że zarzucił mu pan tuszowanie przyczyn śmierci Stanisława Pyjasa. Ten skazał pana m.in. na karę grzywny. Czy to nie pewien paradoks: walczy pan o prawdę na temat śmierci swojego przyjaciela, w efekcie czego kończy pan z wyrokiem, a odpowiedzialni za śmierć krakowskiego studenta pozostają bezkarni?
Oczywiście jest to paradoks, jednak nie zapominajmy, że w sprawie Stanisława Pyjasa skazani zostali dwaj wysocy oficerowie Służby Bezpieczeństwa, którym udowodniono, że sprowadzali śledztwo na fałszywe tory.
Zachowała się notatka, mówiąca wprost o tym, że agent Służby Bezpieczeństwa, pseudonim "Janek", zlecił pobicie studenta UJ Marianowi Węclewiczowi, byłemu bokserowi Wisły. Na ile prawdopodobne jest, że to właśnie Węclewicz bezpośrednio przyczynił się do śmierci Pyjasa?
Nie wiem. Możliwe, że faktycznie się do niej przyczynił, ale dziś nie da się już pewnych faktów z przeszłości zweryfikować.
Wspólnie ze Stanisławem Pyjasem postawiliście się komunistycznej władzy. Zrobiliście to dla siebie, kraju, swoich rodzin?
Unikaliśmy raczej tego typu patetycznego ujmowania naszych działań. Uznawaliśmy, że gdybyśmy zgodzili się na ten system, to tak jakbyśmy się zgodzili na to, że ktoś pluje nam w twarz. Jedynym przyzwoitym rozwiązaniem wydawało nam się, by przeciwstawić się komunizmowi. Jednocześnie raczej nie przypuszczaliśmy, że dożyjemy jego upadku. Wiedzieliśmy, że on kiedyś runie, jednak nie mieliśmy pojęcia, kiedy. W końcu runął: Staszek tego niestety nie dożył. A stało się to również dzięki jego działalności...
Pana przyjacielem, a także Pyjasa, był Lesław Maleszka, dziennikarz, który później okazał się agentem Służby Bezpieczeństwa. Jego donosy mogły przyczynić się do śmierci studenta UJ?
Oczywiście, że mogły. Tego jednak na sto procent nie wiemy. Byłem pewny, że mamy w środowisku opozycyjnym agenta. Nie miałem jednak pojęcia, że jest nim Lesław Maleszka, który swego czasu deklarował wobec mnie i Staszka przyjaźń, a ja w nią wierzyłem. Później okazało się, że proponował nawet SB, co zrobić, by wsadzić mnie do więzienia.
Pyjas mógł w pewnym momencie zorientować się, że Lesław Maleszka jest agentem Służby Bezpieczeństwa?
Może przyszła mu taka myśl do głowy. Nie wiem. Pewne jest jedno: myśleliśmy, że to nasz przyjaciel, a to był agent. Oceniam go dziś jako zimnego psychopatę, którego wizerunek, który on sam budował, był radykalnym zaprzeczeniem prawdy o nim.
Sprawa śmierci krakowskiego opozycjonisty wróciła m.in. za sprawą opublikowanej niedawno książki dziennikarza Cezarego Łazarewicza. Opinie na jej temat są bardzo skrajne.
Moja jest taka, że książka Cezarego Łazarewicza jest mową obrończą na rzecz ubeków. Autor usiłuje wyeksponować w niej wszelkie informacje, przemawiające za przypadkową śmiercią Staszka, a ukryć wszystkie te, które przemawiają za tym, że został zamordowany. Dziennikarz podaje w niej bardzo dużo danych, w których niezorientowany w sprawie Stanisława Pyjasa czytelnik może się zagubić. Moim zdaniem jest bardzo nieobiektywna.
Fakty przemawiają za tym, że student UJ zginął, bo chciała tego Służba Bezpieczeństwa. Jakie są szanse na to, że ktoś jeszcze, poza wspomnianymi oficerami SB, poniesie za to odpowiedzialność karną?
Obawiam się, że niewielkie. Myślę, że śledztwo, które przeprowadził Instytut Pamięci Narodowej, było ostatnim w sprawie Stanisława Pyjasa. IPN stwierdził, że najbardziej prawdopodobne jest pobicie Staszka ze skutkiem śmiertelnym, ale sprawcy lub sprawców nie wykryto. Przypuszczalnie mogą już nie żyć. Wiadomo jedynie, że w śmierci mojego przyjaciela maczała palce Służba Bezpieczeństwa. Spodziewam się natomiast, że w najbliższym czasie będziemy mieć kolejne próby kwestionowania tego faktu. Jak również tego, że komunizm był ohydnym, podłym systemem, który wyzwalał w ludziach wszystko, co najgorsze, a ponadto pozbawiał ich jakiejkolwiek podmiotowości.
Dużo może nam o tym systemie powiedzieć również śmierć Grzegorza Przemyka. Poeta zmarł na skutek pobicia przez milicjantów: trzy dni przed swoimi 19. urodzinami. Co łączy sprawy Przemyka i Pyjasa?
Byli młodymi, wrażliwymi ludźmi, a także ofiarami komunistycznego systemu. Stanisław Pyjas miał 24 lata, gdy zmarł. Grzegorz Przemyk nie miał jeszcze ukończonych 19. Całe życie było przed nimi. Gdy dziś na to wszystko spoglądam, w tym na własne życie, to wszystko, co było w nim najważniejsze, wydarzyło się w dorosłości. Przemyk i Pyjas jej nie dożyli. W przypadku Grzegorza działania służb PRL były jeszcze bardziej ostentacyjne niż w przypadku Staszka, ponieważ zginął za nic: był przypadkową ofiarą brutalnego systemu. Pyjas nie.
*"Przemyk i Pyjas - co dali Polsce?", Robert Mazurek, Mateusz Pawlak, "Rzeczpospolita", 26.08.2010 r.