Bycie aktywnym ojcem jest dla Tomasza Kota wielką frajdą
Otarł się o możliwość pracy w Hollywood. Niestety: pandemia spłatała mu figla i musiał wrócić do domu. Wykorzystał jednak ten czas, by pobyć z najbliższymi.
Kiedy ogłoszono, że zagra Pana Kleksa, decyzja ta została przyjęta z powszechnym entuzjazmem. Jest bowiem jednym z tych aktorów, których cenimy za ich dorobek artystyczny, ale też lubimy jako ludzi. Być może dlatego, że trzyma się z dala od świata celebrytów, buduje swą pozycję wyłącznie w oparciu o swe dokonania i jest bardzo rodzinnym człowiekiem. Po każdym wyjeździe na plan, robi sobie przerwę w pracy i spędza dłuższy czas z żoną i z dziećmi, by nadrobić chwile rozłąki.
- Kiedyś non stop pracowałem, dziś po planie, niezależnie, co by mi zaproponowano, muszę wrócić do domu i pobyć z rodziną. Wchodzę w zwyczajny tryb: zawożę dzieci do szkoły, robię zakupy, sprzątam. Teraz jestem zaangażowany w promocję filmu, więc mamy z synem kilka zaległych meczów w Fifę. Strasznie mi zależy na tej normalności. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym wpuścić do niej kamery czy prowadzić Instagram – mówi w magazynie Esquire.
Od seminarium do teatru
Wychował się u boku brata i dwóch sióstr w Legnicy. Już w dzieciństwie okazało się, że bardzo szybko rośnie – do 12 cm na rok. W efekcie nabawił się nie tylko skoliozy, ale i krzywicy. Całe szczęście jego tata pracował jako nauczyciel wuefu w liceum. Dlatego, kiedy koledzy Tomka grali w piłkę na podwórku, on wykonywał w domu ćwiczenia z drążkiem, aby przywrócić swą sylwetkę do pionu. Z czasem problemy z kręgosłupem ustąpiły, ale do dzisiaj jest wyjątkowo wysoki – ma aż 197 cm wzrostu.
- Mój brat był silny, uprawiał sport, tata wspierał go w rozwoju sportowym, a mnie dobierał zadania odpowiednie do problemów z kręgosłupem. Właśnie dzięki swojej wiedzy umiał się mną zająć. Po lekcjach chodziłem do liceum, w którym uczył ojciec, właśnie na gimnastykę korekcyjną. Jako chłopakowi w podstawówce nawet mi to liceum imponowało – wspomina w „Gali”.
Młody Tomek uczył się średnio, ale bardzo lubił rysować i malować. Po podstawówce chciał iść do liceum plastycznego, ale rodzice się nie zgodzili. Ponieważ jego wujek był misjonarzem w Afryce, wymyślił więc sobie, że pójdzie w jego ślady. Dostał się do seminarium prowadzonego przez franciszkanów, ale po pół roku stwierdził, że to nie dla niego. Przeniósł się wtedy do klasy humanistycznej w liceum ogólnokształcącym. Dzięki temu trafił do legnickiego teatru.
Tam zachwycił się aktorstwem i już w drugiej klasie wiedział, że chce, by stało się ono jego zawodem. Uznał wtedy, że takie przedmioty, jak chemia czy fizyka, są mu niepotrzebne, w efekcie czego zaczął z nich zbierać dwóje. Rodzice wysłali go więc na korepetycje, ale on zamiast chodzić na opłacone lekcje, brał udział w zajęciach kółka teatralnego. Pewnie to sprawiło, że zdał maturę dopiero za drugim podejściem. Nie miał za to problemów z dostaniem się do krakowskiej akademii teatralnej.
U bram Hollywood
Ponieważ w domu trzymano go krótko, kiedy zadomowił się pod Wawelem, zaczął czerpać pełnymi garściami z uroków życia studenckiego. Najgorszy czas przyszedł nań dopiero po ukończeniu nauki. Choć dostał etat w krakowskim Teatrze Bagatela, okazało się, że nie sposób z niego wyżyć. Dlatego łapał się wszelkich fuch. Postanowił wtedy dać sobie pięć lat na odmianę losu – i akurat po tych pięciu latach przyszła do niego rola Ryśka Riedla w „Skazanym na bluesa”, która okazała się wielkim sukcesem.
- Pamiętam przeskok, jaki przeżyłem, przyjeżdżając do Warszawy. W Krakowie główna rola w teatrze oznaczała, że próbujesz codziennie, po osiem godzin. Nie zarobisz na boku, bo wciąż jesteś na scenie. A tu dostaję rolę w „Camera Café”, jadę na jeden dzień do serialu, cześć - cześć, gramy i dostaję tyle, ile wynosi moja miesięczna pensja teatralna – opowiada w „Twoim Stylu”.
Kolejnym milowym krokiem w jego karierze była rola profesora Religi w filmie „Bogowie”. Zebrał za ten występ entuzjastyczne recenzje zarówno od krytyków, jak i widzów. Najlepsze było jednak jeszcze przed nim. Paweł Pawlikowski zachwycił się jego kreacją w „Bogach” i zaprosił go na plan swej „Zimnej wojny”. Światowy sukces tego filmu sprawił, że Tomek stanął u wrót Hollywood. Niestety: pandemia przekreśliła jego śmiałe plany i sprawiła, że musiał skoncentrować się na krajowych występach.
- Ciężko pracuję i cieszy mnie, że spotykają mnie za to miłe słowa. Człowiek na tym może budować i to jest super. Słyszałem, że jest jakiś taki psychologiczny mechanizm: nawet jak się osiąga superwysoki poziom, zbliża się do czegoś dużego, to w tyle głowy cały czas dudni: „Kurde, zaraz się dowiedzą, że tak naprawdę to ja nic nie wiem”. Z tą tendencją do autosabotażu muszę wciąż aktywnie walczyć – deklaruje w „Zwierciadle”.
Rodzina jako terapia
Kiedy jesienią 2000 roku Tomek był jeszcze studentem, spotkał na Plantach swoich znajomych, a z nimi dziewczynę, która uczyła się na wydziale operatorskim katowickiej szkoły filmowej i planowała przeprowadzkę do Krakowa. Tak mu się spodobała, że z miejsca wypalił „Wyjdziesz za mnie?”. „Tak, ale nie teraz” - odpowiedziała Agnieszka Olczyk i ponieważ wysoki chłopak ujął ją swą bezpośredniością, pozwoliła mu, by oprowadził ją po mieście.
Tomek cieszył się wtedy urokami studenckiego życia i nie w głowie mu tak naprawdę była żeniaczka. Zakochał się jednak na zabój w Agnieszce i powoli zaczął myśleć o niej coraz poważniej. Ostatecznie we wrześniu 2006 roku para wzięła ślub w kościele św. Franciszka z Asyżu w Częstochowie.
- Byliśmy razem w czasach, kiedy nie mieliśmy niczego. Wszystko, co się wydarzyło, było dla nas wartością dodaną. Mamy wspólny fundament, cokolwiek się zdarza, zaskakuje nas i razem się temu przyglądamy. Wszystko jest wspólnym doświadczeniem. Poznaliśmy się w 2000 roku, czyli już całe nowe tysiąclecie jesteśmy razem – podkreśla aktor w „Gali”.
Dziś Tomek i Agnieszka są rodzicami dwójki dzieci – szesnastoletniej córki Blanki i trzynastoletniego syna Leona. Co ciekawe oboje nie chodzili do szkoły, tylko ich edukacją zajmowała się w domu ich mama. Efekty były wspaniałe: bez problemu zdawali egzaminy zewnętrzne, organizowane przez kuratorium. Blanka interesuje się dziś aktorstwem i ma już za sobą debiut u boku taty w serialu „Powódź”.
- Wymyśliłem sobie system, że jak pracuję trzy miesiące, a wtedy przecież zawsze mogę liczyć na wsparcie mojej żony, to następne trzy spędzam w domu. Bycie aktywnym ojcem, spędzanie czasu z dziećmi, zawożenie ich do i ze szkoły, to wszystko działa na mnie także bardzo terapeutycznie i jest wielką frajdą. Zdając sobie sprawę, że nie każdy może sobie na coś takiego ekonomicznie pozwolić, tym bardziej zanurzony jestem w pewnego rodzaju wdzięczności – mówi aktor w Onecie.