Była w ciąży ze szwagrem. To on ją zabił
Jolantę Ś. przez blisko cztery miesiące szukała policja, a także znajomi i zrozpaczona rodzina. Zwłoki 25-latki odkryto w lesie koło Ropczyc. Zabił ją szwagier. Ofiara była z nim w ciąży.
Na cmentarzu w Lubzinie grób 25-latki rzuca się w oczy. W tydzień po pogrzebie tonie w kwiatach i wieńcach, które zostawili krewni oraz znajomi Jolanty Ś. Kiedy młoda kobieta zaginęła, po wiosce i w pobliskiej Dębicy krążyły na temat tego zniknięcia różne teorie. Mimo to bliscy wierzyli, że odnajdzie się cała i zdrowa. Stało się inaczej. Odkąd wyszły na jaw tragiczne okoliczności jej śmierci, wiele osób jest nadal w szoku. Swego oprawcę Jolanta znała doskonale. Był mężem jej siostry. - Ten człowiek, za to co zrobił, powinien gnić w więzieniu do końca życia - słyszymy od jednego z mieszkańców rodzinnej wioski zamordowanej.
Tajemniczy SMS
Urodziła się i wychowywała w Lubzinie. Dwa lata temu wyprowadziła się jednak do pobliskiej Dębicy. Z koleżanką zamieszkała w bloku przy ul. Szkotnia. Zatrudniła się jako kasjerka w sklepie. Od pewnego czasu przestała utrzymywać bliższe kontakty z najbliższą rodziną. Prawdopodobnie z powodu ciąży, którą wolała przed nimi jak najdłużej utrzymywać w sekrecie.
Współlokatorka widziała ją po raz ostatni 31 maja. Nie zgłaszała potem zaginięcia, była bowiem przekonana, że Jolanta po prostu wróciła do Lubziny. Po jakimś czasie bliscy poważnie za niepokoili się brakiem jakiegokolwiek kontaktu. Próbowali jej szukać na własną rękę. Bez rezultatu. W sierpniu zgłosili się na policję. Poinformowali, że 25-latka miała zaplanowany na koniec lipca termin porodu. Z tego powodu sprawą zajęła się również prokuratura. Sprawdzano m.in. czy w którymś w szpitalu w Polsce mogło przyjść na świat dziecko poszukiwanej.
Niedługo po zgłoszeniu zaginięcia Jolanty Ś., jej matka otrzymała SMS wysłany z numeru telefonu córki. Młoda mama miała w nim pisać, że urodziła dziecko, ale od razu je sprzedała. Zapewniała, że sama czuje się dobrze i nie chce, by jej szukano. Ponieważ w grę mógł wchodzić handel ludźmi, śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Dziś okazuje się, że SMS był kluczowy dla rozwikłania zagadki Jolanty Ś. - Od początku nie wierzyliśmy, że to 25-latka wysłała tego SMS-a. Porównywaliśmy z psychologiem jego treść i język, z poprzednimi wiadomościami - wyjaśnia Łukasz Harpula, Prokuratura Okręgowy w Rzeszowie.
Brakowało dowodów
Dla wyjaśnienia sprawy powołano specjalną grupę śledczą, złożoną z policjantów kilku wydziałów KWP w Rzeszowie „kryminalnych” z Dębicy. Wytypowali oni dwie osoby, które ich zdaniem mogły mieć związek z zaginięciem kobiety. Jedną z nich był mężczyzna z pracy Jolanty Ś. - Był współwłaścicielem samochodu 25-latki, a po jej zaginięciu sprzedał pojazd. Nie zebrano jednak dowodów na to, żeby miał związek z zaginięciem kobiety - mówi Ewa Romankiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.
Drugim podejrzewanym był Grzegorz G., szwagier dziewczyny. Powodem jego zatrzymania były informacje, jakoby łączył go z zaginioną romans. Brak było na tyle mocnego materiału dowodowego, który pozwoliłby przedstawić mu jakiekolwiek zarzuty. Choć pozostawał na wolności, policjanci mocno się nim nadal interesowali.
Zasadzka na mordercę
21 listopada śledczy doszli do wniosku, że to jednak Grzegorz G. ma związek ze zniknięciem młodej kobiety. Tego dnia jego żona zgłosiła, że 31-latek także zaginął. Wyszło też na jaw, że kilka dni wcześniej właściciel firmy ze sprzętem elektronicznym, w której pracował Grzegorz G., zgłosił kradzież towaru o wartości pół miliona złotych. Na portalach społecznościowych zaczęły pojawiać się apele o pomoc w poszukiwaniach od nieświadomej niczego rodziny mężczyzny.
Dziewięć dni później mężczyzna znalazł się. Wpadł w policyjną zasadzkę zastawioną niedaleko rodzinnego domu w Lubzinie. Śledczy nie ujawniają w jakim celu się tam zjawił. Przyznają jednak, że planował ucieczkę za granicę. Pomóc mu w tym miały pieniądze uzyskane ze sprzedaży skradzionego sprzętu elektronicznego.
- Był bardzo ostrożny w swoich działaniach. Nie korzystał na przykład z telefonów komórkowych - podkreśla prok. Romankiewicz.
Grzegorz G. usłyszał najpierw zarzut kradzieży. W końcu wyznał także, że wie dlaczego zaginął ślad po Jolancie Ś. Twierdził, że zginęła w nieszczęśliwym wypadku. W szoku miał zakopać jej ciało w lesie koło Ropczyc.
Udusiła się krwią
Sekcja zwłok wskazywała jednak, że śmierć 25-latki nie była przypadkowa. Grzegorz G. w końcu przyznał się do morderstwa.
Tragedia rozegrała się 31 maja. Z siostrą swej żony pojechał samochodem w okolice autostrady w Żyrakowie. Tam między kochankami doszło do kłótni. - Zadał kobiecie w głowę kilka ciosów połówką cegły, a następnie wbił jej nóż w szyję. Krew dostała się do dróg oddechowych ofiary, powodując jej uduszenie - wyjaśnia prok. Romankiewicz.
Ciało zawiózł do lasu. Złożył je w półmetrowej głębokości dole. Miejsce oblał chemikaliami, by odstraszyć zwierzęta.
Śledczy podejrzewają, że Grzegorz G. zaplanował zabójstwo. - By odsunąć od siebie podejrzenia, jeszcze przed zabiciem partnerki wynajął mieszkanie, do którego przewiózł część jej rzeczy, sugerując, że chce z nią zamieszkać po urodzeniu dziecka - mówi prok. Harpula. 31-latek usłyszał zarzut zabójstwa. Mimo, iż ofiara była w zaawansowanej ciąży, prokurator nie zdecydował się oskarżyć mężczyzny o podwójne morderstwo.