Byłem rozbitkiem i przetrwałem w dżungli

Czytaj dalej
Fot. materiały prasowe
Katarzyna Janiszewska

Byłem rozbitkiem i przetrwałem w dżungli

Katarzyna Janiszewska

Przez dwanaście dni sześciu rozbitków walczyło o przetrwanie na pięknej, tajemniczej i całkiem bezludnej wyspie na Filipinach. Udało im się zbudować szałas. Jednak zdobycie pożywienia to już była wyższa szkoła jazdy. Permanentny głód, skrajne wyczerpanie, odwodnienie, trudny do zniesienia upał - to była codzienność.

Z pamiętnika rozbitka:

Kraków, kwiecień

Uwielbiam podróżować. Nie potrafię długo usiedzieć w jednym miejscu. Zwiedziłem już Borneo, Nową Zelandię, Islandię. No i dwa kraje, w których czuję się jak u siebie: Indie i Włochy. Przez cały rok ciężko pracuję, na wakacjach lubię poczuć się jak gość. Mogę pozwolić sobie na najlepszy hotel. Zabieram mamę, leżę na plaży, czytam książkę, nurkuję. Robię też kilkudniowe wycieczki, podczas których zwiedzam.

Tym razem chciałem sprawdzić się w ekstremalnie trudnych warunkach. Egzotyczna wyspa, podróż w nieznane. Znajomi się śmieją: stary, ty na taką wyprawę, daj spokój! Ale mówią też, że mam siedem żyć i jestem w czepku urodzony. A co tam, pojadę!

Filipiny, czerwiec, dzień 1

Nasza grupa liczy sześć osób. Płyniemy pięknym katamaranem, podziwiamy widoki. Słońce, błękit oceanu, lekka bryza, wiatr we włosach. Jest pięknie! Wow, nie możemy się napatrzeć. I ten dreszczyk emocji, zgadywanka: czy to już tutaj? Czy to na tej wyspie będziemy mieszkać?

Nagle nasze rzeczy lądują w skrzyni, a skrzynia w wodzie. Naval, były żołnierz GROM-u mówi, że mamy wyskakiwać za burtę i płynąć. Ale jak to płynąć? Przecież od brzegu dzielą nas jakieś dwa kilometry. Patrzymy na niego z niedowierzaniem, nikt się nie rusza z miejsca, bo każdy sądzi, że to żart. Naval zapewnia, że nie, że wcale nie żartuje. Radek, 130 kilo żywej wagi, mówi: ej, ale ja nie umiem pływać... Robi się mało zabawnie. Wyskakujemy, nie mamy wyjścia. Żar, upał, słona woda zalewa oczy. Silne prądy i fale też nie ułatwiają zadania. Każdy po trochę holuje Radka. Kiedy w końcu dopływamy na wyspę - ja z rozbitym kolanem, bo nadziałem się na skałę - jesteśmy ledwo żywi.

***

Dobra, dotarliśmy. I co dalej? Wiadomo, że trzeba wybudować szałas. Ale jak to zrobić, tego już nikt nam nie powie. Mamy skrzynkę z narzędziami a w niej: dwie maczety, dwa noże, żyłkę i haczyk. Tyle. Jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma żadnej osady ludzkiej. Zaczynają się pierwsze kłótnie, niesnaski. Bo jeden chce to, a drugi nie chce tamto. Nie znamy się. Nie ma wśród nas lidera. Każdy chce się trochę pokazać. Panuje chaos.

Dzień 2

Musimy coś jeść. Porozstawialiśmy pułapki na krewetki wzdłuż strumienia. Strumyk pnie się wysoko w górę, więc trzeba się było wspinać. Niestety, tylko dwie krewetki skusiły się na nasz ryż...

Na dodatek dziewczyny nie chcą budować szałasu w dżungli. Boją się. Zawsze trzeba się dostosować do najsłabszego w grupie. Chłopakom wszystko jedno, gdzie będziemy spać, więc budujemy szałas na plaży.

Ciemno robi się już o godz. 19. Gdy tylko zapada zmrok, odzywa się dżungla. Wielka, tętniąca życiem, tuż za plecami. Jakby ktoś przełączył niewidzialny włącznik - nieustający szum, i tak przez całą noc. Gdzieś niedaleko wrzeszczy małpa, mam wrażenie, że zaraz wpadnie do naszego szałasu. O brzeg plaży rozbijają się fale oceanu.

Dzień 3

Budowa szałasu na plaży to był błąd. Już trzeci raz z rzędu nam się zawalił, bo nie ma go o co oprzeć. Potrzebny nam jakiś rodzaj rusztowania. W końcu dziewczyny godzą się na dżunglę. Teraz, wśród palm budujemy szałas z prawdziwego zdarzenia: z kuchnią, paleniskiem, łazienką.

To przygoda życia. Wydoroślałem. Zrzuciłem krótkie spodenki. Mam inne podejście do wielu spraw. Jestem dużo spokojniejszy

Pojawiła się też koncepcja, że krewetkom wcale nie chodzi o ryż. Włażą w pułapkę, bo widzą coś białego. Od teraz łowimy krewetki na kokos.

Ryż zjedliśmy sami.

Dzień 4

Pierwszy poważny kryzys. Mam dość. Jestem skrajnie wyczerpany i odwodniony. Organizm nie przywykł jeszcze do permanentnego głodu, upału. Obudziłem się i pomyślałem: w co ja się wpakowałem! Mam prawie 40 lat, jestem przyzwyczajony do życia w dostatku. Mogę pozwolić sobie na wakacje, kiedy chcę, wchodzę do sklepu i kupuję co chcę, kucharz ugotuje mi to, co lubię. A tutaj jestem uwięziony na wyspie, nikt nie uhonoruje mojej karty kredytowej, nie mogę sobie pójść i wynająć pokoju w hotelu.

Elka zemdlała już dwa razy, Radek tak samo. Wstajemy ostrożnie, powoli, na szeroko rozstawionych nogach, żeby z głodu nie dostać zawrotu głowy. Chcę zrezygnować!

Później, kiedy kryzys minął, pomyślałem sobie: stary, ale ty jesteś zepsuty! Wystarczy, że zabraknie kilku wygód, do których jesteśmy przyzwyczajeni, a stajemy się całkiem bezradni.

Dzień 5

Każdy tu jechał „na chojraka”: co, ja nie przetrwam?! W dżungli są kokosy, banany, upoluje się jakąś rybkę albo świnkę morską. Zawsze coś się znajdzie do jedzenia. Ja na przykład wyobrażałem sobie, że będziemy jeść węże. Nawet się do tego przygotowałem, wyczytałem, że bezpieczny jest środek gada, jakieś 40 centymetrów od głowy.

Rzeczywistość zweryfikowała te poglądy. Okazuje się, że mleczko kokosowe w nadmiarze odwadnia. Miąższu też nie da się jeść w nieskończoność, bo kończy się to rozstrojem żołądka. Złowienie ryby na najcieńszą z możliwych żyłek i najmniejszy haczyk, siedząc na skałach w 40 stopniowym upale, graniczy z cudem.

Dzień 6

Rano w poszukiwaniu jedzenia przeszliśmy całą wyspę kilka razy. Dziewczyny znalazły trzy małe, nadgniłe mango. Majka z Mariuszem popłynęli w morze z siecią, ale nic nie złowili. Głód zaczyna doskwierać nam coraz bardziej. Wysiadujemy na skałach w oczekiwaniu, że ocean coś wyrzuci...

Im dłużej człowiek jest głodny, tym szybciej uczy się kombinować. Mam długie doświadczenie w gastronomii. Więc dziś na obiad będą ślimaki. Trzeba odciąć końcówkę, wyssać ze środka nieczystości i ugotować. Nie należy to do najprzyjemniejszych zadań. Ale może dzięki temu uda się przetrwać.

Każdego wieczora kalkulujemy: czy idziemy spać supergłodni, czy jemy jednak kolację? I zawsze ta sama konkluzja: po co nam energia w nocy? Cokolwiek zostało nam z dnia, zostawiamy sobie na rano. Przed snem rozmawiamy o jedzeniu: każdy opowiada, co by najchętniej zjadł.

Tęsknię za majonezem.

Dzień 7

Skończyły się nam kokosy. Totalna rezygnacja. W tej desperacji, w bezsilnej złości chwyciłem maczetę i poszedłem do dżungli. Wpadłem w szał, nie wiem, co mnie opętało, zacząłem rąbać palmę. Pot lał się ze mnie, byłem mokry, brudny, pokaleczone, ale nie przestawałem przez kilka godzin. To nam dało jakąś nową siłę. Znów zaczęliśmy próbować.

W pewnym momencie człowiek zapomina o dobrach cywilizacji i odkrywa w sobie dzikość. Niesamowite jak silny jest instynkt przetrwania.

Dzień 8

Każdy z nas mógł wziąć ze sobą trzy rzeczy. Takie, które by nas określały i jednocześnie były przydatne na wyspie. Ja wziąłem słuchawki z mp3, bo kocham muzykę i wiedziałem, że bez niej nie przetrwałbym trudnych chwil, freesbee - można go użyć w charakterze zabawki, talerza albo łopatki, i bransoletkę surwiwalową: to 12-metrowa lina, która w zapięciu ma krzemień. Radek zgubił swój już trzeciego dnia. Więc ten mój krzemień, to nasze jedyne źródło ognia.

Mariusz zabrał niezbędnik, w którym jest nóż i łyżka, kubek i kawę. Mamy swój poranny rytuał: budzimy się o piątej, dziewczyny idą się myć, Radek rozpala ognisko, ja parzę kawę. Siadamy w kółku i z tego jednego kubka po kolei pijemy kawę. Dopiero później zaczynamy nasze zmagania.

Dzień 9

Kolejny kryzys. Zemdlałem. Ale wiem, że do końca zostały już tylko trzy dni. Za trzy dni w końcu się porządnie wyśpię, najem. Dla mnie to będzie koniec. Miliony ludzi na świecie nie mają takiego momentu. Dla nich głód, niedożywienie to stan permanentny. Odkąd sobie to uświadomiłem nie mogę sobie z tym poradzić. Cały dzień chowam się przed grupą i płaczę.

Po powrocie chciałbym zrobić coś, by to zmienić... może zaangażuję się w wolontariat, misję charytatywną. To mnie umocniło w decyzji, że chcę kiedyś zamieszkać w Indiach.

Dzień 10

Jesteśmy grupą i jako grupa musimy przetrwać. Trzeba dbać o siebie, ale też o pozostałych. Wszystkim dzielimy się po równo. Dziś na naszą szóstkę przypadło jedno jajko. Ugotowaliśmy je. Nie wiadomo, jak się do tej jednej szóstej zabrać. Na jeden kęs? Czy podgryzać po trochę?

Dzień 11

Idąc do dżungli obowiązkowo bierzesz ze sobą maczetę. Nie ruszasz się bez niej. Jest jak trzecia ręka, torujesz sobie nią drogę, może służyć za broń. Dziś w poszukiwaniu jedzenia szedłem głębiej i głębiej, aż nagle, jakieś 200 metrów od naszego szałasu, odbiłem się od czegoś. Nie od razu zrozumiałem, co jest grane. Okazało się, że to ogromna pajęczyna rozpięta między drzewami. Na górze spał czarno-żółty, gigantyczny pająk. Wycofałem się wolno, ostrożnie. Pobiegłem po chłopaków. Staliśmy później pod pajęczyną z zadartymi w górę głowami, wydobywając z siebie przeciągłe: wooow!

Nie powiedzieliśmy dziewczynom o pająku...

Dzień 12

Życie w dżungli to orka od rana do wieczora. Ciągle jest coś do zrobienia. A to szałas przecieka, a to trzeba zastawić pułapki, narąbać drewna na ognisko. I tak w kółko. Ale człowiek do każdych warunków potrafi się przystosować. Trudno uwierzyć, że wkrótce to wszystko będzie tylko wspomnieniem...

Kraków, lipiec

W 12 dni schudłem siedem kilo. Inni z naszej grupy podobnie. Stopniowo, co dwie, trzy godziny dostajemy niewielkie posiłki. Najlepiej smakował plasterek pomidora. Wszyscy się na niego rzucili: Boże, warzywo! Rany, jaki on miał smak! Mnie bardzo brakowało słodyczy. Więc jak zobaczyłem cukier, zacząłem wyjadać go łyżkami. Aż przybiegł lekarz i wyrwał mi cukiernicę...

Na razie bez względu na to, ile bym zjadł, czuję się głodny.

To była przygoda mojego życia. Przez te 12 dni zmieniłem się. Wydoroślałem. Zrzuciłem krótkie spodenki. Mam inne podejście do życia, przewartościowałem pewne sprawy. Kiedyś wkurzało mnie, że prysznic w hotelu jest nie taki jak trzeba, że łóżko źle posłane, a przecież płacę, to wymagam. Już nie zajmuję się drobiazgami, mniej się denerwuję. Jestem dużo spokojniejszy.

***

„Rozbitek” to Sebastian Wojnar, współwłaściciel restauracji „Zenit” na krakowskim Kazimierzu. Wziął udział w survivalowym reality show „Ekspedycja. Odkrywcy drugiej natury” emitowanym na kanale Discovery.

Finałowa szóstka została wyłoniona z 18-osobowej grupy, podczas trzydniowego obozu przygotowawczego w Bieszczadach - uczestnicy musieli m.in. zbudować szałas w lesie, przejść po drabince himalajskiej rozpiętej nad przepaścią, skakali na linie, przechodzili testy fizyczne i psychologiczne, mające sprawdzić, kto się nadaje do życia w filipińskiej dżungli. Bo tam, przez 12 dni byli zdani wyłącznie na siebie.

Katarzyna Janiszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.