Cała naprzód! Monika i Jacek Parisowie z Mysłowic płyną kajakiem do... Paryża [INTERAKTYWNA MAPA]
Kiedy jedni marzą o kąpielach słonecznych na Korfu, oni chcą spędzić sześć tygodni w kajaku. Monika i Jacek Parisowie z Mysłowic tego lata znów chwycą za wiosła. Pomóc im wypłynąć może każdy z nas.
Jacek Paris jest górnikiem w kopalni Staszic, Monika - fryzjerką, prowadzi własny zakład. Są rodzicami 13-letnich bliźniaków, Julii i Alana. Rok temu porzucili na dwa tygodnie domowe pielesze i dmuchanym kajakiem popłynęli do Gdańska.
Nazwisko zobowiązuje
Do zmierzenia się z Wisłą zainspirowała Jacka historia Andrzeja Sapoka, budowniczego statku "Katowice", o którym przeczytał w jednej z lokalnych gazet. Żeglarz pod koniec lat 20. XX wieku przepłynął Wisłę od Oświęcimia do Gdańska. - Statek wybudował w Trójkącie Trzech Cesarzy i od lat 30. pływał nim po Przemszy i Wiśle - opowiada. Wtedy Jacek pomyślał: - Jak mam wypłynąć w rejs, to tylko stąd.
Batorego, bo tak nazwali z żoną kajak, kupili rok wcześniej. Głownie po to, aby pływać w wakacje po Zatoce Puckiej, Zalewie Wiślanym, morzu w Chorwacji. Pomysł na bardziej ekstremalne wycieczki zrodził się później. Rejs z Mysłowic do Gdańska pan Jacek zaproponował najpierw dzieciom. Ale to żona uparła się, że podejmie wyzwanie. - Powiedziałam: dlaczego mnie nie zapytasz? - śmieje się. I popłynęli.
Łatwo nie było. Każdy dzień wyglądał podobnie - pobudka co świt, wschód słońca nad wodą, kajak, tęcza, piękne widoki i znów namiot. Nocowali na brzegu rzeki lub wiślanych wyspach. Dziennie pokonywali 80 km. Najczęściej zygzakiem, aby ominąć mielizny. Zdarzało się, że nawet jedli w łodzi.
Kiedy wiał silny wiatr, siły dodawał im cel podróży: wieźli ze sobą czarne serce, wyrzeźbioną z węgla figurkę dla św. Barbary w gdańskiej bazylice.
- Pomyślałem, że nie chcę płynąć ot tak sobie. Każdy rejs powinien mieć misję - tłumaczy Jacek. Serce sam wystrugał, pomalował bezbarwnym lakierem, koledzy z gruby doradzili: nie szlifować.
Najtrudniejszy okazał się 666 kilometr podróży. Za Płockiem fale zaczęły przypominać bardziej Morze Bałtyckie niż rzekę. - Wiał silny wiatr, wiosłowaliśmy, ile sił i praktycznie staliśmy w miejscu. Fale były ogromne, a woda tak wdzierała się do kajaka, że nie wiedzieliśmy, czy nie rzucić wioseł i jej nie wybierać - opowiadają oboje.
Z pomocą przyszli im dopiero policjanci, którzy podholowali mysłowiczan do zapory we Włocławku. Później było już tylko łatwiej. Do Gdańska dopłynęli na żaglu. Tam złożyli serce z węgla pod ołtarzem św. Barbary. Tak jak sobie założyli. I wrócili do Mysłowic. Ale już samochodem.
Zobacz wyprawę z Mysłowic do Gdańska na mapie.
Teraz chcieliby dopłynąć aż do Paryża. Nie dla bicia rekordów, sławy, ani pieniędzy. Tylko dla siebie i popularyzacji rzecznej żeglugi. Zwłaszcza po Przemszy. Może jeszcze trochę dla nazwiska. - W końcu Paris w dowodzie zobowiązuje - śmieją się.
2,5 tys. km w sześć tygodni
Na start obrali sobie, podobnie jak rok temu, właśnie mysłowicką Przemszę. Planują wypłynąć 20 czerwca, podczas Dni Mysłowic. Cała trasa liczyć ma ok. 2,5 tys. kilometrów. Prowadzi przez Wisłę do Kanału Bydgoskiego, dalej Notecią, Wartą, Odrą, rzekami i kanałami Niemiec, Holandii, Belgii, aż do stolicy Francji. Jak szacują, aby zmieścić się w zaplanowanych sześciu tygodniach (z powrotem do domu), dziennie muszą pokonać średnio 70 kilometrów. - To wszystko założenia. Jak będzie, okaże się w praktyce - zaznacza pan Jacek. - Najszybciej powinniśmy płynąć na polskim odcinku. Wisłę w końcu mamy opanowaną - dodaje małżonka.
Na trasie mysłowiczan są cztery europejskie stolice - Warszawa, Berlin, Bruksela i Paryż. To będzie znacznie trudniejsza wyprawa niż ubiegłoroczna. Tak kondycyjnie, jak i logistycznie. - Najbardziej obawiamy się Renu. To prawdziwa autostrada na wodzie. Płynie nią barka za barką, a my będziemy musieli manewrować pomiędzy nimi - podkreśla pani Monika. Druga sprawa to śluzy. Rok temu do pokonania mieli tylko trzydzieści. Na tegorocznej trasie naliczyli ich aż 150!
Zapomnieliśmy w Polsce o rzekach
Przygotowania trwają już od kilku miesięcy. Najpierw trzeba było zainwestować w silnik spalinowy, bo nie na wszystkich europejskich kanałach można wiosłować. Potem opracować trasę, przestudiować mapy. Gotowa jest już nawet figura św. Barbary z węgla, którą Parisowie mają zamiar zostawić w Paryżu.
- Chcemy choć symbolicznie nawiązać naszą wyprawą do spływu węgla po Przemszy i Wiśle - wyjaśnia pani Monika. Jednym z marzeń Parisów jest bowiem przywrócenie żeglugi na mysłowickiej rzece. - Jeszcze kilkadziesiąt lat temu kąpiele i plażowanie na jej brzegach były normą. Pływały galary z węglem z okolicznych kopalń, a przed wojną nawet planowano wybudować w Mysłowicach największy w kraju port rzeczny - przypomina pan Jacek. - Gdzieś po drodze zapomnieliśmy o tym. Dzisiaj Przemsza, owszem, jest mało przyjazna, ale może nasze kolejne inicjatywy pomogą przywrócić ją do życia.
Przygotowania do wyprawy już nadszarpnęły mocno domowy budżet rodziny. Zwłaszcza zakup silnika i pływaków, które mają wyeliminować wywrotki na wodzie. - Choć nie potrzebujemy wielu rzeczy, to podsumowując koszty wyszło, że ciągle brakuje nam jeszcze 4,5 tys. złotych - wylicza pani Monika. Stąd pomysł, aby swój projekt umieścić w serwisie Polakpotrafi.pl, który powstał z myślą o podobnych im zapaleńcach. Umożliwia internetową zbiórkę pieniędzy. Dorzucić się do wyprawy mysłowiczan może każdy. Wystarczy chcieć. Zainteresowani znajdą Parisów także na Facebooku, wpisując Kayak Paris Team. - Jeśli ktoś zechciałby zostać oficjalnym sponsorem, oferujemy powierzchnię reklamową np. na kamizelkach - proponuje pani Monika.