Nasza przynależność kulturowa to tylko maska. Może zwieść na manowce - mówi Tomasz Ulanowski, dziennikarz naukowy, autor książki „O powstawaniu Polaków”.
Pana książka mnie przestraszyła.
Przepraszam.
Dowiedziałam się z niej, że aż 90 procent mojego DNA pokrywa się z DNA mojego kota. On nie należy do najmądrzejszych.
W tym cała groza i piękno życia na Ziemi. Wystarczy, że cofniemy się o tysiąc lat i znajdziemy wspólnych przodków wszystkich dzisiejszych Europejczyków. Blisko 300 tysięcy lat temu żyli wspólni przodkowie wszystkich ludzi. 200 milionów lat temu - wszystkich ssaków. A jeśli popatrzymy na początki życia, jakieś cztery miliardy lat wstecz, to znajdziemy jednokomórkowe organizmy, od których pochodzi cała dzisiejsza biosfera.
Czy możemy zatem określić, ile w nas Polaka, czy po prostu jesteśmy - jak pan pisze - skundleni?
Tyle w pani Polki, ile pani chce. Na nasze biologiczne dziedzictwo składają się natomiast przeszłe gatunkowe mezalianse, gwałty, transakcje, decyzje, z kim się wiążemy, z kim uprawiamy seks. Ale polskość to głównie sprawa kulturowa. Tożsamość narodowa nie jest sumą wypadkową genów, bo mamy je bardzo podobne do innych ludzi, i to nie tylko w Europie. Biologicznie niewiele nas różni przecież nawet od mieszkańców Nowej Gwinei. Mamy takie same potrzeby, podobnie je realizujemy i, gdybyśmy tylko zechcieli, moglibyśmy zakochać się w sobie i spłodzić płodne potomstwo. Naprawdę niewiele nas dzieli - poza tym, co chcemy, żeby nas dzieliło. Nasza przynależność kulturowa to tylko maska. Jeśli przykładamy do niej zbyt wielką wagę, może zaprowadzić nas na manowce. Z drugiej strony potrzeba należenia do stada, na przykład narodu, jest ewolucyjnie oczywista. Samotni nie bylibyśmy w stanie przetrwać, stąd od zawsze żyliśmy w grupie. Kultura nam w tym pomaga, bez niej - w tym także bez religii - nie udałoby się stworzyć wielkich społeczności. A kultura indywidualizmu to dość nowy wynalazek.
Religia nas nie ogranicza?
Religia zbliżyła do siebie obcych, niespokrewnionych ludzi. Dzięki niej mogli oni zbudować wspólnoty większe niż te składające się z ledwie kilkunastu osób, które, jak szympansy, są ze sobą blisko za sprawą kontaktu fizycznego, między innymi wzajemnego iskania się. Ale równocześnie religia dzieli i wyklucza tych, którzy przynależą do innej zbiorowości, są obcy, bo wierzą inaczej, w coś innego lub nie wierzą w ogóle. Religia na pewno ogranicza też naszą zdolność do rozumowego pojmowania rzeczywistości. Opiera się na emocjonalnych dogmatach, których podważanie jest niebezpieczne - ciągle w wielu kulturach można za to stracić życie. A przecież jedynym sposobem, by zrozumieć rzeczywistość, jest poznawanie jej metodą prób i błędów. Dzięki temu nasze doświadczenia nakładają się na wcześniejsze warstwy wiedzy, z których żadna nie jest niepodważalna. Newton opisał prawa grawitacji, ale kilkaset lat później Einstein udowodnił, że świat się kręci z odrobinę innych powodów. Na tym polega wielkość metody naukowej. Nie mamy lepszego sposobu zrozumienia mechanizmów rządzących Ziemią i wszechświatem.
Ale przez to zakłada także możliwość popełnienia błędu?
Historie naukowców, którym się nie udaje, bywają faktycznie tragiczne. Doceniamy najczęściej ludzi sukcesu, zapominając, jak cenne są prace tych, którzy mieli mniej szczęścia. Ale musimy pamiętać, że to jest efekt skali - za garstką ludzi, którzy trafili do podręczników i encyklopedii, stoją żmudne badania tysięcy innych.
Czasami trudne rozczarowania. Pisze pan o radości i wielkich nadziejach prof. Pawła Valde-Nowaka, który odkrył kości „pierwszych Polaków”. Po badaniach okazało się, że mogły to być szczątki niedźwiedzia jaskiniowego.
Takich momentów w życiu naukowców nie brakuje. To ciężki los i żmudna praca. Prof. Valde-Nowak ma na swoim koncie wiele archeologicznych sukcesów, choćby odnalezienie w Jaskini Obłazowej najstarszego na świecie bumerangu - sprzed blisko 30 tysięcy lat. Nie sądzę więc, żeby narzekał.
Pisze pan, że DNA każdego z nas jest niepowtarzalne, choć zaczerpnęliśmy je od milionów żyjących w przeszłości ludzi. To była kwestia jakiegoś wyboru?
My nic nie wybieramy, przynajmniej do tej pory nie byliśmy w stanie manipulować naszym DNA, decydować o kolorze włosów, cechach charakteru, o tym, czy będziemy mieli większą czy mniejszą skłonność do depresji. O tym decyduje biologia. To ewolucja premiuje cechy bardziej przystosowane do środowiska, a te gorzej przystosowane albo szkodliwe w procesie doboru naturalnego usuwa. Ale nie należy doszukiwać się w tym wielkiego sensu czy świadomej celowości. Celem naszego istnienia jest przekazanie życia. Tylko tyle i aż tyle. Stąd cały ludzki świat kręci się wokół seksu.
Na ile za to, kim jesteśmy, odpowiada dobór seksualny?
W wielkim stopniu. Przecież i kobiety, i mężczyźni mają trochę inne interesy, stąd też nasze strategie reprodukcyjne są odmienne. Ostatnio zdumiała mnie informacja, że wśród męskich cech ważnych dla kobiet nie ma uśmiechu. Mężczyzna może w ogóle się nie uśmiechać, a i tak będzie atrakcyjny. Tak wynika z badań psychologów ewolucyjnych. Nigdy bym na to nie wpadł. Tak właśnie rządzi nami biologia. Kultura to ledwie naskórek naszego świata. Oczywiście, pewnie wolelibyśmy, żeby to naskórek nas definiował, ale jak to z naskórkami bywa - ściera się, wypierają go kolejne kultury - nie jest więc czymś danym nam na zawsze. Sam wychowałem się w kulturze, której już nie ma - i co z tego? Dorastałem w czasach PRL, to już jakaś prehistoria. W ciągu ostatnich 30 lat dokonało się tak wiele zmian, że trudno te dwa światy nawet porównywać. Ja się z tymi zmianami godzę, choć mam znajomych, którzy wciąż mentalnie tkwią w ubiegłej epoce, źle się starzeją. Nie mówiąc o naszych obecnych rządzących - oni wciąż żyją w XIX wieku.
Myśli pan, że młodych ludzi nie interesuje odpowiedź, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy?
Nie sądzę. Kiedy miałem 20 lat, też sobie nie zadawałem takich pytań, może zbyt późno dojrzałem.
Na wiele z nich wciąż nie ma jednoznacznych odpowiedzi?
Ale dzięki metodzie naukowej obraz rzeczywistości staje się coraz bardziej wyraźny. Na przykład dzięki rewolucji genetycznej w archeologii mamy coraz więcej informacji na temat tego, jakimi drogami podążali ludzie, którzy około 60 tysięcy lat temu wyszli z Afryki i rozeszli się po świecie. Widać, że każdy skrawek Ziemi był zasiedlany wielokrotnie. Że różne ludy się mieszały, a razem z ich genami kundleniu ulegały ich kultury. Oczywiście są tacy, którzy by woleli, by z tych puzzli wyłaniał się inny obraz. I opowiadają bajki o czystości kulturowej czy rasowej. Mnie w ogóle nie przeszkadza to, że 10 tysięcy lat temu w „Polsce” mieszkał ktoś inny, a za 10 tysięcy lat może tu nawet nie być ludzi. Swoją książkę zatytułowałem „O powstawaniu Polaków” z przekory i po to, by oddać hołd Darwinowi. Kultura, narodowość - dzielą. Mnie bardziej interesuje to, co łączy ludzi, czyli nasza wspólna biologia. Podobnie biologia łączy nas z innymi gatunkami. To, co nas dzieli, nie jest jakościowe, ale ilościowe. Mamy dużo więcej neuronów w korze mózgowej niż szympans czy kot, stąd to nasze dzielenie włosa na czworo. Stąd nasze większe możliwości.
A język?
Mowa jest niewątpliwie jednym z fundamentów człowieczeństwa. To dzięki niej nauczyliśmy się przekazywać i gromadzić wiedzę w skali nieosiągalnej dla innych organizmów. Dzięki opowieściom stworzyliśmy zbiorową pamięć. A od przeszło pięciu tysięcy lat potrafimy ją jeszcze zapisać. Dzięki temu każde kolejne pokolenie nie musi startować od zera, może korzystać z tego, co wypracowały poprzednie. Rozmawiając teraz z Panią, wyrzucam z siebie abstrakcyjne głoski, które jednak niosą informacje i mają znaczenie (taką mam przynajmniej nadzieję!). Bez mowy nie bylibyśmy w stanie się porozumieć na tak zaawansowanym poziomie.
Przytacza pan w książce zdanie izraelskiego naukowca - Yuvala Noaha Harariego o niszczycielskiej i zachłannej naturze człowieka. W tym też jakoś bardziej wyróżniamy się od innych?
Niespecjalnie. Każdy gatunek rozwija się i rośnie tak, jak mu pozwala na to środowisko naturalne. Tyle że my posiadamy o wiele bardziej skuteczny aparat poznawczy niż inne gatunki, zatem nasze możliwości wzrostu są nieporównywalnie większe. A że ludzki umysł to umysł rabusia - dużo mniej racjonalny i rozumny, niż chcielibyśmy przyznać - to czynimy sobie Ziemię poddaną, nie myśląc o tym, że zagrażamy w ten sposób przede wszystkim sobie. Korzystając z energii paliw kopalnych, przejadamy w każdym roku 170 procent tego, co biosfera jest w stanie odbudować. Zamiast żyć z odsetek, żyjemy z biologicznego kapitału Ziemi. Zaciągamy więc kredyt u przyszłych pokoleń.
Jak pan napisał zmieniamy złoto w błoto?
Choć jesteśmy niby tacy Homo sapiens, to zazwyczaj wybieramy krótkoterminowy zysk, nawet jeśli w dłuższym terminie prowadzi on do katastrofy. Zresztą ekologicznego samobójstwa dokonało już wiele cywilizacji przed naszą - w książce „Upadek” świetnie opisał to Jared Diamond. Po raz pierwszy jednak dokonujemy ekocydu na skalę globalną.