Cezary Pazura nadal ciężko pracuje, by dzieci nie musiały się dorabiać
Choć dwa razy zaliczył rozwód nie ze swojej winy, ciągle szukał miłości. I znalazł ją. Wtedy poczuł, że zaczyna swe życie od nowa.
Właściwie mógłby odcinać kupony od przeszłości. Ma przecież w swym dorobku wiele ról, którymi na trwałe zapisał się w historii polskiego kina i zdobył wielką sympatię u widowni. Nie zwalnia jednak. Częściej grywa jednak role drugoplanowe niż pierwszoplanowe. W kinie oglądamy go rzadziej, za to właściwie nie schodzi z planu kolejnych seriali. I jest na tyle wyrazistym aktorem, że nawet z niedużego występu potrafi zrobić coś efektownego, co oglądający zapamiętają na długo.
- Na razie czuję się w środku bardzo młodo. Obliczyłem sobie, że gdy dzieci skończą studia, będę jeszcze czynnym człowiekiem. Na razie musimy pracować, żeby dzieci mogły chodzić do szkoły, skończyć studia, i żeby nie musiały dorabiać tak jak ja. Przez całe studia dorabiałem sobie jako kelner na weselach. Było mi ciężko. Ale mam wspaniałą, pracowitą i wykształconą żonę i kiedyś wszystko będzie na jej barkach – mówi w „Twoim Stylu”.
Dyżurny komediant
Wychował się w niewielkim Niewiadowie z młodszym o siedem lat bratem Radosławem u boku. Jego tata był nauczycielem muzyki, a mama pracowała jako technolog w lokalnej fabryce Predom Prespol. Początkowo interesował się sportem, ale szybko okazało się, że kariera piłkarza czy kolarza nie jest mu pisana, bo nie ma drygu do kopania piłki, a ścigając się z kolegami na rowerach, zawsze dojeżdżał ostatni do mety. Wtedy okazało się, że potrafi rozśmieszać innych.
- Boże, jak ja się popisywałem. Robiłem miny, dogadywałem. Na przykład kiedyś pani od niemieckiego chciała wstawić dwójki za klasówkę, ale wyczerpał się jej tusz w długopisie, zapytała więc, czy ktoś ma czerwony wkład. A Czaruś na to: „Ja mam czerwony, ale biało pisze”. Na to nauczycielka: „Nie bądź taki dowcipny”. Ja: „Chciałem być doustny”. Chamówa po prostu. Ostro przeginałem pałę – śmieje się w „Playboyu”.
Szkolne wygłupy sprawiły, że zainteresował się aktorstwem. Pierwszym jego idolem był Janek z „Czterech pancernych”, potem zachwycił się „Wejściem smoka” i chciał być jak Bruce Lee. Miłosne niepowodzenia sprawiły jednak, że obwieścił najbliższym, iż zostanie księdzem. Pomysł ten najbardziej spodobał się babci, która zaczęła w tej intencji co miesiąc przysyłać mu po sto złotych. Ostatecznie jednak zwyciężyła pasja do popisywania się przed innymi.
- Mój tata prowadził teatr amatorski. Grywałem u niego jakieś epizody. Grywałem - remizy strażackie, kino Wrzos w Niewiadowie. Potem w liceum prowadziłem z kolegami kabaret. Prowadziłem także szkolne akademie. Byłem dyżurnym chłopakiem, który prowadził takie szkolne imprezy. Było to jasne dla wszystkich, dyrektor mówił: „To Pazura, ty to poprowadzisz”. Nie było innego. Pazura nie miał tremy, wychodził do ludzi i mówił do rzeczy – wspomina w „Show”.
Szczęśliwie zaszufladkowany
Kiedy pojechał po maturze do akademii teatralnej, nie udało mu się do niej dostać. Zaczął wtedy naukę w szkole gastronomicznej, dorabiając sobie w weekendy jako kelner. Wdzięk osobisty sprawił, że tak dobrze zarabiał, iż nie chciało mu się rezygnować z tej posady. Dlatego gdyby tata nie zawiózł po raz drugi papierów syna na uczelnię, być może nie pojechałby na egzaminy. Ostatecznie został studentem i pięć lat później rozpoczął karierę aktora.
- Moi koledzy zdążyli porobić już kariery. Ada Biedrzyńska, Wojtek Malajkat, Zbyszek Zamachowski - to z nimi byłem na roku. Oni byli już znani, sławni. A moja mama pytała – „A ty?". A ja pracowałem, siałem. Na plony trzeba było czekać. Ale miałem to szczęście, że zagrałem w serialu „Pogranicze w ogniu". Kręciłem go chyba 3 lata. Wiedziałem, że kiedy się ukaże, to będzie OK, więc tych lat nie straciłem – podkreśla w serwisie Pracujemy.
Wszystko odmieniło się, kiedy Władysław Pasikowski zaangażował go najpierw do swego „Krolla”, a potem do „Psów”. Tak naprawdę jednak gwiazdą pierwszej wielkości stał się dzięki roli w „Kilerze”. Występ w filmie Janusza Machulskiego pokazał, że ma unikalny talent komediowy. Potwierdził to potem pierwszy polski sitcom – „13 posterunek” – za sprawą którego z hukiem wszedł w XXI wiek. Te wielkie sukcesy sprawiły, że z czasem został zaszufladkowany jako spec jednego typu ról.
- Ja podchodzę do swojej pracy bardzo profesjonalnie. Tylko od czasu do czasu mam jakieś wahania. Teraz z perspektywy lat myślę, że powinienem ograniczyć swe występy w komediach. Nie wszystkie były konieczne. Ale z drugiej strony to one ukształtowały mnie jako aktora – twierdzi w „Gazecie Krakowskiej”.
Zerując licznik
Żanetę poznał na warsztatach aktorskich w Łazach w 1986 roku. On był studentem , a ona jeszcze uczennicą liceum. Tak mu się jednak spodobała, że już na drugiej randce spytał ją czy zostanie jego żoną. I tak się też stało – choć musiał poczekać na to dwa lata. Zakochani nie mogli od siebie oderwać rąk i wkrótce na świat przyszła ich córka Anastazja. On pracował jak wariat na kolejnych planach, a ona miała zajmować się dzieckiem.
Niestety: Żanecie wpadła w złe towarzystwo i odeszła w siną dal, zostawiając męża samego z małą córeczką. Cezary dwoił się i troił, by zapewnić Anastazji bezpieczny dom i spokojną przyszłość. „Chciałem się targnąć na życie. Uratował mnie mój przyjaciel, Olaf Lubaszenko” – wspominał potem. Wszystko zmieniło się, kiedy w jednej z sopockich restauracji poznał Weronikę Marczuk. Para wzięła najpierw ślub cywilny, a potem po unieważnieniu pierwszego małżeństwa – kościelny.
Nie powstrzymało to jednak związku przed fiaskiem. „Zostałem zostawiony dla innego mężczyzny” – zdradził potem aktor. Dwukrotny rozwód nie ostudził jednak jego miłosnych apetytów. Dlatego kiedy pewnego dnia spotkał w pociągu relacji Kraków-Warszawa świeżo upieczoną maturzystkę Edytę Zając, z miejsca zaprosił ją na randkę. Dziewczyna była spłoszona – wszak aktor był od niej aż 26 lat starszy, ale zgodziła się bliżej go poznać. W efekcie została w 2009 roku jego żoną. Dziś para ma trójkę dzieci i tworzy szczęśliwą rodzinę.
- Życie zdarzyło mi się jeszcze raz – po wszystkich perypetiach – kiedy spotkałem Edytę. Wtedy zacząłem je od nowa. Wyzerowałem licznik. Tak jak robią to w samochodach, żeby drożej je potem sprzedać. Ja „wyzerowałem się” dla Edyty, aby pomyślała, że kupuje nowy samochód. Wiem – to nielegalne. Nie wolno takich rzeczy robić. Ale ten punkt zero jest dla mnie początkiem – od momentu jak się poznawaliśmy, zakochiwaliśmy, budowaliśmy rodzinę. Reszta jest z innego świata – puentuje w „Gali”.