Chcę wiedzieć. Chłopcy bez broni
„Polska zbroi się na potęgę” i trafia na pierwsze strony światowych mediów. Rząd podpisuje kolejne kontrakty na zakup czołgów, dział samobieżnych, wyrzutni rakiet czy samolotów bojowych. To na wypadek, gdyby wojna na Ukrainie miała nie skończyć się totalną klęską Rosji i końcem imperium zła, w co uwierzyli już niepokorni publicyści i politycy jak ten, który zamieścił w mediach społecznościowych zdjęcia gdy siedzi w polskim leopardzie z dopiskiem: „Na Moskwę!”.
A przecież to jasne, że on, ani nikt inny na żadną Moskwę nie wyruszy, że młodzieży tym hasłem za sobą nie porwie. Młodzi nie garną się bowiem do armii, a to oznacza, że skompletowanie załóg dla 500 Himarsów czy setek nowych czołgów może okazać się nie lada problemem.
Celebryci dają przykład i zapowiadają, że uciekną z kraju, gdy wybuchnie wojna, albo - jak mówiła onegdaj premier Ewa Kopacz - jeśli zobaczą na ulicy człowieka wymachującego ostrym narzędziem - wpadną do domu, zamkną drzwi i zaopiekują się swymi dziećmi. „Jestem przecież kobietą” tłumaczyła wtedy Kopacz swą niechęć do pomocy napadniętej w 2014 roku Ukrainie.
Czy wojna więc wciąż jest domeną mężczyzn? Nic bardziej mylnego. Na wielkanocnym kiermaszu Emaus nie będzie już można kupić chłopcom plastikowych pistoletów z laserami czy repliki miecza bo, według decydentów z Krakowskiego Forum Kultury, „nawet zabawkowa imitacja broni i amunicji może kształtować wśród osób małoletnich postawy agresywne.” KFK jak i Wydziałem Kultury i Dziedzictwa Narodowego UMK współodpowiedzialnym za taką decyzję kierują kobiety. Trudno się dziwić, że chcą by mężczyzna był wrażliwy, empatyczny (słowo klucz) i zamiast bawić się bronią, choćby korkowcem czy plastikową pukawką na wodę, gotował obiady, zmywał naczynia a gdy urodzą się dzieci szedł na „tacierzyński”.
Trzeba wreszcie skończyć z patriarchatem. O wojnie czy pokoju powinny decydować premierki, marszałkinie czy dowódczynie, a gdy napadną nas Putin z Szojgu i Prigożynem na czele armii zmobilizowanych w więzieniach przestępców niech w okopach bronią nas kobiety jak Marianna Schreiber znana z programu „Top model”. Po miesięcznym szkoleniu zakochała się – jak mówi – w Wojsku Polskim a jej dowódcy (wciąż jeszcze nie dowódczynie) powiedzieli po przysiędze, że stała się „swoją dziewczyną”. Woli teraz żyć w koszarach niż w domu i rozważa „przyszłość związaną z WP.”
Gdy w czasach niepewnych nikt spośród synów, braci polskich polityków, czy autorytetów ze światłych elit nie garnie się do wojska, gest żony Łukasza Schreibera (PiS) zwanego jeszcze nie dawno „małym premierem” urasta do rangi symbolu.