Chłopak z Nowego Targu, który chciał być hokeistą, a został aktorem. Bartłomiej Topa przewartościował swe życie po śmierci syna
Długo nie mógł znaleźć pracy w zawodzie. W końcu jednak odniósł sukces, kiedy był już po czterdziestce. Wtedy ułożył sobie też życie prywatne. Dziś sprawuje pieczę nad pięciorgiem dzieci.
Nie może ostatnio narzekać na brak ról. Właśnie oglądamy go w serialu „Powrót”, w którym wciela się w postać zwykłego faceta, który nagle umiera, ale potem niespodziewanie zmartwychwstaje. Staje się to dla niego okazją do przyjrzenia się temu, co w życiu człowieka jest naprawdę ważne. „Orlęta. Grodno 39” to z kolei kinowy film opisujący splątane losy Polaków, którzy muszą stanąć do broni w obliczu bolszewickiej nawałnicy. Rola plutonowego Grenia jest wręcz skrojona pod fizyczne warunki aktora.
- Zauważyłem, że to kłębowisko emocji, które się pojawia wewnątrz mnie, potrzebuje znaleźć jakieś ujście. I tym kanałem było aktorstwo, czyli możliwość definiowania czy doświadczania siebie wewnętrznie poprzez spotkania z moimi bohaterami. Trudno też oczywiście dzisiaj z perspektywy moich 50 lat konkretnie wskazać moment, który zadecydował o tym, że wybrałem ten zawód. Ale myślę, że mój program zapisany w genach mnie poprowadził, a ja się na to zgodziłem – mówi w serwisie Medium.
Napromieniowany aktorstwem
Kiedy dorastał w Nowym Targu, na jego podwórku chłopcy grali nie w piłkę nożną, tylko w hokeja. W tamtych czasach lokalna drużyna Podhale odnosiła bowiem wielkie sukcesy. Nic więc dziwnego, że mały Bartek chodził z tatą i bratem na jej mecze, a potem marzył, że sam kiedyś będzie grał w ukochanym zespole. Niestety: rodzice mieli wobec niego inne plany. Dlatego po podstawówce posłali go do technikum weterynaryjnego.
- Tam spędziłem pięć fantastycznych lat z moimi kumplami. Mieliśmy męską klasę. Naszym wychowawcą był doktor Wojciech Kudasik. Fantastyczny chirurg. Naprawdę bardzo wiele nas nauczył. To były lata osiemdziesiąte, więc moja zawodowa wiedza dawno wywietrzała, ale moi koledzy praktykują, są lekarzami weterynarii, mają swoje kliniki. Każdy znalazł jakąś przestrzeń, żeby dalej się rozwijać – wspomina w serwisie Pets Style.
Paradoksalnie to właśnie w technikum Bartek rozwinął swe artystyczne zainteresowania. Zaczęło się od deklamowania wierszy na szkolnych akademiach, potem przyszły występy w szkolnym zespole ludowym. Najważniejsze było jednak założenie własnej grupy bigbitowej. Chłopaki szybko stali się lokalnymi Beatlesami i świetnie zarabiali sprzedając chałupniczo nagrane kasety ze swymi piosenkami na nowotarskim jarmarku.
- Kiedy wybuchł reaktor atomowy w Czernobylu, byliśmy właśnie na występach w Nowym Sączu. Piliśmy płyn Lugola, który miał nas uchronić przed napromieniowaniem... W tym zespole miałem swoje pierwsze występy przed większą publicznością, jakoś się oswajałem ze sceną. Na trzecim roku podjąłem decyzję, żeby zdawać do szkoły aktorskiej. Zresztą, zakochałem się w dziewczynie, która też zdawała, więc motywacja była podwójna – opowiada w „Gazecie Krakowskiej”.
Udane przygody
W sumie Bartek kochał kino od małego. Najpierw uwielbiał serię filmów o Winnetou, potem jako nastolatek przeżył wewnętrzny wstrząs, oglądając słynny „Czas Apokalipsy”. Kiedy jednak dostał się do łódzkiej „filmówki”, musiało upłynąć trochę czasu zanim odnalazł się w nowym środowisku. Pomógł mu w tym opiekun jego roku – niezapomniany Jan Machulski. Po skończeniu szkoły od razu zderzył się z rzeczywistością: długo nie mógł nigdzie znaleźć pracy w swym zawodzie.
- To był początek lat 90. Nie najlepszy czas na robienie aktorskiej kariery. Wysłałem wtedy do agencji castingowych 100 kaset VHS ze swoim 10-minutowym demem. Składało się na nie kilka scen zmontowanych z filmów, w których wystąpiłem. Dostałem zaledwie jedną odpowiedź, reszta poszła w dym. Pracowałem ciężko w knajpie, żeby zarobić na tę całą wysyłkę. Początki były trudne – zdradza w magazynie „Logo 24”.
Mimo niepowodzeń, nie poddał się. Zajął się produkcją filmów i z czasem zaczął się pojawiać na dużym ekranie. Stało się to za sprawą dawnego kolegi ze studiów – Wojtka Smarzowskiego. Wyraziste role w jego filmach sprawiły, że dostrzegli go też inni reżyserzy. Dzięki temu oglądaliśmy go w „Karbali”, „Sługach bożych” czy „Mieście”.
- Lubię twórców, którzy obdarzają mnie zaufaniem. Którzy wiedzą, czego chcą i dążą do tego z pasją oraz zaangażowaniem. Jeżeli tego nie ma, efekty naszej pracy stają się mdłe i nijakie. Zdarzyło się parę filmów, z których nie jestem zadowolony. W większości te moje artystyczne przygody z reżyserami były jednak udane – podkreśla w „Logo 24”.
Tu i teraz
Początkowo aktor był związany z malarką Agatą Rogalską, czego owocem było dwóch synów. Drugi z nich przeżył tylko trzy miesiące i zmarł niespodziewanie ku rozpaczy rodziców na wrodzoną wadę serca. Wydarzenie to zachwiało relacją pary, która ostatecznie rozstała się po kilku latach.
- Śmierć Kajtka przewartościowała moje życie, spojrzenie na ludzi, na codzienność. Z myślenia o tym, że jest coś po, że będzie kiedyś, na myślenie, że najważniejsze jest to, co tu i teraz. Dzisiaj. Że nie ma przyszłości. I to jest mój raj – tłumaczy w „Dzień dobry TVN”.
Pierwszy z synów aktora wyrósł na utalentowanego młodego człowieka. Choć nie poszedł ani w ślady ojca, ani matki, to jednak przejawia artystyczne zdolności – zajmuje się produkcją nowoczesnej muzyki elektronicznej.
- Antek jest w wieku, gdy w sercu człowieka trwa gwałtowna burza emocji. Staram się go wspierać i przekonać, że z czasem to wszystko minie. Ostatnio syn wpadł na pomysł, by zrealizować wraz z kolegami film w oparciu o swoją muzykę. Mam w sobie ojcowski spokój, że sprawy idą w dobrą stronę – deklaruje w Logo 24”.
Kiedy syn dorastał, aktor zaliczył kilka związków z koleżankami po fachu – Magdaleną Popławską czy Anną Terpiłowską. Ostatecznie bezpieczną przystań znalazł jednak dopiero u boku adwokatki prawa rodzinnego Gabrieli Mierzwiak. Wraz z nią i jej dwoma córkami tworzy dziś rodzinę patchworkową, która dwa lata temu wzbogaciła się o dwie bliźniaczki. Nie było to takie oczywiste, bo kiedy Gabriela zaszła w ciążę, lekarze mieli wiele obaw o to czy uda się jej donosić ją do szczęśliwego rozwiązania. Tak się jednak stało – i dziś Bartłomiej wychowuje ze swą partnerką aż pięcioro dzieci.
- To jest wyzwanie każdego dnia, mimo że na co dzień nie jesteśmy wszyscy razem. Każdy ma swoje potrzeby, swoje radości i smutki i to wszystko się w tym kotle miesza – podsumowuje w „Dzień dobry TVN”.