Grzegorz Okoński

Cholera w Poznaniu zabiła 1344 osób - ustąpiła 22 października 1866 roku

Dworzec kolejowy na Jeżycach - jego otwarcie spowodowało wielkie zainteresowanie podróżami pociągiem do Szczecina, gdzie panowała cholera - w efekcie Fot. Magdalena Warkoczewska, Widoki Starego Poznania, Dworzec kolejowy na Jeżycach - jego otwarcie spowodowało wielkie zainteresowanie podróżami pociągiem do Szczecina, gdzie panowała cholera - w efekcie chore osoby przywiozły chorobę do Poznania
Grzegorz Okoński

Był rok 1866, akurat 22 października – Poznań mógł wtedy odetchnąć, jednak dosłownie - bardzo ostrożnie. Wygasła w mieście epidemia cholery, która przez cztery miesiące zabiła 1344 osób. Choć dziś trudno sobie to wyobrazić, nie była to pierwsza epidemia, jaka pustoszyła miasto.

Z pewnością można zaryzykować stwierdzenie, że w Poznaniu w 1866 roku mieszkali ludzie, którzy pamiętali już aż dwie wcześniejsze epidemie cholery. Oznacza to, że śmiercionośna choroba nie była u nas rzadkością i realnie można się było jej poważnie obawiać.

Wówczas, w połowie czerwca 1866 roku, do Poznania przyjechało kilku rybaków ze Szczecina, gdzie akurat panowała epidemia. Odwiedzili oni gospodę na Starym Rynku, a jej pracownik, który ich obsługiwał, stał się pierwszą ofiarą choroby. Kolejnymi byli mieszkańcy Chwaliszewa, które do 1800 roku było odrębnym miastem, a później zostało włączone w granice Poznania. Cholera szybko rozniosła się po dzielnicach i zabrała 1344 osoby.

Cholera przyjechała pociągiem ze Szczecina

Poznaniacy nie mieli wątpliwości, jaka choroba ich wybija, bo zaledwie kilkanaście lat wcześniej 1008 mieszkańców miasta straciło życie, a 2400 osób zachorowało na cholerę. Stało się tak po tym, jak 10 sierpnia 1848 roku otwarto na terenie dzisiejszego Starego Zoo przy ul. Zwierzynieckiej pierwszą linię kolejową w Poznaniu, łączącą Poznań ze Szczecinem przez Stargard. Na północ jechały stąd dwa pociągi każdego dnia i jednym z nich wrócili pasażerowie, którzy zarazili się w Szczecinie, gdzie już szalała cholera. Ten ostatni fakt był powszechnie znany, ale... nie odstraszył bardzo licznych amatorów podróży koleją.

Dokumenty wskazują, że zmarło 598 Polaków, 233 Niemców, 41 Żydów i 136 innych osób.

Feldmarszałek przegrał swoją ostatnią bitwę

Z kolei w 1831 roku – 28 maja lub według innych źródeł 12 lipca- rozpoczęła swoje żniwa w Poznaniu cholera, którą przynieśli żołnierze rosyjscy, walczący przeciwko powstańcom listopadowym. Pociechą dla 864 osób, które zachorowały, raczej nie było to, że choroba dotykała nie tylko miejską biedotę: zmarli na nią pierwszy burmistrz Poznania Ludwig Tatzler i feldmarszałek August von Gneisenau, hrabia, wychowanek jezuitów, uczestnik wojen napoleońskich, obrońca Kołobrzegu i gubernator Berlina. Von Gneisenau trafił do Hotelu Wiedeńskiego w Poznaniu, jako dowódca armii przeznaczonej do działań na wypadek rozszerzenia się powstania listopadowego. Konfiskował tu broń i amunicję, obsadził wojskiem granicę i internował przechodzące przez nią polskie oddziały. Poznań okazał się ostatnią jego kwaterą w życiu.

Po wybuchu cholery władze otoczyły miasto kordonem sanitarnym w promieniu 22,5 km, wyznaczyły punkty wyjazd i wjazdu do Poznania, przy czym osoby wyjeżdżające miały być objęte dziesięciodniową kwarantanną. Zorganizowano szpital zakaźny, a lekarze opiekujący się chorymi nosili charakterystyczne maski - w dziobie umieszczane były olejki emitujące zapach, który miał niwelować odór rozkładających się zwłok. Co ciekawe odradzano picia piwa, za to zalecano palenie tytoniu, jako rzekomo zabijającego zarazki.
Morowe powietrze powraca wskutek migracji ludności

Epidemie gościły w Poznaniu jednak jeszcze przed powstaniem listopadowym. W „Rocznikach” Jana Długosza pierwsze z nich datowane są na rok 1003, kolejne na lata 1006 – 1007, nazwane wówczas morowym powietrzem. Od końca X wieku do końca XIII wieku na ziemiach polskich przeszło dwadzieścia pięć pomorów – tyle przynajmniej wspominają kronikarze. W XV wieku naliczono już 23 epidemie, a w XVI – aż trzydzieści sześć. Już wtedy znana była jedna z najgorszych wówczas plag, czarna zaraza, która do Polski przyszła w XIV wieku, zapewne w 1349 roku, prawdopodobnie z Węgier lub z Czech.

Ponieważ w efekcie wojen, handlu, rozwoju miast migracja ludności była intensywna, to „gdy czarna zaraza w innych krajach Europy zwolna łagodnieć poczęła, u nas trwanie jej daleko było dłuższe” - pisał w 1873 roku doktor Ignacy Zielewicz w pionierskim dziele „Z dziejów epidemij w dawnej Polsce”. A i wówczas – w XV wieku - do zarazy dołączyła inna uciążliwa choroba, nękająca Polaków – kiła.

Dokumenty wspominają, że w Poznaniu w roku 1174 pojawiła się epidemia, bez wyszczególnienia jej nazwy, objawów, czy skutków. Kolejne datowane są na lata 1205 – 1207 i później – nawet co kilkanaście lat, czemu sprzyjała gęstość zaludnienia, niski stan sanitarny i brak wiedzy o możliwościach leczenia i zapobiegania.

Język i podniebienie były spalone i czarne

Czarna zaraza objawiała się wysoką gorączką, bólem głowy, odurzeniem, utratą przytomności. „Język i podniebienie były spalone i czarne, wydzieliny cuchnące. W wielu przypadkach przychodziło gwałtowne zapalenie płuc i śmiertelne krwiotoki, a w ślad za niemi obejmowała całe ciało zgorzelina, występująca w postaci czarnych plam. Wielu chorych umierało tego samego dnia, niektórzy w tej samej godzinie, w której zachorowali”. Lekarstwa nie było…

Kraj pustką stanął

- Sam Kraków według Długosza i Bielskiego stracił 20 tysięcy mieszkańców, profesorowie wraz z uczniami akademii wynieśli się z miasta, a kraj pustką stanął, bo połowa ludności padła ofiarą zarazy, reszta zaś, ze strachu opuszczając miasta i wsie, po lasach i pustkowiach szukała schronienia – wspominał Zielewicz. - Zwłaszcza w wieku XVI stosunek ilościowy przypadających nań morów znacznie się powiększa, gdyż na niecałe trzy lata przypada jedna epidemia. Tak było wówczas w całej Europie, zabójczych epidemji liczba była większa niż kiedykolwiek w wiekach poprzednich, może dlatego, że i lekarze idąc za duchem czasu uważniej choroby śledzili. Być może była też większa, dlatego że kronikarze bez skrupułów nadużywali wyrazu „mór”...

W 1514 roku epidemia dżumy wybiła połowę mieszkańców Poznania – ocenia się, że zmarło wówczas około 10 tys. osób. Ci co przeżyli i dożyli 1542 roku, mogli ją wspominać przy okazji kolejnej epidemii, która tym razem pochłonęła 5 tysięcy ofiar. Tyle samo poznaniaków zmarło też w 1599 roku, w czasie kolejnej wielkiej epidemii.

Epidemia wybiła trzy czwarte poznaniaków

Epidemia cholery z lat 1708 – 1709 przyniosła śmierć około 9 tysięcy mieszkańców Poznania, co oznacza, że z życiem pożegnało się trzy czwarte obywateli stolicy Wielkopolski. Później notowano inne epidemie, m.in. wspomnianą - cholery w 1831 r, czy tyfusu w 1866 roku. Kres tym plagom położyła poprawa warunków sanitarnych – budowa kanalizacji (początek w 1888 roku) i uruchomienie ujęcia wody w Dębinie – w 1902 roku.

Jedną z ofiar epidemii dżumy miał być nasz wielki wieszcz Adam Mickiewicz, zmarły w 1855 roku w Stambule.

Ludzie bali się i w klasztorze pozostał tylko jeden sługa

Jak wyglądała opieka nad chorymi, możemy zobaczyć na przykładzie poznańskich zakonnic. Gdy bowiem epidemia wybuchła w zakonie żeńskim – klasztorze panien karmelitanek bosych w Poznaniu, w 1709 roku – siostry natychmiast wywieziono do dóbr na terenie powiatu wągrowieckiego. Tam, gdy zmarła już trzecia siostra, wybudowano w ogrodzie szopę, gdzie przechodziły chore zakonnice, a także te, wobec których podejrzewano chorobę. Nie było dla nich opieki, bo ludzie bali się - jedynie jeden ze sług klasztornych donosił miski z jedzeniem i zostawiał w pewnym oddaleniu – siostry, nawet te z wysoką gorączką musiały zrobić wszystko, by samotnie i samodzielnie zjeść, umyć się, czy załatwiać potrzeby fizjologiczne.

Siostry zakonne były skazane tylko na siebie

„Ponieważ lud wiejski uciekał przed zapowietrzonemi, i tylko gwałtem dał się używać do jakiejkolwiek przy nich posługi, nic więc dziwnego, że ciała zmarłych na zarazę tem większym były dla niego postrachem”. Siostry zakonne, które skazane były tylko na siebie, rąbały siekierą zaskorupiałą ziemię w ogrodzie, wybierając ją dalej miseczką; gdy już wykopały dół, zarzuciły powróz na nogę zmarłej i zaciągnęły ją do ogrodu, a dalej w ten sam sposób wciągnęły do dołu. Jak wspominała jedna z kronikarek zakonu, też chora - „pogrzeb” trwał długo, bo osłabione siostry mdlały z wysiłku.

Hiszpanka - śmiercionośna grypa

Wreszcie jeszcze sto lat temu tysiące ludzi straciło życie w efekcie pandemii najgroźniejszego znanego wirusa grypy - A/H1N1, zwanego Hiszpanką. Ona to w latach 1918-1919 na całym świecie zabrała życie – według różnych ocen – od 50 mln do nawet 100 mln ludzi, przede wszystkim młodych dorosłych, w wieku 20-40 lat. Miało na nią zachorować około 500 mln ludzi, czyli co trzeci mieszkaniec ówczesnego naszego świata. W Polsce spowodowała śmierć m.in. 25 tysięcy jeńców bolszewickich zabranych do niewoli w wyniku wojny polsko – rosyjskiej 1920 roku, a z drugiej strony - do 20 tys. żołnierzy polskich, którzy dostali się do niewoli i byli trzymani w obozach na terenie Rosji i Litwy.

Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Grzegorz Okoński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.