Cleo: Nigdy nie byłam osobą, która idzie po trupach do celu

Czytaj dalej
Fot. Materiały prasowe
Paweł Gzyl

Cleo: Nigdy nie byłam osobą, która idzie po trupach do celu

Paweł Gzyl

W kinach pojawił się animowany film familijny „Panda i afrykańska banda”. Jednej z jego głównych bohaterek swego głosu użycza Cleo. Zapytaliśmy się więc popularnej piosenkarki o wrażenia z pracy nad dubbingiem. Przy okazji gwiazda zdradziła nam... jakie ma sny.

- Lubisz zwierzęta?
- Oczywiście. Jestem totalną miłośniczką zwierząt. Tak naprawdę lubię je wszystkie.

- Masz jakieś w domu?
- Mój obecny tryb pracy nie pozwala mi na posiadanie zwierząt. Zbyt często nie ma mnie w domu. Ale u rodziców zawsze był i jest kot. Kiedy tylko będę spędzać więcej czasu w domu, na pewno zagości u mnie jakieś zwierzątko.

- Może będzie to małpka?
- Najzabawniejsze w tej całej historii jest to, że z wszystkich zwierząt, chyba najmniej lubię małpy. (śmiech) Poza karaczanami, których wręcz nie cierpię. Małpy średnio przypadły mi do gustu może dlatego, że moja koleżanka z podstawówki miała taką małą, która była strasznie wredna. I od tamtej pory nie lubię małp. A tu tak się złożyło, że w filmie „Panda i afrykańska małpa” podkładam głos pod... wredną małpę. Los potrafi być przewrotny.

- Jak zareagowałaś na tę propozycję?
- Bardzo się ucieszyłam, bo jestem wielka fanką dubbingu. Od dziecka obserwuję aktorów, którzy się tym zajmują. Było to więc dla mnie trochę jak spełnienie marzeń. Nie wiem dlaczego i skąd to się wzięło, ale chyba po prostu dlatego, że bardzo lubię kreskówki. Od dziecka uwielbiam bajki z morałem. Dlatego przyjęłam tę propozycję z dużym uśmiechem i nieskrywanym entuzjazmem. Bardzo się cieszę, że mogłam dubbingować małpkę Kaborę.

- Jaka jest bohaterką, którą dubbingujesz?
- Wredna. Okropna. Ale z drugiej strony jest mózgiem operacyjnym. Ma łeb na karku, wie, co robi, ma plan. Działa według swego pomysłu. To było więc dla mnie zmierzenie się z czymś nowym, bo ja z charakteru nie jestem wredną małpą. Musiałam więc znaleźć w sobie jakieś ukryte pokłady wredności, żeby móc wcielić się w tę postać.

- I jak ci poszło?
- Wspólnie z reżyserem dubbingu udało się nam wypracować odpowiednio wredną Kaborę, która pasowała do tej bajki. I nawet nie zajęło mi to dużo czasu. Szybko odnalazłam w sobie odpowiednie emocje. Potrafiłam to wykorzystać i przełożyć na ten dubbing.

- Dubbingowanie ma coś wspólnego z nagrywaniem piosenek?
- To zupełnie inny świat. Może nie bardziej fascynujący od muzyki, ale ciekawszy, bo polega na kreowaniu postaci. Najpierw próbujemy ją stworzyć, odnaleźć tembr głosu i charakterystyczne dla niej dźwięki. Mamy scenariusz, pracujemy więc z reżyserem na jego podstawie krok po kroku nad każdą sceną. I to jest niesamowicie kreatywna praca. Tu nie wystarczy tylko poprawnie przeczytać tekst, ale trzeba włożyć w to mnóstwo emocji.

- Aktorzy mówią, że dubbing to wyjątkowo trudna sztuka, bo operuje się tylko głosem. To prawda?
- Tak. Najciekawsze jest to, że trzeba wszystko przerysować. Ja nie zdawałam sobie sprawy, ile to wymaga ode mnie energii.
Nagrywałam ten dubbing kilka godzin i kiedy skończyłam, byłam tak wycieńczona, jakbym przebiegła cały maraton. To wynikało
nie tylko z tego, że musiałam przerysować wszystkie emocje, ale również z tego, że każde słowo musiało być bardzo wyraźnie wypowiedziane. Dlatego to niezłe cardio – wręcz pod siłownię. (śmiech)

- Co było dla ciebie w tym dubbingowaniu najtrudniejsze?
- Kiedy wpadłam w wir tego przerysowywania, to stało się dla mnie wręcz naturalne. Bo im więcej mocnej ekspresji, tym ta postać będzie bardziej czytelna dla widza.

- Wokalne umiejętności pomogły ci w pracy nad dubbingiem?
- Myślę, że tak. Wokaliści i aktorzy mają większą kontrolę nad głosem. Dzięki temu mogłam w czytelny sposób komunikować się z reżyserem. Tak działo się, kiedy mówił: „Dodaj trochę więcej piasku w tej kwestii” albo „Dodaj więcej chrypki i tajemniczości”. Kiedy dostawałam taką prośbę, wiedziałam co zrobić z głosem. Praca wokalistki z pewnością ułatwiła mi to zadanie.

- „Panda i afrykańska banda” ma konkretne przesłanie: uczy dzieci solidarności i tolerancji. Zgadzasz się z nim?
- Jak najbardziej. Myślę, że dzieciaki są coraz bardziej świadome różnorodności naszego świata. Dlatego są otwarte na inność, która przejawia się nie tylko na fizyczny, ale też psychiczny sposób. Wszyscy jesteśmy różni i powinniśmy szanować tę różnorodność. Świat byłby maksymalnie nudny, jeśli bylibyśmy tacy sami.

- Kiedy Jerzy Stuhr udzielił swego głosu osłowi w „Shreku”, stał się tą postacią dla dzieci na wiele lat. Nie obawiasz się, że podobnie będzie z tobą i Kaborą?
- Mam nadzieję, że dzieciaki pokochają to moje wcielenie. Bo przyznam, że jestem bardzo zadowolona z wykonanej pracy. Podczas jej wykonywania okazało się, że mam tyle możliwości i barw w swoim głosie, że zamarzyło mi się „zagranie” jakiegoś małego i sympatycznego zwierzątka. Myślę więc, że zapiszę się w historii polskiego dubbingu. Kabora dała mi dużo satysfakcji – bo to było dla mnie wyjście ze strefy komfortu i stanie się kompletnie kimś innym, niż naprawdę jestem. Dlatego to też była fajna praca.

- A jakim zwierzątkiem chciałabyś jeszcze być?
- Kot byłby super. Coś małego i zwariowanego. Mnie jest bliżej właśnie do takich postaci. Jak Timon i Pumba.

- Planujesz wybrać się teraz na seans „Pandy i afrykańskiej bandy” do kina?
- Postaram się znaleźć na to czas przy całym natłoku aktywności, które na mnie niebawem czekają. Mam nadzieję, że uda mi się wybrać z rodzicami do kina i poobserwować, jak reagują na mój głos. Prawdopodobnie będę więc ich oglądać, a nie film. (śmiech)

- Kiedy zerknąłem na kalendarz twoich występów, to faktycznie masz koncert co drugi dzień. Jak dajesz temu radę fizycznie i psychicznie?
- Staram się, jak mogę. Oprócz koncertów, które widzisz, są jeszcze występy na eventach oraz plany zdjęciowe. W efekcie wychodzi na to, że w miesiącu mam tylko parę dni wolnego. Na szczęście kocham to, co robię, więc nie narzekam. Cieszę się, że jestem cały czas w artystycznym spektrum, w którym zawsze chciałam być. Wiadomo – czasami przychodzi zmęczenie, ale wtedy jak każdy człowiek, potrzebuję się wyspać. I wtedy wszystko wraca do normy.

- Teraz masz na koncertach tłumy, bo twoja piosenka „Dziewczyno piękna” ze Skolimem jest przebojem lata. W tej chwili ma już ponad 30 milionów odtworzeń na YouTubie. Jak to się robi?
- Faktycznie: fajnie ta piosenka przyjmuje się na koncertach. Zawsze wywołuje entuzjazm. Dlatego teraz często wykonuję ją podczas występów. Oczywiście nie ma recepty na hit. Trzeba pisać muzykę z serca z założeniem, że słuchacze mają się przy niej dobrze bawić. Może to właśnie taka mini recepta na dobry numer?

- Jak się narodził ten niecodzienny duet?
- Jakoś zupełnym przypadkiem. Zostałam zaproszona przez Skolima do kawałka, który mieliśmy wspólnie stworzyć. Mimo naszych ogromnych zajętości, jakimś cudem udało się to internetowo zrealizować. Tak naprawdę poznaliśmy się dopiero na planie teledysku. Takie mamy czasy.

- I jak Skolim wypadł w realu?
- Super. Mam bardzo dobry odbiór Skolima. W tym sensie, że jest bardzo pracowitym i sympatycznym człowiekiem. Kiedy się go pozna, okazuje się, że bardzo na tym zyskuje. Dlatego – polecam.

- Niektórzy sugerują, że „Dziewczyno piękna” to już trochę disco-polo. Co o tym sądzisz?
- Ludzie w Polsce często muzykę taneczną określają mianem disco-polo raczej z przyzwyczajenia z lat 90. - że wszystko co kolorowe, pozytywne i roztańczone, to pewnie disco polo. Tymczasem to kwestia horyzontów. „Dziewczyno piękna” ma zdecydowanie vibe latino i słychać to w sekcji rytmicznej utworu.

- Będzie więcej piosenek tego duetu?
- A nie wiem. Zobaczymy. Ponieważ najpierw to ja zostałam zaproszona przez Skolima, może w rewanżu w przyszłości ja zaproszę jego.

- U progu lata premierę miała twoja nowa płyta „10”, którą celebrujesz dziesięciolecie swej kariery. Myślałem, że będzie to 10 największych hitów Cleo, a okazało się, że to całkowicie nowe piosenki. Skąd taki pomysł?
- Stwierdziłam, że będą to kawałki trochę nawiązujące do moich poprzednich płyt. Uznałam, że jestem jeszcze za młoda, żeby robić takie podsumowania. Przyjdzie na to czas, kiedy spędzę 50 lat na scenie, jak Maryla Rodowicz. Mam w zanadrzu jeszcze sporo kawałków, które czekają na wypuszczenie. I już niedługo startuję z całkowicie nowym projektem.

- Co to będzie?
- Mogę zdradzić, że będzie to coś zupełnie innego niż robię teraz. Ja uwielbiam tworzyć niepowtarzalne rzeczy. I właśnie będzie to coś takiego. Nie ma u nas czegoś w stu procentach podobnego w radiu czy w telewizji. Dlatego nie mogę się już doczekać premiery. To będzie bliżej jesieni.

- Właściwie co dwa lata wydajesz nową płytę. Skąd u ciebie tyle kreatywności?
- Może to wynika z tego, że ja nie lubię się zamykać w jednym schemacie muzycznym. Nie dałam się zamknąć w szufladzie z napisem „Słowianka”, bo inaczej pewnie do tej pory bym robiła takie rzeczy. Przez to, że lubię tworzyć w różnych klimatach muzycznych, to mobilizuje mnie do większej kreatywności. Po prostu lubię eksperymentować. Dzięki temu, tworząc muzykę, nie nudzę się. Ciągle mam nowe pomysły. To chyba kopalnia, która nie ma dna.

- Jeszcze nie odczuwasz syndromu wypalenia zawodowego?
- Właśnie nie. Czasem, kiedy znudzi mi się robienie piosenek w jednym stylu, to wtedy zabieram się za coś zupełnie innego. Myślę, że nigdy nie będę się czuła wypalona do robienia muzyki.

- Kiedy w zeszłym roku premierę miała piosenka „Karminowe usta”, mówiłaś, że twoja nowa płyta będzie folkowa. Tymczasem tak się nie stało. Dlaczego?
- Ten nowy projekt będzie trochę związany ze słowiańszczyzną, ale tak, jak tego jeszcze nie było. Momentami będzie to nawet trochę mroczniejsze. Są to piosenki, z których naprawdę jestem bardzo dumna i nie mogę się doczekać, kiedy je wypuszczę.

- Piosenki z płyty „10” to jednak typowy nowoczesny pop. Taka muzyka gra ci teraz w sercu najmocniej?
- No właśnie już nie Teraz postanowiłam totalnie zmienić muzyczny klimat. Ale może kiedyś jeszcze zatęsknię do takiego stricte popu.

- Większość twoich piosenek ma pozytywną energię. Z czego to wynika?
- Bardzo lubię rozkręcać publiczność pod sceną. Kiedy muzyka jest taneczna, wszyscy się dobrze bawią i możemy się wspólnie połączyć. To łatwiejsze, kiedy piosenka jest skoczna. Wtedy znajdujemy idealne porozumienie z publicznością. Staram się nie zamulać widzów na koncertach.

- Twoim stałym producentem jest Donatan. Co sprawia, że tak się wam dobrze razem pracuje?
- Don jest dobrym duchem każdego mojego projektu. To on sprawuje pieczę nad każdą płytą. Zerka co u mnie się dzieje i jeśli potrzebuję pomocy lub jakiejś podpowiedzi, to zawsze służy radą. To od dziesięciu lat taki mój dobry „tata”. (śmiech)

- Od niedawna masz własne studio nagraniowe. Jak się odnajdujesz wśród tych wszystkich pokręteł i suwaków?
- Świetnie. Może właśnie to nowe miejsce natchnęło mnie do stworzenia tych piosenek, które trafią na tę moją kolejną płytę. Poczułam, że to jest moje miejsce. I to jest w tym wszystkim najwspanialsze.

- Czyli?
- Kiedy byłam na studiach, nie miałam swojego miejsca na nagrywanie muzyki. Schodziłam więc do piwnicy i tam był niecały metr kwadratowy, żeby położyć sobie krzesełko wśród tych gadżetów, które wszyscy mają w piwnicy. Po prostu włączałam laptopa i nagrywałam. Dlatego cieszy mnie, że dziś mogę mieć przestrzeń dedykowaną do pracy z muzyką. To pomaga w koncentracji.

- Spróbujmy podsumować to dziesięciolecie twojej kariery. Zrobiłaś przez ten czas wszystko, żeby być teraz tutaj, gdzie jesteś?
- Na tyle, na ile mogłam, na ile pomagała mi siła psychiczna. Ja nigdy nie byłam osobą, która idzie po trupach do celu i rozpycha się wszystkimi łokciami. Zawsze trochę przepraszałam, że żyję, a drugiej strony marzyłam bardzo, żeby tworzyć muzykę. Na ile więc pozwalały mi siły fizyczne i mentalne, robiłam wszystko, aby spełnić te marzenia. I wydaje mi się, że teraz nie mam co narzekać na to, gdzie jestem.

- Nie jesteś osobą, która rozpycha się łokciami, a odniosłaś wielki sukces. Czyli to możliwe?
- Miałam to szczęście, że trafiłam na Dona – i to on był tymi łokciami. (śmiech) Dzięki temu, że byłam przy nim i obserwowałam jak to się je, mówiąc potocznie, sama uczyłam się asertywności w tym muzycznym biznesie. No i jak widać w końcu się nauczyłam. (śmiech)

- Co było podczas tych 10 lat największym twoim sukcesem, a co największą porażką?
- Ciężko coś wybrać. Eurowizja otworzyła nam wiele drzwi. A porażki? Na pewno były jakieś mniejsze, bo nie twierdzę, że wszystko, co robiłam, było świetne czy nawet wystarczająco dobre. Robię co mogę, żeby tu być – i jestem. I mam nadzieję, że robię to może nie zawsze perfekcyjnie, ale w miarę dobrze.

- Co ci pomagało przetrwać te trudniejsze momenty?
- To, że zdawałam sobie sprawę z tego, ile czasu szłam w to miejsce, w którym teraz jestem. I z tego, ile razy poobdzierałam sobie kolana, niejeden raz potykając się po drodze. To mi dawało siłę. „Kurcze, nieraz już mi nie wyszło, więc zaraz się podniosę, otrzepię i będzie dobrze. Trzeba próbować. Nie ma się co poddawać” – myślałam. Brzmi to banalnie, ale jest w tym prawda. (śmiech)

- Jak narodziła się postać Cleo, którą prezentujesz na scenie czy w teledyskach?
- To dojrzewało we mnie. Już nieśmiało Cleo pojawiała się w chórze gospel, w którym śpiewałam. Ta muzyka zawsze mnie fascynowała i spełniałam w tym zespole swoje marzenie o jej wykonywaniu. I właśnie tam Cleo już kiełkowała. Mogłam ją jednak w pełni zdefiniować, kiedy zaczęłam pracować z Donem. Wtedy zaczęło się to jakoś układać. Dopiero wraz z „My Słowianie” pojawił się w całości mój wizerunek, który wymyśliłam sobie od A do Z. Ale to byłam prawdziwa ja w stu procentach. Użyłam oczywiście swej wyobraźni, która jest niemała i bardzo lubię pracować kreatywnie. Tę pamiętną „Słowiankę” sama sobie wymyśliłam w swojej głowie: ten warkocz, tę spódniczkę, która do tej pory jest kultowa i sprzedaje się ją nawet na Krupówkach. Nigdy nie chciałam być jakimś sztucznym tworem, skopiowanym z Zachodu. Chciałam być sobą od A do Z – i myślę, że to mi się udało.

- Ta postać Cleo ma już dziesięć lat. Nie czujesz się czasem trochę ograniczona przez image, który sama sobie stworzyłaś?
- Nie. Dlatego, że tworzę różnorodną muzykę i w każdym teledysku odgrywam inną postać. Cieszę się, że moje piosenki dają mi swobodę wyrażania siebie. To jest trochę jak aktorstwo, bo mogę się wcielać w kogokolwiek. Mogę być Słowianką, która szuka swojego domu, mogę być silną łowczynią gwiazd i przywódcą galaktycznej rebelii, mogę być wesołą dziewczyną z sąsiedztwa, która sobie podśpiewuje „Za krokiem krok”. Czyli mogę być kim chcę. To ja decyduję, gdzie są limity w tym wszystkim.

- Kiedyś rozstaniesz się z Cleo i objawisz zupełnie inne swoje oblicze?
- (śmiech) Chyba wyczuwasz coś, co niedługo nastąpi.

- Dzisiaj wszyscy znamy cię nie tylko jako piosenkarkę, ale również trenerkę w „The Voice Kids”. Jak to się stało, że tak świetnie odnalazłaś się w tym talent-show?
- Ja uwielbiam ten program. Od razu poczułam się w nim jak ryba w wodzie. A trafiłam tam na dość sporym spontanie. Interakcje z dzieciakami, które są najprawdziwsze na świecie, to coś absolutnie cudownego. „The Voice Kids” to program, w którym mogłam pokazać, jaka jestem na co dzień. Tam nie da się kogoś udawać. Mogę to robić w teledyskach. A tutaj nie. Tutaj jestem w stu procentach sobą. I cieszę się, że mogłam w tym programie zaprezentować prawdziwą siebie.

- W ostatniej edycji zaprezentowałaś wręcz kabaretowy talent.
- Pozwala mi na to cała ekipa. Czuję tę swobodę dzięki rodzinnej atmosferze, która panuje w tym programie. Mogę przez to świrować i wygłupiać się. No i bawić się. Bo tak naprawdę dla mnie to jest zabawa. A dodatkowo lubię dzieciaki, uwielbiam je wręcz za tę ich naturalność, za spontan i za to, że tak naprawdę i my dużo się uczymy od nich w tym programie.

- Teraz dokonują się totalne roszady w obsadzie flagowych programów TVP. Zobaczymy cię w kolejnej edycji „The Voice Kids”?
- Jest takowa szansa. Za dużo jednak zdradzać nie mogę. Rozmowy trwają. (śmiech)

- Na pewno zobaczymy cię dzisiaj, jutro i pojutrze w reklamie, do tego pewnie kilka razy na dzień. To wielka kampania, której wcześniej chyba nigdy nie było w polskich mediach. Na pewno długo się zastanawiałaś czy przyjąć taką propozycję. Warto było?
- Myślę, że tak, ponieważ ekipa pozwoliła mi na bycie sobą i zachowanie kreatywności. Mam więc wpływ na to, jak się tam prezentuję. Sama projektuję swoje outfity i decyduję o tym, jak jestem tam pokazana. Dzięki temu fajnie mi się pracuje na tym planie. A rodzice się cieszą, że mogą mnie codziennie oglądać. (śmiech)

- Dzięki tej reklamie możemy zobaczyć Donatana u twego boku.
- To prawda. Don też odnalazł się jakoś w tej sytuacji. Tym razem los się odwrócił. Na początku mojej kariery to ja pokazywałam się u jego boku, a teraz - on u mojego. Ale jak widać lubimy ze sobą pracować na różnych płaszczyznach.

- Twoja nieustanna obecność w mediach sprawia, że jesteś natychmiast rozpoznawalna. Jak sobie z tym radzisz na co dzień?
- Faktycznie tak jest. Ale potrafię się zakamuflować. Dzięki temu mam normalne życie. Może kiedy dłużej stoję w kolejce w jakimś centrum handlowym, to ludzie zaczynają mi się baczniej przyglądać, a potem proszą o zdjęcia i autografy. Generalnie umiem jednak pozostać nierozpoznana.

- Jaki masz na to najlepszy sposób?
- Nie mogę tego zdradzić, bo wtedy nie będzie to już kamuflaż. (śmiech) Tak na serio: są na to tradycyjne sposoby – czapeczka czy okulary chociażby. To daje radę.

- Jak odpoczywasz, kiedy nie występujesz i nie nagrywasz?
- Przyznam szczerze, że kocham to, co robię, więc nie traktuję tego jako pracy i to mnie generalnie nie męczy. Ale jak już fizycznie czuję zmęczenie, to po prostu potrzebuję się wyspać. Kiedy mam więcej wolnego czasu, zabieram rodzinę i zaszywamy się na kilka dni gdzieś w Polsce w jakimś zacisznym kącie. Najczęściej bowiem jestem tak zmęczona, że nie chce mi się lecieć gdzieś do ciepłych krajów. Polska jest piękna i można tutaj dobrze wypocząć.

- A jak śpisz, to jakie masz sny?
- Branżowe. Pod tytułem, że muszę zdążyć na koncert, a tu mi pociąg ucieka, albo że się jeszcze nie spakowałam do końca, a mam już wejść na plan „The Voice Kids”. Tego typu rzeczy. Takie tam. (śmiech)

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.