Cud narodzin w cieniu pandemii. Położna Dominika Woźniak: Rodzące kobiety potrzebują teraz jeszcze więcej wsparcia
Ciąża to zawsze czas, gdy radosne oczekiwanie przeplata się z lękiem o dziecko. Teraz szczególnie. Kobiety denerwują się, że zarażą się koronawirusem i wpłynie to na maluszka. Mocno zastanawiają się, czy w ciąży szczepić się czy nie. I boją o wynik testu, który robimy tuż przed porodem - opowiada Dominika Woźniak, położna z miejskiego szpitala im. Narutowicza w Krakowie
Kobiety rodzą w maseczkach?
Nie. Pacjentka powinna mieć założoną maseczkę w momencie przyjęcia do szpitala, ale na sali porodowej może ją zdjąć. Natomiast osoba towarzysząca podczas porodu musi mieć założony specjalny fartuch i maseczkę.
W pani szpitalu odbywają się porody rodzinne?
Tak, przywróciliśmy taką możliwość, bo wiemy, jak to ważne dla pacjentki. Również, jeśli rodzi przez cesarskie cięcie - partner może wejść na blok porodowy i być z nią podczas przygotowań do zabiegu, a kiedy jest już po wszystkim, może zobaczyć maluszka, przywitać się z nim.
Jak zmieniła się pani praca w ciągu ostatniego roku?
W pierwszych tygodniach pandemii zawieszone zostały porody rodzinne. To była trudna sytuacja zwłaszcza dla rodzących. My, położne, także lubimy, kiedy ktoś bliski towarzyszy przy porodzie. Kiedy na porodówce przebywa kilka rodzących pacjentek, nie ma możliwości opieki jeden na jeden. Wtedy dobrze, jeśli ktoś jest ciągle obecny przy rodzącej. Nie zawsze jest to mąż czy partner - może być mama, siostra czy przyjaciółka. Pobyt w szpitalu przy okazji porodu jest zwykle dla pacjentki nowością - jeśli wcześniej nie chorowała, jest to dla niej obce miejsce, więc sytuacja była niełatwa. Jako pielęgniarki i położne musiałyśmy być jeszcze bliżej pacjentek, okazywać jeszcze większe wsparcie. Przez pandemię zmieniła się także organizacja naszej pracy.
Czas pandemii sprzyja przeżywaniu ciąży czy przeciwnie?
Ciąża to zwykle czas, kiedy w kobiecie jest dużo lęku, on przeplata się z radosnym oczekiwaniem. Kobiety denerwują się, że jeżeli się zarażą wirusem, może to wpłynąć na ciążę, poród i zdrowie dziecka. Zastanawiają się, czy - jeśli mają taką możliwość - powinny się zaszczepić. Rozważane są wszystkie za i przeciw. Bardzo duży lęk wzbudza wynik testu tuż przed porodem. Dużo się mówi o izolacji noworodka od mamy, jeśli będzie pozytywny.
Co się dzieje, jeżeli pacjentka przyjeżdża do porodu, a wynik testu jest pozytywny?
Działamy we wzmożonym reżimie sanitarnym, nie ma możliwości porodu rodzinnego. Ojciec dziecka jest poddawany izolacji. Poza tym opiekę sprawujemy identycznie jak nad pacjentką zdrową. Najważniejsze, żeby nie doszło do transmisji wirusa. Jeżeli chodzi o maluszka, lekarze neonatolodzy rozmawiają z pacjentkami jeszcze przed porodem, proponują różne opcje, z których jedną jest izolacja dziecka. Przedstawiają wady i zalety każdego postępowania, mówią, jakie niesie to za sobą ryzyko, a jakie korzyści. Pacjentki same podejmują decyzję.
Jeśli mama z pozytywnym wynikiem testu chce mieć dziecko przy sobie, ma taką możliwość?
Tak. Jeśli po rozmowie z neonatologiem pacjentka wyraża taką chęć, wtedy dziecko zostaje przy mamie.
Czy coś się zmieniło w nastawieniu rodzących?
Bardziej niż kiedykolwiek potrzebują zapewnienia, że nie zostaną same. Jednak na sali porodowej nie dostrzegłam zmian. Problem dotyczy bardziej oddziału poporodowego, ponieważ w związku z pandemią nie ma odwiedzin w szpitalu. To są zwykle dwa dni, podczas których pacjentka z maluszkiem przebywają u nas bez bliskich. Pacjentki powinny wiedzieć, że my jako zespół jesteśmy dla nich i mogą się do nas zwrócić nie tylko z problemem medycznym, ale także po to, by porozmawiać, otrzymać wsparcie. Nasz szpital od jakiegoś czasu prowadzi fanpage’a, na którym odpowiadamy na pytania, jest też możliwość porozmawiania na czacie z położną.
Czego najczęściej dotyczą pytania pacjentek?
Obostrzeń związanych z pandemią. Wiele pytań dotyczy przygotowania do porodu: czy można rodzić z osobą bliską, co należy przynieść do szpitala, jak się ubrać itp.
Podobno w ostatnim czasie, również przez pandemię, więcej kobiet decydowało się nie tylko na porody domowe, ale nawet porody zupełnie bez asysty medycznej. Czy to bezpieczne rozwiązanie?
Jeżeli kobieta chce urodzić w domu - a jest całkowicie zdrowa, wszystko przebiega książkowo, reszta rodziny jest zgodna, że to dobry pomysł i psychiczne przygotowana na to wydarzenie - to czemu nie? Podczas porodu domowego istotną rolę odgrywa położna. Powinna być doświadczona i wykwalifikowana, aby pacjentce i noworodkowi zapewnić bezpieczeństwo - to znaczy na tyle wcześnie zaobserwować ewentualne niepokojące objawy, aby w razie konieczności poprosić o wsparcie. Nie popieram porodów bez asysty.
Pamięta pani pierwszy odebrany poród?
Tak. Odbył się na jednym z moich pierwszych dyżurów studenckich. Nie uczestniczyłam w nim aktywnie, pełniłam rolę obserwatora. Był to poród rodzinny. Urodziła się zdrowa, piękna dziewczynka. Wszystko przebiegało książkowo, ale emocji było wiele.
Dla matki, która właśnie wydała na świat dziecko, narodziny są cudem. A jak to jest z pani perspektywy, jeśli widzi to pani nawet kilka razy dziennie?
Każdy poród jest inny, ale każdy jest wyjątkowy. Nieważne, czy jest to poród siłami natury czy przez cesarskie cięcie. Za każdym razem rodzi się nowy człowiek i to jest w tej pracy najpiękniejsze. Każdy poród uważam za cud.
Można się do tych cudów przyzwyczaić? Czy narodziny dziecka mogą spowszechnieć? Można wpaść w rutynę na sali porodowej?
Na sali porodowej jako samodzielna położna pracuję dopiero od dwóch lat, ale uważam, że rutyna mi nie grozi. Każda pacjentka jest inna, ma inną historię, każda przychodzi z innym nastawieniem. Oczywiście czynności, które wykonuję, są podobne, ale nie zdarzyło się chyba żadnej położnej uczestnictwo w dwóch takich samych porodach. Poród tworzą ludzie, dlatego każdy jest niepowtarzalny.
Jakiś poród szczególnie pani zapamiętała?
Zwykle mocno przeżywam porody pacjentek, które rodzą dzieci po wcześniejszych niepowodzeniach położniczych albo gdy przyjmuję porody par, które leczyły się długo z powodu niepłodności. Ich szczęście, że wreszcie mają upragnionego maluszka, jest niesamowite.
Jak pani ocenia obecność mężczyzn podczas porodu?
To zależy od relacji między partnerami. Żartobliwie rzecz ujmując - są mężczyźni, których mam ochotę zatrudnić na porodówce. Spisują się świetnie. Doskonale znają potrzeby swoich partnerek. Kiedy rodząca kobieta ma kryzys, bo poród długo trwa, mąż bierze ją za rękę, patrzy w oczy i mówi: dasz radę. To czasem działa jak magiczne zaklęcie. Kobiety fantastycznie reagują, tak jakby zobaczyły światełko w tunelu. Czasami wystarczy gest, słowo, spojrzenie, dotyk, aby dać wsparcie. Zdarzają się też panowie nieprzygotowani do uczestnictwa w porodzie. Zwykle tak się dzieje, gdy to partnerka chce, by on uczestniczył w porodzie, był przy niej, a on robi to tylko dlatego, że dał słowo. Widać, że go to przerasta, przeraża, najchętniej by wyszedł i nie wrócił, ale obiecał, że będzie, więc jest. Zwykle takie wymuszone asystowanie partnera wprowadza nerwową atmosferę. Bywa i tak, że na pewnym etapie porodu mąż kobiecie wręcz przeszkadza. Sytuacje są bardzo różne. Wiele zależy od tego, jakie są relacje w związku i tego, czy partner dobrowolnie jest obecny w czasie porodu czy został do tego przymuszony.
Znane są historie, że panowie mdleją na widok krwi. Często się to zdarza?
Pamiętam dwie sytuacje, że pan zemdlał przy porodzie. Wziąwszy pod uwagę, że porody rodzinne stanowią większość, to niewielki procent. Poza tym utrata przytomności to żaden wstyd. Różnie reagujemy na niektóre widoki, krew, ból najbliższej osoby. Na porodówce nic, co ludzkie, nie jest nam obce.
Jak mężczyźni reagują, kiedy po raz pierwszy biorą swoje dziecko w ramiona?
Zwykle płaczą. Bardzo często obserwuję łzy wzruszenia w ich oczach i oszołomienie na ich twarzach. To piękne, wyjątkowe momenty.
W jaki sposób wspólny poród wpływa na więź między parterami?
Najważniejsze, by decyzja o wspólnym porodzie była świadoma i dobrowolna. Wówczas jest to przeżycie, które wzmacnia więź. Świeżo upieczony tata, młoda mama i dziecko między nimi - widać, jak są dumni i szczęśliwi. Emanują z nich miłość, radość i satysfakcja. Później dzwonią do bliskich, chwalą się, że dali radę, że urodzili piękne, zdrowe dziecko.
Co jest najważniejsze w zawodzie położnej?
Poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Ważna jest empatia, odporność na stres, umiejętność komunikacji i pracy w zespole.
Czego oczekują od pani kobiety na sali porodowej?
Potrzebują obecności, bezpieczeństwa, zapewnienia, że ktoś przy nich jest, czuwa i wie, że wszystko będzie dobrze. Czasami potrzebują pokierowania, jednak coraz częściej pacjentki są bardzo świadome, wiedzą, czego chcą, spodziewają się, co je czeka. Być położną oznacza wspierać, słuchać, szanować i przekazywać wiedzę kobiecie na każdym etapie porodu.
Trafiają się pacjentki, które naczytały się w internecie różnych porad i nie są chętne do współpracy?
Bywa że początkowo pacjentka jest negatywnie nastawiona, ale kiedy widzi nasze zaangażowanie, czuje chęć pomocy - to udaje nam się zdobyć jej zaufanie i współpraca się układa. Staram się słuchać pacjentek, wiem, czego się boją, rozmawiam o ich oczekiwaniach. Zwykle udaje się dojść do porozumienia.
Jakie są najtrudniejsze momenty w pani zawodzie?
Asystuję nie tylko przy pięknych, szczęśliwych porodach, kiedy wszystko kończy się dobrze. Towarzyszę też pacjentkom w bardzo trudnych momentach: podczas poronień czy porodów martwych. Staram się postępować tak, aby nie nasilić ich bólu. Czuję wielką odpowiedzialność, chcę dać pełne wsparcie pacjentce. To dla niej traumatyczna sytuacja, czuje strach, rozpacz i bezsilność. Dlatego staram się uspokoić, pomóc uwolnić się od napięć, okazać troskę. Nie od razu rzucono mnie na głęboką wodę. Miałam możliwość obserwować innych w trudnych sytuacjach, uczyć się od nich. Mamy fantastyczny zespół zarówno położnych, jak i lekarzy. Jestem im bardzo wdzięczna.
Jakie ma pani sposoby, żeby rozładować emocje na sali porodowej?
Pozwalam ludziom je wyrażać, nie hamuję, nie utrudniam, przynajmniej dopóki zbytnia emocjonalność nie zagraża bezpieczeństwu porodu. Rozumiem, że pacjentka może płakać, śmiać się, krzyczeć, przeklinać. Partner także może płakać albo krzyczeć. I rzeczywiście ten krzyk, a nawet agresja na sali porodowej czasem się zdarzają. I zwykle są skierowane do personelu medycznego. Nierzadko taki tata, który obserwuje swoją żonę, bardzo chciałby jej pomóc, ale jest bezsilny, nie potrafi tego zrobić i sytuacja zaczyna go przerastać. Mogą wówczas paść niecenzuralne słowa, niesłuszne zarzuty, ale wiem, że to w emocjach. Staram się wtedy dużo rozmawiać, wyjaśniać i uspokajać.
Przynosi pani emocje do domu? Przeżywa, rozmyśla, analizuje?
Rzeczywiście, przeżywam. Kiedy wracam do domu, moja rodzina od razu widzi, że coś jest nie tak, że miałam ciężki dyżur. Moim sposobem na rozładowanie napięcia jest aktywność fizyczna, wyjście ze znajomymi, łapię równowagę w spokojnym życiu rodzinnym. Funkcjonuję intensywnie w pracy, dlatego staram się złapać balans przez niespieszne życie domowe.
Lubi pani swoją pracę?
Uwielbiam. Wydaje mi się, że położna musi kochać swój zawód, bo inaczej chyba nie dałaby rady. To specyficzna praca i bardzo odpowiedzialna. Już w liceum czułam, że chcę robić coś medycznego. Nie wiedziałam wtedy, że to będzie położnictwo, ale kiedy przyszedł czas wyboru kierunku studiów, poczułam, że to może być coś dla mnie, moja ścieżka zawodowa, w której się spełnię. Nie myliłam się.
Kiedy trzyma pani na rękach noworodka, myśli pani: może będzie drugim Einsteinem albo Chopinem?
Czasami zastanawiam się, co z tego małego człowieka wyrośnie. Szkoda, że nie wiemy, co się dzieje z dziećmi, którym pomogłyśmy jako położne przyjść na świat, jak potoczyło się ich życie. Zawsze mam nadzieje, że dobrze, zwłaszcza że sama też urodziłam się w tym szpitalu.