Cwany oszust wpadł dzięki nagraniom z banku. Zdradził go... głos
Piotrowi inteligencji odmówić nie można: wpadł na sprytny sposób, jak oszukać 278 osób, i to będąc za granicą. Potem jeszcze długo twierdził, że ktoś pod niego się podszył. Na prawomocny wyrok w tej sprawie przyszło czekać 15 długich lat. Dopiero w tym miesiącu Sąd Apelacyjny w Krakowie wydał prawomocne orzeczenie.
Skąd ta zwłoka?
Do przestępstwa doszło w 2005 roku, potem zaczęło się poszukiwanie sprawców i oczekiwanie, aż jeden z nich wróci z zagranicy. A to nastąpiło dopiero w 2009 roku. Jak już proces w końcu ruszył, to okazało się, że trzeba go powtórzyć, bo kielecki sąd nie zajął się sprawą wystarczająco wnikliwie. A potem jeszcze czekano na ważną opinię biegłego. A czas płynął.
278 oszukanych
Pokrzywdzeni to ludzie z całego kraju. Nie ma w Polsce województwa, z którego by nie pochodzili. Mieszkali w Warszawie, Łomży, Gdańsku, Jeleniej Górze i Rzeszowie.
Jak dali się nabrać? W prasie motoryzacyjnej przeczytali ogłoszenia, że są ludzie, którzy sprowadzają z zagranicy nowe samochody. Oferta była kusząca: wystarczyło wpłacić na podane konto 2-2,5 tys. zł, a pośrednik za te pieniądze miał załatwić formalności z urzędem celnym i rejestrację wymarzonego auta. Pojazdy miały być sprowadzane z Belgii, Niemiec, Szwajcarii i Francji. Marki - do wyboru, do koloru: skoda, peugeot, renault, bmw, ford czy mercedes.
Zapłata za samo auto miała nastąpić, gdy to już będzie w kraju. Takie rozwiązanie wydawało się uczciwe i potencjalni klienci bez oporów przelewali kwotę 2,5 tys. zł, by mieć z głowy formalności z przewiezieniem pojazdu przez granicę. W sumie 277 osób zdecydowało się na taki krok. Tylko jedna, w ostatniej chwili, wycofała przelew na dwa tysiące. Łącznie zebrała się niezła sumka - 573 tysięcy złotych.
Gdy dzwonili na numer podany w ogłoszeniu, odbierał mężczyzna przedstawiający się jako Piotr C. spod Nowego Sącza. To jego konto bankowe zasilały środki od żądnych posiadania nowiutkiego samochodu. Rozmówca zapewniał, że auto jest już w drodze, znajduje się na lawecie, tylko jej kierowca ma jakiś kłopot i stoi na granicy. Kłopot, który natychmiast rozwiąże, byle tylko dać mu szansę i odrobinę czasu. Osobnik przedstawiający się jako Piotr C. powtarzał komunikat, który często słyszymy, dzwoniąc do różnych firm czy urzędów: Proszę o jeszcze chwilę cierpliwości.
Mężczyzna unikał osobistego spotkania i twierdził, że sam właśnie jest za granicą i załatwia formalności związane ze sprowadzeniem samochodów. Jak takiemu nie uwierzyć, że poświęca się za marne 2,5 tys.zł? Gdy nie odbierał kolejnych połączeń, zirytowani ludzie zaczęli zgłaszać się do komend policji w całym kraju. Pal licho, że nie dostali obiecanych pojazdów, za które jeszcze nie zapłacili, ale było im szkoda tych zaliczek, które przekazali za sprowadzenie aut do Polski. Wszystkie zgłoszenia o oszustwie, które wpłynęły między wrześniem 2005 a sierpniem 2006 roku, przejęła do prowadzenia prokuratura z Kielc.
Szybko udało się ustalić, że przestępczy proceder może być dziełem karanego już kilka razy Wojciecha S. z Nowego Sącza oraz Piotra C.
Ten pierwszy udawał niewiniątko i zwalał wszystko na znajomego, który, tak się jakoś złożyło, w listopadzie 2005 roku wyjechał do siostry w Anglii i tam się urządził. Czy brał udział w oszustwie? Było takie podejrzenie, ale nie mocne dowody. Bez przesłuchania i konfrontacji z Wojciechem S. nic nie można było zrobić.
Śledczy cierpliwie czekali na zarobkowego emigranta. W Polsce pojawił się 2 stycznia 2009 roku, po czterech latach od przestępstwa. Piotr C. od razu został wzięty w obroty przez policjantów.
Sprzedał trzy rachunki
Z jego relacji wynikało, że 25-letni Wojciech S. to znajomy jego starszego brata. Tuż przed wyjazdem Piotra C. do Anglii zaproponował mu, by we wskazanych bankach otworzył trzy rachunki - za każdy obiecał mu 500 zł. Rozmowę odbyli bez świadków w Chełmcu pod Sączem. Wojciech S. poprosił też Piotra C. o ksero dowodu oraz otwarcie skrytki na poczcie. Życzliwy mu Piotr C. tak właśnie zrobił: kluczyk do skrytki, ksero dowodu, karty bankomatowe i kody do kont przekazał grzecznie Wojciechowi S.
Za dobre serce otrzymał 1000 zł, czyli nieco mniej niż miał obiecane. Z jego wiedzy wynikało, że konta miały służyć do operacji finansowych związanych ze sprowadzaniem aut, bo Wojciech S. miał firmę i tym się zajmował. No, z blisko trzyletnią przerwą na pobyt w więzieniu.
Piotr C. zaprzeczał, by to on odbierał telefony od potencjalnych klientów, ale właśnie kwestia głosu stała się przyczyną jego zguby.
Prokuratura zdobyła nagrania, jakie pracownicy banków (w których miał rachunki), prowadzili z Piotrem C. Mężczyzna dzwonił z Anglii, choćby po to, by sprostować datę urodzin oraz by zorientować, się, czy istnieje możliwość przelewania środków z kont i ustnego zlecania takich operacji finansowych. Okazało się, że jest to dopuszczalne. Zachowało się nagranie, gdy pracownik banku po kolei instruuje Piotra C., w jaki sposób to zrobić.
Były też nagrania zleceń przelewów, jakie przez telefon wykonywał mężczyzna. Innym razem dzwonił do banku, gdy dowiedział, że ma ujemne saldo na koncie - pytał, czemu zajęto mu część środków. Było jasne, że Piotr C. żywo interesuje się tym, ile ma pieniędzy.
Gdy puszczono mu fragmenty nagranych rozmów z ludźmi z banku, mężczyzna zaprzeczał, by to jego głos zarejestrowano.
Sugerował, że ktoś dokonał komputerowej obróbki i podawał się za niego.
Głos Piotra C.
Powołano biegłą do spraw fonoskopii, która przebadała nagrania. Stwierdziła, że bez wątpienia zarejestrowany przez bank głos należy do Piotra C.
Jej opinia była kategoryczna. Zauważyła, że naśladownictwo głosu wymaga ponadprzeciętnych zdolności, ale i tak da się je wykryć. Nie ma też podstaw, by twierdzić, że był to głos puszczany z taśmy, bo rozmowy z pracownikiem banku były spontaniczne, dynamiczne i rozmówca reagował adekwatnie do słów i wypowiedzi bankowca.
Dodała, że gdyby puszczano głos z innego urządzenia, to nagranie wykazałoby różnice. Wniosek z opinii był jednoznaczny: to Piotr C. zlecał przelewy ze swoich kont. Nie było w tym przypadku możliwości użycia modulatora głosu lub programu komputerowego, za pomocą którego głos mógłby być przekształcony.
Zdaniem sądu panowie działali wspólnie i w porozumieniu. Wojciech S. miał oszukańczy pomysł, a Piotr C. dostarczył mu narzędzi
To przekonało sąd o winie oskarżonego. Zdaniem sądu fakt, że był nieobecny w Polsce, nie wykluczał jego sprawstwa. Analiza treści nagranych rozmów dowodziła, że brał udział w procederze. Zdaniem sądu panowie działali w porozumieniu, ale wykonywali różne czynności. Wojciech S. miał oszukańczy pomysł, a Piotr C. dostarczył mu narzędzi do realizacji przestępstwa. Jego rola była mniejsza, ale wciąż istotna - bez kont nie byłoby gdzie wpłacać zaliczki i jak dokonywać przelewów.
Sąd Okręgowy w Kielcach skazał Piotra C. na dwa i pół roku więzienia, a Wojciecha S. na pięć i pół. Obaj mają też zapłacić po 10 tys. zł wydatków i naprawić solidarnie szkody finansowe 62 osób.
Zdaniem sądu wykorzystali zaufanie licznych pokrzywdzonych, ich działania były zaplanowane, rozciągnięte w czasie, a skala przestępstwa - znaczna.
Oszuści wykazali się brakiem poszanowania dla cudzej własności. Nie widać było po nich skruchy ani woli naprawienie szkody. To były okoliczności obciążające. Sąd Apelacyjny w Krakowie utrzymał w mocy wyrok.