Czas rozruszać wreszcie place zabaw w Bydgoszczy?
Znajoma moja, niewiasta „w leciech” i schorowana, rzadko wychodzi z domu. Ostatnio jednak wyszła, by dać chwilę rozrywki jeszcze bardziej wiekowej sąsiadce. Niestety, starsze panie wróciły do domów zdegustowane.
Blokowisko na Kapuściskach nie jest najlepszym miejscem do rekreacji, ale dla osoby o niezbyt rączych nogach ma przynajmniej tę zaletę, że można tam przysiąść na ławce. Ławki z reguły stoją w pobliżu placów zabaw. W ostatnich latach nie był to problem, bo i tak prymitywne piaskownice i toporne huśtawki stały puste. Rodzice woleli nadłożyć drogi i zafundować pociechom bardziej urozmaiconą i bardziej bezpieczną rozrywkę na miejskich placach zabaw.
Teraz jednak z miejskich placów zabaw formalnie korzystać nie wolno ze względu na pandemię. Praktycznie natomiast na własną odpowiedzialność korzystają z nich ci, którzy zagrożeniem specjalnie się nie przejmują. Nie słychać też, by straż miejska, jako zbrojne ramię administratora placów, stawiała sobie za punkt honoru tropienie bydgoszczan, którzy miejskie przepisy w tych miejscach bezceremonialnie łamią. Może chodzi o to, by mamusie i tatusiów przed swoimi dziećmi nie stawiać w roli gagatków, których ludzie w mundurach sztorcują, legitymują, a na końcu wlepiają im mandat.
Większość rodziców nie chce jednak testować wyrozumiałości strażników i wychodzi z dziećmi na siermiężne place zabaw pod blokami. To właśnie stało się przyczyną złego humoru starszych pań podczas spaceru. I bynajmniej nie chodziło o to, że dzieciaki hałasują. Bardziej irytujące było dla nich sąsiedztwo mam rozpartych na ławkach przy piaskownicach i zapewne z nudy odpalających papierosa od papierosa.
Wróćmy jednak do formalnie zamkniętych 67 placów zabaw, którymi zarządza miasto. Dlaczego nie można ich otworzyć? Rzeczniczka ratusza tłumaczy, że powodem są drobiazgowe, trudne do spełnienia wymagania, jaki na administratora placu nałożył Główny Inspektor Sanitarny:
„Zarządca placu zabaw monitoruje codziennie prace porządkowe, ze szczególnym uwzględnieniem regularnego czyszczenia sprzętu i wyposażenia placu zabaw z użyciem detergentu i/lub dezynfekowania powierzchni dotykowych - nakazuje inspektor sanitarny. - Dezynfekcja przestrzeni placu zabaw powinna odbywać się w czasie, gdy nie będzie na jego terenie innych osób. W przypadku, gdy na placu zabaw zlokalizowana jest piaskownica, właściciel lub zarządca zobowiązany jest do zapewnienia spełnienia wymagań higienicznych poprzez: ogradzanie terenów placów zabaw, zasłanianie piaskownic na noc i w innych okresach, gdy nie jest użytkowana, wymienianie piasku w piaskownicy co najmniej przed oraz w trakcie sezonu letniego, wymienianie piasku w piaskownicy każdorazowo po stwierdzeniu w nim obecności widocznych zanieczyszczeń”.
Nic tylko dodać: jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi, luby! W bydgoskim ratuszu obliczono, że aby wywiązać się z obowiązków, trzeba by dodatkowo zatrudnić 150 osób.
Te same przepisy obowiązują jednak samorządowców w innych miastach oraz zarządców innych placów zabaw niż miejskie. Jak to się zatem dzieje, że np. w 200-tysięcznym Toruniu place zabaw od dłuższego czasu są już otwarte i nic mi nie wiadomo, by w tym celu trzeba było dodatkowo zatrudnić kompanię opiekunów? O porządek dba tam opłacana przez miasto firma zewnętrzna. W Bydgoszczy - co ustalił społecznik z Górzyskowa - też znalazłaby się firma gotowa świadczyć taką usługę. Dla wszystkich miejskich placów zabaw kosztowałoby to ponad 1,5 mln zł miesięcznie. Właściwie postawione pytanie nie brzmi więc, czy możemy te place otworzyć, tylko czy chcemy i czy stać nas na to?
Może po prostu wygodniej jest zamknąć place i nic nie robić, zasłaniając się nieżyciowym przepisem? A nic nie zapowiada, by główny inspektor go złagodził. Dzienna liczba zakażonych koronawirusem nie spada. Tylko patrzeć, jak nadejdzie jesień i z nią zapowiadany drugi rzut pandemii. Biedne te dzieci w Bydgoszczy, choć niby bezpieczne...