Czterdziestolatek z żelaza, czyli sport dla ambitnych. Jak piłkarz Artur Czerwiec zajął sie triathlonem
Niecałe cztery kilometry (dokładnie: 3,86) do przepłynięcia na otwartych wodach, 180,2 km do przejechania na rowerze, na koniec maraton (42,195 km) do przebiegnięcia - to prestiżowy dystans ironman w triathlonie. A to wszystko w ciągu 10 godzin. Tylko dla wyczynowców? Nie. Taki występ zaliczają amatorzy, nawet po czterdziestce. I to na poziomie dającym prawo startu w mistrzostwach świata. Jednym z nich jest Artur Czerwiec.
Z nudy
Rocznik 1976, mieszka w Pisarach (gm. Zabierzów), pochodzi z Tarnowa. Przygodę ze sportem zaczynał od pływania w tamtejszej Unii, chodził do klasy sportowej. Później postawił na piłkę nożną, także w Unii, a wyszła z tego całkiem niezła kariera. Grał m.in. w Garbarni Kraków, Karpatach Siepraw, Dalinie Myślenice, Proszowiance, Cracovii (w III lidze, za czasów trenera Wojciecha Stawowego, gdy zespół zaczynał marsz zakończony później w ekstraklasie) i Kmicie Zabierzów. W tym ostatnim klubie był królem strzelców III ligi (2005), awansował też na zaplecze ekstraklasy (wówczas II liga). Na tym poziomie zaliczył kilka występów, ale powracająca kontuzja kolana (zerwane więzadła) zmusiła go do zakończenia kariery w wieku 30 lat.
Wtedy związany był z Zabierzowem, gdzie do dyspozycji był basen, ale bez „wyczynowego” zaplecza, czyli regularnych zajęć sportowych dla dzieci i młodzieży. Czerwiec, mający uprawnienia trenerskie w tej dyscyplinie założył z Grzegorzem Mytnikiem UKP Kmita. Z ich inicjatywy później powstał w Zabierzowie triathlonowy klub Water Knights, przemianowany następnie na Iron Dragon. W nim trenuje obecnie około 50 osób, od młodzieży po weteranów. Dodajmy, że w triathlonie można wybrać różne dystanse, mniej wymagające niż wspomniany ironman.
- Sport towarzyszył mi przez całe życie, triathlon to kolejny etap, rozwinięcie. Po zakończeniu kariery piłkarskiej wróciłem do pływania, startowałem w mistrzostwach Polski mastersów, lecz samo pływanie po prostu mi się znudziło - przyznaje Czerwiec.
- Przygoda z triathlonem zaczęła się jakieś siedem lat temu. Wtedy ta dyscyplina stawała się w Polsce popularna, modna była wśród artystów, tak zresztą jest też i dziś. Powiedzieliśmy sobie z Grzegorzem: czemu nie spróbować? Przygotowaliśmy się do startu, pojechaliśmy na zawody do Suszu (słynne Herbalife). Spodobało nam się.
Najpierw rodzina, potem piwo
Podkreśla: - Od tych pierwszych zawodów poczułem, że to coś dla mnie. A wcześniej nawet nie miałem roweru. Kupiłem „górala”. Gdy mnie na nim zobaczył jeden z kolegów, to aż się za głowę złapał, bo do triathlonu musi być inny sprzęt, do jazdy na szosie. Pożyczył mi właściwy rower. A ta historia skończyła się tym, że mu go zniszczyłem - śmieje się Czerwiec.
Teraz nie wyobraża sobie, by zajmować się czymś innym. - Jak to się mówi - każdy ma jakiegoś bzika. Inni podróżują, zbierają znaczki, ja się bawię w triathlon. Gdy jadę na zawody za granicę, to koncentruję się na nich, nie zwiedzam atrakcji turystycznych. Co najwyżej mogę przejechać treningowo z rynku jednego miasta do drugiego - wyjaśnia. - Wkręciłem w to wszystko rodzinę. Moja żona Renata jeździ na rowerze. Do triathlonu się nie przymierza, bo nie chce pływać. . Sił próbują w tym sporcie moje dzieci 8-letni Daniel i 14-letnia Karolina.
Zresztą bez zainteresowania i wyrozumiałości rodziny daleko by nie zaszedł.
- Nie wiem jak inni, ale ja po ukończeniu zawodów pierwsze co czuję, to tęsknota za rodziną. Najpierw więc do żony i dzieci, a dopiero później na piwo - uśmiecha się Czerwiec.
Jubilat z żelaza
Dbanie o formę i zdrowy tryb życia to jedno, ale triathlon jest też dla ludzi, którzy pragną łamać pewne granice. Wiele zależy od wyboru poziomu trudności. Jest np. sprint dla początkujących, dystans olimpijski to 1500 m pływania, 40 km jazdy na rowerze i 10 km biegu. Są też poważniejsze wyzwania, a celem wielu jest ukończenie wspomnianego ironmana. Wówczas na pamiątkę otrzymuje się specjalną koszulkę i stosowny szacunek w środowisku. A są i zawody w ultratriathlonie, będące wielokrotnością tego ostatniego.
W przypadku Czerwca prawo nazywania się Iron Manem, czyli „człowiekiem z żelaza”, było niejako prezentem, który sprawił sobie na urodziny. - Ten pomysł zrodził się właśnie na moją „40”. W 2016 roku udało mi się ukończyć ten dystans w Klagenfurcie. Chciałem złamać barierę 10 godzin. Udało się już w pierwszym starcie - miałem czas 9.40 godziny (najlepszy wynik na świecie to 7:40 godz. - przyp.) i byłem bardzo zadowolony. Do tej pory mam sześć ukończonych ironmanów. Tylko raz zszedłem z trasy, źle rozłożyłem siły i zaplanowałem żywienie, organizm nie wytrzymał - wspomina.
Podkreśla również ważną kwestię. - Formalnie jestem amatorem, a na zawodach startuję razem z profesjonalistami. Oni z tego żyją, ja się w to bawię. Przygotowania do startu, ilość treningów mam podobne, z tym że ja muszę oprócz tego iść do pracy - mówi. Dodaje: - Takie zawody są wyczerpujące dla organizmu. Do pełni sił dochodzi się później długo, samo odzyskanie właściwych parametrów krwi zajmuje 2-3 tygodnie.
Krok po kroku
Jak inni reagują na takie - bądź co bądź ekstremalne - hobby po „40”? - Na ogół odbiór jest pozytywny. Oczywiście są też pytania, po co mi to, przecież „jest wiele przyjemniejszych zajęć” - mówi Czerwiec. - Czasem pojawiają się myśli, po cholerę ja to robię, zwłaszcza gdy na trasie nie idzie. To normalne. Mam jednak zdolność strącania tego „diabełka” z ramienia i znalezienia motywacji. Jestem ambitny. A można powiedzieć, że taki triathlon jest dla ludzi nawet przesadnie ambitnych.
Dla tych ambitnych na „normalnym” poziomie też coś się znajdzie. Są różne dystanse, a także pokrewny aquathlon (bez jazdy na rowerze). Nie każdy musi walczyć o przepustkę na mistrzostwa świata.
- Spotykam się z twierdzeniem, że to nie jest dla „zwykłego śmiertelnika”, ale nie zgadzam się z nim. Uważam, że każdy, jeśli nie ma przeciwwskazań zdrowotnych, jest w stanie nawet po „40” przygotować się to takiego startu. Oczywiście to ogromny wysiłek, nie da się od razu zrobić ironmana, ale krok po kroku można do tego dojść. Na pewno pomaga, jak w moim przypadku, gdy ktoś wcześniej uprawiał sport. Zachęcam do spróbowania - mówi.
W triathlonowym treningu trzeba mieć dużo samozaparcia i potrafić dobrze zagospodarować czas w ciągu dnia, bo przecież należy ćwiczyć trzy różne dyscypliny sportowe. Dzienny trening uzależniony jest od etapu przygotowań do startu, niemniej trzeba zarezerwować kilka godzin. Czerwiec rano pływa (ma o tyle łatwiej, że jest trenerem w Kmicie, prowadzi też własną szkółkę), później jest druga jednostka treningowa - jazda na rowerze (nawet 5-6 godzin) lub bieg (2-3 godziny).
- Należy się przestawić na konkretny tryb życia, ustalony cykl dnia. Zaczyna się o 5-6 rano, a 21-22 trzeba już kłaść się spać. Tygodniowo trzeba poświęcić 10-25 godzin na trening. Średnio na rowerze przejeżdżam w tym czasie 300 km, bieganie to 40-60 km, a pływanie 20 km. Staram się jeden dzień przeznaczyć na odpoczynek psychiczny i fizyczny - zaznacza.
Choć triathlon można uprawiać amatorsko, dla satysfakcji, trzeba się przygotować na „wyczynowe” wydatki. Oczywiście wszystko zależy od budżetu. Profesjonalne buty to 400-1000 zł, a wypada mieć parę treningową i startową (powinny wystarczyć na jeden, dwa sezony). Rower do triathlonu to od 10 tys. do 50 tys. zł (plus bieżące wydatki na jego utrzymanie), kombinezon z pianki ochronnej do długiego pływania (w otwartych akwenach z wodą zimniejszą niż w basenie) to minimum 400 zł. Do tego dochodzą wydatki na odżywki itp.
Od zabawy do mistrzostw świata
Można pozostać przy samej „zabawie”. Z tej fascynacji może jednak wyjść wynik godny uznania, jak w przypadku Czerwca. Uzyskał on kwalifikację na mistrzostwa świata w konkurencji 70.3 (tzw. pół ironmana) w swojej kategorii wiekowej (40-44 lata), zawody odbędą się w sierpniu w Utah. Na tym nie koniec. Jego celem na ten rok jest wywalczenie przepustki na mistrzostwa świata w pełnym ironmanie, które od lat odbywają się na Hawajach - są najsłynniejszą i najbardziej prestiżową imprezą w świecie triathlonu. Zawody eliminacyjne odbędą się na początku lipca w Klagenfurcie, Czerwiec musi znaleźć się w czołowej „szóstce” swej kategorii.
Jak przyznaje nasz bohater, nawet jeśli uda mu się spełnić to marzenie, to na pewno znajdzie sobie jakiś nowy cel. - Przecież nie przestanę z dnia na dzień trenować. Nie zakładam, do kiedy będę się w to bawił, zamierzam trenować dopóki będzie mi to sprawiać przyjemność. A ja dużą frajdę mam nawet z treningu. Moi trenerzy mówią, że mam lepsze predyspozycje do krótszych dystansów, ale ja lubię większe wyzwania. Uparłem się, że póki mam siły, to będę startował na dłuższych dystansach - podkreśla.
- Mój rekord życiowy na pełnym dystansie dziewięć godzin 10 minut, w planach mam „złamanie” dziewięciu godzin.
Ale tak naprawdę najważniejsze jest to, żeby po prostu z tego się cieszyć.
Artur Czerwiec odnosił sukcesy w piłce nożnej, ale w wieku 30 lat - z powodu kontuzji kolana - przeszedł na emeryturę. Zajął się pływaniem, ale to go trochę nudziło. Na czterdziestkę znalazł nową pasję: triathlon