Czułam się molestowana, gdy ojciec wymierzał mi klapsy. Milczałam, żeby nie usłyszeć, że to ja jestem zboczona

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Gdesz
Dorota Witt

Czułam się molestowana, gdy ojciec wymierzał mi klapsy. Milczałam, żeby nie usłyszeć, że to ja jestem zboczona

Dorota Witt

- Niewinny? Bzdura! Klaps zawsze jest winny – mówi Laura Priestess, autorka książki „Jedenaste nie dotykaj”. Dziś: spełniona zawodowo kobieta w sile wieku, szczęśliwa matka i żona, która dorosłe życie poświęca na to, by nie czuć się już jak ta mała, samotna dziewczynka krzywdzona we własnym domu przez własnych rodziców.

Dlaczego postanowiła się pani ukryć pod pseudonimem?

Niemal wszyscy żyjemy w maskach, przekazujemy innym jakąś prawdę o sobie: taką, jaką sami chcemy, wystudiowaną. Ja w książce tę maskę zdejmuję, pokazuję bardzo dużo intymnych szczegółów o sobie, to jedno postanowiłam więc ukryć: prawdziwe nazwisko. Zresztą nie o to chodzi, by mówić o osobie, która napisała tę książę, chodzi o problem, który w niej poruszam, to on ma trafić na języki.

Kiedy rodzice sądzą, że dają dziecku za karę klapsa dla jego dobra: żeby się czegoś nauczyło, żeby (uwaga!) wiedziało, co jest dobre, a co złe, nie wychowują. To tresura. Między dzieckiem, a dorosłymi, którym ono powinno móc bezgranicznie zaufać, tworzy się mur.

Jaka jest pani historia przemocy?

Kiedy rodzice sądzą, że dają dziecku za karę klapsa dla jego dobra: żeby się czegoś nauczyło, żeby (uwaga!) wiedziało, co jest dobre, a co złe, nie wychowują. To tresura. Między dzieckiem, a dorosłymi, którym ono powinno móc bezgranicznie zaufać, tworzy się mur. Szybko straciłam zaufanie do swoich rodziców. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek, gdy w moim życiu działo się coś ważnego, miałam taki naturalny odruch, by pójść do nich i im o tym opowiedzieć. Nie znałam takiej relacji z rodzicami. Z ojcem – nie było mowy, by w ogóle spróbować. Klapsy to jedno, ale robił też wiele innych rzeczy, które jako ojca go wykluczały. Miałam 36 lat, kiedy zaczęłam dopuszczać do siebie myśl o tym, że moje problemy mają swoje źródło w traumatycznych przeżyciach. Musiałam przestać się oszukiwać, że nic się nie stało. Pisałam tę książkę dwa lata, ostateczna wersja znacznie różni się od tej pierwotnej. Pisałam dla siebie, by lepiej zrozumieć, na czym polega krzywda, którą mi wyrządzono, ale i dla innych – z poczucia obowiązku wobec tych, którzy ciągle jeszcze nie mówią o tym, co przeżyli bo „o takich rzeczach się nie mówi”. Odgrzebanie tych historii pomogło mi uporać się z traumą, dlatego chciałabym pokazać innym, że też mogą szukać pomocy specjalistów, że warto wymieść wszystkie brudy spod dywanu. Inaczej nigdy w ich życiu nie będzie czysto.

Czy ktoś reagował, kiedy rodzice panią bili?

Nie. Nigdy. Nikt. A nie, zaraz. Jednak ktoś reagował - mój kot mnie pocieszał, lizał mnie, gdy płakałam. Dla mnie to bardzo wymowne.

Uderzenie dziecka jest niedopuszczalne w naszym systemie prawnym. W Polsce od 2010 r. obowiązuje całkowity zakaz kar cielesnych.
Materiały prasowe Książa ukazała się w połowie listopada. Powstawała dwa lata

Pani rodzice czytali książkę?

Z ojcem od lat nie mam kontaktu. Na pewno nie czytał, bo nie miał takiej możliwości. Mama na pewno nie czytała, bo jej książki nie pokazałam przed publikacją, a teraz, gdy się ukazała, - sądzę, że nie przeczyta. Od lat nie mówimy o krzywdzie, jaka spotkała mnie i moje rodzeństwo w rodzinnym domu. Jej zachowanie potrafię sobie jakoś, jeśli nie wytłumaczyć, to zracjonalizować. Ona też była ofiarą przemocy, ojciec znęcał się nad nią w każdej możliwej formie. Karała nas klapsami, bo inaczej nie umiała. Jej intencje też zawsze były czytelne, ojciec, bijąc nas, chciał nas poniżyć. Dziecko czuje takie rzeczy. Umiem z mamą rozmawiać na neutralne tematy, ale to żadna głęboka relacja.

Pisze pani o czymś, o czym chyba nie chcemy nawet myśleć: że klaps wymierzony dziecku w intymną część ciała to „przekroczenie intymnej granicy jego seksualności. Część ciała, którą nauczyło się uważać za prywatną, jest nagle dotykana na siłę przez dorosłego. A dziecku się wmawia, że jest to w porządku”.

Mówię tylko o swoich doświadczeniach i przeżyciach, nie generalizuję. Kiedy w pracy ktoś, niby żartem, rzucił kiedyś: „Oj, Laura, bo dam ci klapsa!” poczułam się molestowana. Ten ktoś naruszył moją intymność, wszedł w prywatną sferę. I nawet jeśli nie chciał niczego złego, dla mnie to nie do zaakceptowania. Nieważne, czy mówimy o 40-letniej kobiecie, czy o 4-letniej dziewczynce - pupa, pośladki zawsze są intymną częścią jej ciała. Zawsze należy jej się szacunek. Dziecko jest zdolne do odczuwania erotycznych bodźców – czy chcemy o tym wiedzieć, czy nie. Wiele zależy od sytuacji, od tego, kto je uderza, jak, dlaczego, jakie ma intencje. Mój ojciec miał złe intencje, jego bicie miało podtekst seksualny. Po najgorszym doświadczeniu, które przeżyłam, gdy miałam 13 lat i byłam rozwinięta fizycznie dziewczynką – nie mam wątpliwości, że tak było. Od tamtej pory nikomu już nie umiałam zaufać, czułam się zagubiona, odrzucona, niezrozumiana.

Jak to wpłynęło na pani intymne relacje?

Po tym najgorszym zdarzeniu, na lata zamknęłam się w sobie. Nie umiałam funkcjonować wśród rówieśników, bo kiedy wychodziłam z domu, czułam się słaba, bałam się ludzi. Ciągle chciałam uciekać. Ale dokąd? Do domu? Tam był przecież ojciec, na samą myśl o konieczności przebywania z nim, wracał strach, ciało mi sztywniało, cały czas miałam napięte mięśnie, to powodowało fizyczny ból. Nie mogłam się uczyć, chorowałam na depresję. Nie lubiłam samej siebie. I milczałam. Byłam przekonana, że jeśli komuś powiem o tym, co czułam, kiedy ojciec mnie uderzał w pupę, usłyszę, że jestem zboczona, że to ze mną jest coś nie tak.

Wydawało mi się, że nigdy nie znajdę chłopaka, że nie będę potrafiła zbudować z nikim szczerej relacji. Klapsy wymierzane mi przez ojca w pośladki to była oś, wokół której kształtowała się moja seksualność. Nie znałam innego erotyzmu. Kojarzyłam pobudzenie seksualne z przemocą, bólem, upokorzeniem. Nienawidziłam tego w sobie. Chciałam być inna, taka jak wszyscy – bo sądziłam, że wszyscy są „normalni”. Z czasem, kiedy przestałam walczyć z tym, jaka jestem, nauczyłam się odczuwać przyjemność też na inne sposoby. To, co zadziało się w dzieciństwie, wyżłobiło jednak głębokie rysy. Moja karta nie została w całości zabrudzona: jako nastolatka lubiłam się całować z chłopakami, później, gdy nastał czas pierwszych zbliżeń, odkryłam jednak, że czuje jakiś brak. Brakowało mi przemocy, konkretnie – uderzeń w pośladki. Nie chciałam się z tym pogodzić. Znowu czułam się gorsza, inna. Nie wiedziałam wtedy nic na temat BDSM, na temat spankingu. Potrzebowałam czasu, by to w sobie zaakceptować. Aż nadszedł czas na szczerą rozmowę z mężem. Był zszokowany, potrzebował czasu, by zrozumieć, ale od początku mnie wspiera. Nasze życie seksualne jest udane. Oparte na zaufaniu i zrozumieniu.

Mój ojciec miał złe intencje, jego bicie miało podtekst seksualny. Po najgorszym doświadczeniu, które przeżyłam, gdy miałam 13 lat i byłam rozwinięta fizycznie dziewczynką – nie mam wątpliwości, że tak było. Od tamtej pory nikomu już nie umiałam zaufać, czułam się zagubiona, odrzucona, niezrozumiana.

Dziś mówi już pani o tym ze spokojem?

Słyszy pani? Głos mi drży, mam przyspieszony oddech, serce bije szybciej niż zwykle. Całkiem nie da się wyleczyć z traumy. Ale mówię otwarcie, to już wiele. Pamiętam, kiedy pierwszy raz powiedziałam głośno: byłam molestowana. To było u lekarza. Płakałam długo w gabinecie, nie mogłam się uspokoić. Dziś patrzę z oddali na te małą dziewczynkę, której wyrządzono krzywdę. I jest mi przykro, czuję troskę, zrozumienie, bliskość.

Przemoc rodzi przemoc…

Jestem pierwszą osobą w rodzinie, której udało się przerwać ten łańcuch. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by uderzyć swoje dzieci, mąż także jest zdecydowanym przeciwnikiem jakichkolwiek kar cielesnych.

Tytuł książki nawiązuje do dekalogu. Po co mieszać w to Kościół?

Nie dość, że księża w Polsce nie stają w obronie słabszych, w obronie maltretowanych w domach dzieci (choć tak nakazuje im choćby dekalog, prawda?), to jeszcze otwarcie, głośno, z ambony mówią, że klapsy to nic złego. Wychowałam się w bogobojnej rodzinie, która psychicznie mnie zrujnowała. Któregoś razu mój mąż wrócił z niedzielnej mszy podenerwowany. Powiedział, że na kazaniu usłyszał, że klaps to akceptowana metoda wychowawcza. Nie wiedział jeszcze o mojej traumie, bo dopiero po latach udało mi się z nim o tym porozmawiać (był zresztą pierwszą osobą, której o tym opowiedziałam).

Co chciałaby pani przekazać tym, którzy powtarzają, że „pupa to nie szklanka”?

Czytałam opinie w internecie nie tyle na temat książki, co na temat jej tematu. I zgodnie z moimi obawami z dzieciństwa – niektórzy to mnie uznali za osobę skrzywioną – bo ośmielam się wskazać, że klaps w pupę może mieć podtekst seksualny. Ale ja nie uważam, że to okrutne reakcje. To reakcję tych, którzy odbierają moje słowa jak oskarżenie skierowane wobec ich rodziców czy ich samych. A ja nikogo nie chcę oskarżać, chcę pokazać, że dziecko też odczuwa bodźce erotyczne, a jego części intymne powinny zostać prywatne, nienaruszalne. I że nie ma niewinnych klapsów. Klaps zawsze jest winny.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.