Darek Malejonek. Bóg uleczył jego zranienia i dał mu wolność
Ponad trzydzieści osób z dawnego środowiska Darka Malejonka przypłaciło uczestnictwo w kontrkulturze lat 80. własnym życiem. On podąża od lat inną drogą – życia i miłości.
Jedni postrzegają go jako jedną z najważniejszych postaci na polskiej scenie reggae. Drudzy cenią jego specjalne projekty, w których oddaje muzyczny hołd powstańcom warszawskim, żołnierzom wyklętym czy Polakom ratującym Żydów podczas wojny. Jeszcze inni kojarzą go jako jednego z założycieli dziecięcego zespołu Arka Noego. Nieliczni wiedzą, że udziela się w kościelnym wolontariacie, jeździ z misjami po całym świecie i kręci filmy o działalności Kościoła w Afryce czy w Azji. Wszystko to dzięki temu, że ponad trzy dekady temu otworzył się na Chrystusa.
- Moje życie jest wielką przygodą z Panem Bogiem. Nie jest to życie na kanapie przed telewizorem, ale życie, które ma smak pełni. Wszyscy mamy wiele lęków i traum w sobie, Pan Bóg może to wszystko w nas uleczyć. Tak uleczył moje zranienia. To, co dla mnie jest cenne w chrześcijaństwie, co może przyciągnąć również ludzi młodych, to fakt, że odbiera ono lęk, daje nadzieję, wolność i odwagę. To dla mnie jedna z najpiękniejszych rzeczy – mówi w serwisie Aleteia.
Potrzeba Absolutu
Urodził się i wychował w Warszawie w ateistycznej rodzinie. Kiedy tylko wracał ze szkoły, ganiał z chłopakami po podwórku. Jego autorytetami byli starsi kumple, a nie najbliżsi. Kiedy stał się nastolatkiem, wszedł w otwarty konflikt z ojcem. On był w partii i cieszył się, że generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny, a Darek popierał „Solidarność”. Nie pogodzili się nawet przed śmiercią ojca, który zmarł, kiedy jego syn miał zaledwie 24 lata.
Darek był już wtedy w innym świecie. Kiedy usłyszał nagrania Boba Marleya, zakochał się w jamajskim reggae. Nauczył się grać na gitarze i trafił do studenckiego klubu Hybrydy, gdzie spotykał się warszawski underground. Polscy punkowcy i rastafarianie stworzyli sobie tam kolorowy świat, który był alternatywą wobec koszmaru peerelowskiej rzeczywistości. Darek stał się wkrótce jedną z najważniejszych postaci w tym kręgu.
- Zacząłem grać i śpiewać w kolejnych zespołach - Salut, Kultura i Izrael. Przez pierwsze lata było wspaniale - czuliśmy się naprawdę razem, jednoczyło nas hipisowskie hasło „Pokój i wolność”. Myślę, że to Bóg postanowił mnie przyciągnąć do siebie w ten sposób. Gdzieś w moim wnętrzu tkwiła potrzeba Absolutu. Śpiewanie reggae było pierwszym etapem mojego duchowego rozwoju – wspomina w „Dzienniku Polskim”.
Muzycy ze sceny reggae palili marihuanę, wzorując się na jamajskich rastafarianach, którzy traktują ją jako święte ziele. Na szczęście Darek poprzestał na „ganji” - i nie sięgnął po mocniejsze używki. Nawet wtedy, kiedy na początku lat 90. powołał do życia rockową grupę Houk, która wpisując się w modę na grunge, odniosła duży sukces i inni jej muzycy nie odmawiali sobie wręcz żadnych narkotyków.
Uwolniony od zła
Choć reggae miało mistyczny wymiar, polscy artyści traktowali go bardziej jak ideologię niż religię. Śpiewali biblijne psalmy, ale ważniejszy był dla nich ich wolnościowy przekaz, nabierający politycznego charakteru w peerelowskich realiach. Wszystko zmieniło się, kiedy Darek trafił w 1987 roku podczas festiwalu w Jarocinie na koncert holenderskiej grupy No Longer Music, która zaprezentowała performans, symbolizujący mękę i zmartwychwstanie Chrystusa.
- Dopiero na tym koncercie dostałem znak, że Bóg istnieje naprawdę. Poczułem to całym sobą. Że jest, kocha mnie i otwiera przede mną nową sferę życia, której wcześniej w ogóle nie znałem. I to mnie najbardziej poruszyło. Że zacząłem doznawać czegoś, o czym w ogóle nie miałem pojęcia, że istnieje. To jest coś, czego nie da się wytłumaczyć komuś, kto tego nigdy nie przeżył – opowiada w Onecie.
W tym momencie zaczął się proces nawrócenia Darka. Kolejnym ważnym punktem na tej drodze była wizyta w stołecznym kościele ojców Paulinów. Zaprosił go tam kolega z zespołu Armia – Tomek Budzyński, który wywodził się z tego samego środowiska, a już wcześniej powrócił na łono Kościoła.
- Doznałem tam traumatycznego przeżycia: otrzymałem skierowane bezpośrednio do mnie proroctwo, które brzmiało: „Przestań mnie szukać po omacku, jeśli chcesz mnie złapać - zrób to teraz”. Stałem jak wryty przez prawie dwadzieścia minut. Po mszy ojcowie modlili się za mnie wstawiewienniczo i wtedy zstąpił na mnie Duch Święty, uwalniając mnie od wszystkich złych wpływów. Oddałem potem całe swoje życie i rodzinę Jezusowi – twierdzi w „Dzienniku Polskim”.
Wspólna droga
Jeszcze przed swym nawróceniem Darek poznał w Warszawie dziewczynę z dobrego domu – Elę. Zakochał się w niej i wciągnął w kontrkulturowe kręgi. Jej rodzice nie byli zachwyceni znajomością córki z długowłosym muzykiem, ale cóż mieli począć: ostatecznie pozwolili na ich ślub. Jakież było ich zdziwienie, kiedy niespodziewanie chłopak zaczął przeistaczać się z palącego marihuanę rastafarianina w gorliwego katolika.
- Ela początkowo była sceptyczna. Brałem ją na spotkania w kościołach, a ona dość mocno stała w kontrze. Ale po pewnym czasie zobaczyła zmianę we mnie. Że to, co dzieje się ze mną, jest dobre dla naszego związku, dla naszej miłości. To było dla niej ważne doświadczenie. Ona pochodziła z normalnego domu: chodziła do kościoła, była ochrzczona. Tylko po tym, jak związała się ze mną, to odeszła od wiary. W końcu wróciła jednak i dzisiaj jesteśmy na tej drodze razem – wyjaśnia muzyk w Onecie.
Mimo nawrócenia, Darek nie zrezygnował z grania. Najpierw założył z dwoma muzykami, którzy przeszli podobną drogę – Tomkiem Budzyńskim z Armii i Robertem Friedrichem z Acid Drinkers – rockową grupę 2TM2,3, a potem z tym drugim powołał do życia dziecięcy zespół Arka Noego. Sam prowadził własną formację Maleo Reggae Rockers. Zaczął też udzielać się w kościelnym wolontariacie. Był na ukraińskim Majdanie, kiedy wybuchła tam „pomarańczowa rewolucja”, nie zawahał się pojechać do syryjskiego Aleppo, choć spadał na nie grad bomb, a nawet odwiedził Jamajkę i... nie zapalił tamtejszej marihuany, bo od 1993 roku trzyma się z dala od wszelkich używek.
- Jestem 35 lat z moją żoną, którą kocham coraz bardziej! Właśnie dzięki Jezusowi, który daje mi tę miłość. W moim środowisku muzycznym, 99,9% małżeństw się rozpada, towarzyszy temu wielkie cierpienie, zgorzknienie, ciągłe szukanie czegoś lepszego i nowego. To powoduje naprawdę wielki smutek i ból, często traumy, zwłaszcza gdy w tym wszystkim uczestniczą dzieci. Tymczasem ci moi przyjaciele, którzy zaufali Bogu na sto procent, dalej są w swoich małżeństwach – podkreśla w Aletei.