David Lagercrantz: Lisbeth Salander śniła mi się prawie co noc WIDEO

Czytaj dalej
Maria Olecha-Lisiecka

David Lagercrantz: Lisbeth Salander śniła mi się prawie co noc WIDEO

Maria Olecha-Lisiecka

Seria Millennium Stiega Larssona sprzedała się w nakładzie ponad 80 milionów egzemplarzy na całym świecie. Kontynuator bestsellerowej sagi kryminalnej mówi nam o tym, dlaczego przyjął propozycję wydawcy Larssona, jak sobie radzi z presją i uchyla rąbka tajemnicy na temat nowej książki. Opowiada też o tym, jak porzucił dziennikarstwo i poznał Zlatana Ibrahimovicia.

Piąta część Millennium - „Mężczyzna, który ścigał swój cień” - ukaże się na całym świecie 7 września. Będzie to druga powieść z tej serii pana autorstwa. Jak to jest pisać ciąg dalszy historii stworzonej przez wielkiego Stiega Larssona?
To ogromne wyzwanie i trudne zadanie. Teraz czuję już przede wszystkim ulgę i spokój, że napisałem piątą część i już oddałem ją wydawcy. Rzeczywiście, jest wyznaczona data premiery. Zapewniam, że „Mężczyzna, który ścigał swój cień” jest lepszą historią od poprzedniej książki (uśmiech). Jestem dobrej myśli, że czytelnicy ją docenią.

Zdradzi pan, o czym będzie „Mężczyzna, który ścigał swój cień?”
O Lisbeth Salander i Mikaelu Blomkviście (śmiech). A tak poważnie: tym razem Lisbeth Salander odbywa karę w więzieniu dla kobiet Flodberga i stara się nie wchodzić w żadne konflikty. Ale pewnego dnia staje w obronie prześladowanej dziewczyny z Bangladeszu i ściera się z przywódczynią więziennego gangu. Jej kurator Holger Palmgren informuje ją, że posiada dokumenty, które rzucają nowe światło na wydarzenia z jej dzieciństwa. Hakerka prosi o pomoc Mikaela Blomkvista. Śledztwo doprowadza ich do Leo Mannheimera, bogatego maklera giełdowego...

Trzy części Millennium, które napisał Larsson, sprzedały się w nakładzie 80 milionów egzemplarzy na całym świecie. Pana powieść „Co nas nie zabije” osiągnęła już 7 milionów sprzedanych egzemplarzy. Liczby są imponujące. Czuje pan presję?
Oczywiście, że tak. Ale tym razem jest trochę łatwiej, bo to moja druga powieść z tej serii. Mam więcej doświadczenia i wiem, czego oczekują czytelnicy, dziennikarze, wiem, jakie emocje towarzyszą premierze kolejnej części Millennium. Przed premierą „Co nas nie zabije” presja była taka, że byłem autentycznie przerażony, że to się nie uda, że skończy się katastrofą. Miałem momenty zwątpienia, czy spełnię oczekiwania tych 80 milionów czytelników na całym świecie. To niewyobrażalna wprost liczba ludzi! Miałem w nocy koszmary. Śniło mi się, że książka okazała się kompletnym gniotem, śniła mi się Lisbeth Salander, to było straszne! (śmiech). To wszystko już na szczęście za mną. Do drugiej książki podchodzę spokojniej, ale presja nadal jest, bo mam świadomość, że oczekiwania są nadal ogromne. Jednak doświadczenie, jakie zdobyłem pisząc poprzednią, czytając recenzje, opinie i komentarze czytelników, jest bardzo cenne.

Jak pan sobie poradził z taką presją? Z oczekiwaniami 80 milionów czytelników na całym świecie?
Przekonałem sam siebie, że presja i stres, jakie towarzyszą temu zadaniu, wyjdą mi na dobre, że kontynuując dzieła Larssona stanę się lepszym pisarzem. Taką szansę dostaje się raz w życiu. Niektórzy nie dostają jej wcale. Dla pisarza to okazja do rozwoju. Brzmi górnolotnie, wiem, ale nie znam lepszego sposobu na taki stres niż racjonalne, chłodne podejście. Inaczej stres sparaliżuje, nie zmotywuje.

Stieg Larsson zdążył napisać trzy części serii. Ale planował więcej. Nie zrobił tego, bo nagle zmarł. Nie dożył ogromnego sukcesu swoich powieści. Jak to się stało, że to właśnie pan pisze kolejne części Millennium?
Pamiętam to bardzo dobrze. Byłem wtedy związany z innym, konkurencyjnym wydawnictwem. I nagle pewnego dnia wydawnictwo, które wydało książki Larssona, zaprosiło mnie na spotkanie, takie tajne. Poważnie! Nikt nie mógł mnie tam zobaczyć, nie mogłem wejść głównym wejściem, więc „wkradłem się” bocznym. I tam wydawca Stiega Larssona zapytała mnie, czy kiedykolwiek pomyślałem o tym, że to ja mógł-bym napisać czwartą część sagi Millennium. Byłem kompletnie zaskoczony. Sądziłem, że to żart. Ale szybko zorientowałem się, że propozycja jest poważna. Pomyślałem wówczas, że to jest ten moment, gdy nie mogę powiedzieć „nie”. Od tamtej chwili byłem jak w gorączce: ogromne emocje, ekscytacja, radość i przerażenie, wszystko naraz. I jedno powracające w mojej głowie pytanie: czy podołam wyzwaniu?

W wielu wywiadach mówi pan sporo o Lisbeth Salander. Za co uwielbia pan tę postać?
Bo jest fascynująca! Intrygująca! Uzależniająca! Za co jeszcze ją tak lubię? Chyba za to, że wciąż jest dla mnie tajemnicą, że to kobieta skomplikowana, ona nie potrzebuje mężczyzny, który ją uratuje, bo sama o siebie potrafi świetnie zadbać. To zupełnie nowy typ kobiecej postaci w literaturze kryminalnej. Lisbeth jest wyrazista, ma charakter, ma swoje zdanie, silną osobowość. Jak wszystkie wielkie postaci jest tajemnicza, nawet dla pisarza, który kieruje jej losem. Bo z Lisbeth jest tak, że ona sama kieruje swoim życiem (śmiech). Ja po prostu lubię wyraziste postaci: buntowników, tzw. czarne charaktery, ze skomplikowanym życiorysem, bo są dużo ciekawsze dla pisarza.

W książce „Co nas nie zabije” Lisbeth jest nieco inna niż w powieściach Larssona. Widać to chyba najlepiej w jej relacjach z autystycznym chłopcem Augustem. Jest opiekuńcza, co prawda po swojemu, ale jednak opiekuńcza...
Prawda? Cieszę się, że to pani zauważyła. Starałem się tak pokierować losami bohaterów, aby stali się trochę moimi postaciami. Najtrudniej było właśnie z Lisbeth, bo ona się wymyka, sama decyduje o sobie. Zawsze!

Lisbeth Salander i Mikael Blomkvist to bardzo wyraziste postaci, silne charaktery. Tworzenie fabuły sprawia panu trudność?
I tak, i nie. Nie, ponieważ to świetne postaci. Lisbeth to ciekawa osobowość, która przyciąga problemy i musi być w centrum zdarzeń, bo wtedy staje się najciekawsza dla czytelników. Ale z drugiej strony, wymyślenie dobrej fabuły zawsze jest trudne, zwłaszcza w kryminałach, bo w tym gatunku wydaje się, że wszystko już było i niczym już nie da się czytelników zaskoczyć. Trzeba szukać nowych pomysłów, nowych wątków, nowych rozwinięć akcji i zaska-kujących finałów. To jest bez wątpienia trudne.

Skąd pan czerpie pomysły, inspiracje do swoich książek?
Z zewsząd, po prostu z życia. Bardzo pomaga mi moje doświadczenie z pracy dziennikarza. Mam szersze spojrzenie na wiele spraw i społecznych problemów. W czwartej części opisałem na przykład historię 8-letniego autystycznego chłopca. August jest postacią fikcyjną, ale zagadnienie autyzmu to ważny społecznie problem.

Zebranie potrzebnych do powieści informacji, tzw. research, zajmuje panu dużo czasu?
Zanim zabiorę się za pisanie, muszę mieć pomysł, coś, co mnie zainspiruje. Potem, kiedy historia zaczyna się rozwijać i pojawiają się kolejne wątki, nowe zagadnienia, solidny research jest niezbędny, zwłaszcza jeśli napotykam na tematy, które są mi obce. Tak samo jest w pracy dziennikarza. Trzeba zebrać informacje, żeby napisać dobry tekst. W czwartej części Millennium napisałem między innymi o ataku hakerskim. Aby ten wątek rozwinąć, potrzebowałem wiedzy o tym, jak taki atak można przeprowadzić na wielką skalę. Podobnie było z autyzmem - najpierw musiałem poczytać i zdobyć o nim jak najwięcej informacji. Uważam, że dobry research sprawia, że piszę lepsze książki. W powieści kryminalnej wątki fikcyjne mieszają się z prawdziwymi informacjami, dzięki czemu jest ona dużo lepsza, bardziej wartościowa.

Proszę opowiedzieć trochę o pana pracy. Czy pisanie to zajęcie na cały etat?
Zdecydowanie tak. Moja praca to nie tylko samo pisanie książek i research, o którym już mówiłem, to też spotkania z czytelnikami na całym świecie, wywiady z dziennikarzami, wykłady etc. To wszystko zdecydowanie wypełnia mój czas, który inni ludzie spędzają w biurach.

Gdzie pan zazwyczaj pisze?
Zawsze piszę w domu, bo jestem trochę ekscentryczny. Mam swoje przyzwyczajenia, swój rytm dnia, którego przestrzegam. Wstaję wcześnie, piszę i już około 11 jestem zmęczony, więc mogę się położyć i odpocząć albo coś zjeść. Poza tym mam troje dzieci, którym chcę poświęcić czas i uwagę, więc zawsze pracuję w domu.

Zanim napisał pan czwartą część Millennium, świat poznał pana nazwisko za sprawą biografii szwedzkiego piłkarza Zlatana Ibrahimovicia. Polskie wydanie ma tytuł „Ja, Ibra. Moja historia”. Jak to się stało, że został pan autorem książki o Zlatanie?
Zlatan jest największą gwiazdą sportu w Szwecji, naszym najlepszym napastnikiem.

I jednym z najlepszych napastników świata.
Zgadza się. Kiedy Zlatan zdecydował się na wydanie biografii, znalazł wydawcę, ale nie miał autora, kogoś, kto najpierw go wysłucha, a potem spisze jego historię, więc jego wydawca skontaktował się z moim. I padło moje nazwisko. To było o tyle dziwne, że nie byłem dziennikarzem sportowym, nie jestem też szczególnym fanem futbolu, a do tego Zlatan Ibrahimović jest moim kompletnym przeciwieństwem! Miałem jednak doświadczenie w pisaniu nietypowych, barwnych biografii i chyba dlatego zostałem wybrany. Ostatecznie powstała całkiem ciekawa książka.

Jedna z najlepszych piłkarskich biografii! Błyskawicznie stała się bestsellerem. Pewnie dlatego, że jest prawdziwa, bez kokieterii. Spodziewał się pan takiego sukcesu?
Nie, myślę, że nikt się tego nie spodziewał, przynajmniej nie na taką skalę, ponieważ książki o sporcie, o sportowcach nie sprzedają się w takim nakładzie. Zaskoczyło mnie, że krytycy przyjęli książkę tak dobrze. Zazwyczaj przecież recenzje są różne: pozytywne i negatywne. A w tym przypadku były od razu same pozytywne! A do tego Szwedzi nagle oszaleli na punkcie Zlatana Ibrahimovicia! To była pierwsza książka napisana i wydana we współczesnej Szwecji, która tak świetnie się sprzedała: 500 tysięcy egzemplarzy, pół miliona, już miesiąc po premierze. Tego nikt nie mógł przewidzieć. Tę biografię kupili nawet ci, którzy zazwyczaj książek nie kupują. Dla mnie jako pisarza to było coś pięknego: opisałem człowieka, który stał się idolem nawet dla tych, którzy sportem się nie interesują.

Jego historia to świetny materiał na książkę: syn imigrantów, ma bośniacko-chorwackie pochodzenie, wychował się w Rosengaard, dzielnicy Malmö, którą sam nazywa gettem. Jaki jest „Ibra”? To niegrzeczny chłopiec?
Zdecydowanie tak! (śmiech). Wieczny buntownik, bardzo szczery, otwarty. Przez całe życie musiał o siebie walczyć, o swoje marzenia. To silny facet. Zawsze mówi to, co myśli. A przy tym to znakomity piłkarz, który im bardziej jest wściekły na boisku, tym lepiej gra.

Czy historia „Ibry” nauczyła czegoś Szwedów?
Dla nas, Szwedów, Zlatan to uosobienie amerykańskiego snu o sukcesie. Przyświeca mu motto, słynny napis z przejścia podziemnego w Rosengaard: „Możesz wyciągnąć człowieka z getta, ale nigdy getto z człowieka”. Tam zaczęła się jego historia, która miała i ma swój ciąg dalszy w największych i najlepszych europejskich klubach piłkarskich. Historia Zlatana zmieniła spojrzenie wielu Szwedów na sukces, na pracę i na imigrantów. Okazało się, że nasz kraj ma bogactwo, jakim jest wielokulturowość.

Dlaczego porzucił pan dziennikarstwo śledcze i został pan pisarzem? To takie spełnione marzenie z dzieciństwa?
Zawsze chciałem być pisarzem jak mój ojciec, wielki i znany w Szwecji autor biografii. To było moje marzenie. Dorastałem w domu pisarza, widziałem, że to taka fantastyczna praca. Do tego ta atmosfera intelektualnych dyskusji przy szklaneczce whisky. Chciałem być jak on - to był główny powód. Ale w końcu zrozumiałem, że nigdy nie będę taki jak mój ojciec, że byłoby to żałosne, więc zacząłem szukać własnej drogi w życiu. Zostałem dziennikarzem śledczym. To było coś kompletnie odmiennego niż praca mojego ojca. A potem były pierwsze książki, biografia Zlatana... Resztę już pani zna.

Czym się pan interesuje?
Literaturą, filmem. Nie mam żadnych „dziwnych” albo inaczej - niezwykłych - zainteresowań. Jestem typem intelektualisty, który ceni spokój i kocha swoją rodzinę. Mam żonę, dzieci, rodzinę, z którą spędzam najwięcej wolnego czasu. W ogóle jestem nudny pod tym względem dla mediów, bo mam cały czas tę samą żonę, troje fajnych dzieci. Żadnych skandali! (śmiech). No, może jedno nietypowe hobby mam: lubię rysować. Ale to w sumie mało interesujące. Moja praca to moja największa pasja. I to jest interesujące!

Jakie książki lubi pan czytać?
Czytam dużo literatury faktu, kryminały też, ale znacznie mniej. Lubię książki popularnonaukowe, bo lubię wiedzieć, poznawać nowe zjawiska.

Słucha pan muzyki? Ma pan swojego ulubionego wokalistę albo zespół?
W listopadzie ubiegłego roku wydarzyły się dwie bardzo smutne dla mnie rzeczy. Wybory prezydenckie w USA wygrał Donald Trump i zmarł wspaniały pisarz, poeta, muzyk Leonard Cohen. Był prawdziwym artystą. To wielka strata dla świata muzyki. Słucham jego utworów z ogromną przyjemnością, ale świadomość, że niczego nowego nie stworzy, mnie zasmuca.

Ilu jeszcze książek z Lisbeth i Mikaelem mogą spodziewać się czytelnicy?
Wkrótce, 7 września, ukaże się piąta część serii, potem będzie jeszcze szósta. Wydawca oczywiście chciałby, abym napisał jak najwięcej, ale ja obiecałem i umówiłem się, że napiszę trzy książki z serii Millennium. Potem przyjdzie czas na nowe wyzwania.

***
David Lagercrantz
Urodził się w 1962 roku. Jest synem szwedzkiego pisarza Olofa Lagercrantza i Martiny Lagercrantz oraz bratem aktorki Mariki Lagercrantz. Studiował filozofię i religioznawstwo oraz skończył Szkołę Dziennikarstwa w Göteborgu. Popularność w Szwecji przyniosły mu biografie himalaisty Gorana Kroppa i wynalazcy Håkana Lansa. Ma żonę i troje dzieci. W maju tego roku po raz pierwszy odwiedził Polskę. Gościł m.in. na Warszawskich Targach Książki.

Maria Olecha-Lisiecka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.