Dla Kingi Pres miłość nie jest dla unoszącym nad ziemię uczuciem, tylko myśleniem o drugim człowieku bardziej niż o sobie
Za dwa tygodnie do kin wejdzie film "Prawdziwe życie aniołów". Kinga Preis gra w nim żonę aktora, powracającego do życia i pracy po wylewie. Fabuła ta oparta jest na autentycznej historii krakowskiego aktora Krzysztofa Globisza i jego małżonki. Zanim zobaczymy "Prawdziwe życie aniołów", przyjrzyjmy się biografii popularnej aktorki.
Nie jest klasyczną pięknością, lecz doskonale zdaje sobie z tego sprawę i oryginalną urodę przekuwa na zawodowy sukces. W ciągu trzech dekad kariery, zyskała opinię cenionej aktorki charakterystycznej, która z powodzeniem grywa w kinie i w telewizji. Choć uznaje się ją za specjalistkę od dramatycznych ról, największą popularność przyniósł jej komediowy występ w serialu „Ojciec Mateusz”. Widzowie pokochali ją jako Natalię Borowiec – rezolutną gosposię tytułowego bohatera.
- Natalia to barwna i przede wszystkim dobrze napisana postać, a o to w polskim kinie i serialu największy bój się toczy - by pojawiały się dobre scenariusze i żeby było, co grać. Natalia pod tym względem ma dużo do zaoferowania. Poza tym, w serialu mogę się pokazać z zupełnie innej strony niż w filmach fabularnych, w których zwykle gram role bardzo dramatyczne. Natalia jest więc taką wesołą iskrą w moim życiu zawodowym – mówi w Interii.
Aktorka, nie pianistka
Wychowała się w artystycznym domu. Babcia była tancerką, a dziadek dyrygentem. Ojciec grał w orkiestrze na skrzypcach. Kiedy jego córka miała pięć lat, zostawił rodzinę i wyjechał do Niemiec. Dwa lata później zmarł i aktorka nawet nie wie, gdzie jest pochowany. Mama i babcia starały się wynagrodzić jego nieobecność dziewczynce i otoczyły ją wspierającą miłością. To sprawiło, że miała szczęśliwe dzieciństwo.
- Mieszkałyśmy z mamą na Sępolnie. Małe podwórko, zwykła podstawówka. Po lekcjach szłam poskakać w gumę z koleżankami. Nie miałam specjalnie o co walczyć, bo nie było też pokus. Jeździliśmy na wakacje do Bułgarii czy do Mielna. Jako kilkunastoletnia dziewczyna dorabiałam na wakacjach, sprzątając w szpitalu – wspomina w „Gali”.
Babcia wymarzyła sobie, że jej wnuczka będzie pianistką. Kinga zaczęła więc pobierać lekcje gry na instrumencie. Niestety: zdecydowanie jej nie szło. Kiedy miała pokaz w swej podstawówce, w ciągu trzyminutowego utworu ani razu nie udało jej się trafić w odpowiednie klawisze. Z kolei, gdy ćwiczyła godzinami gamy w domu, pies wył niemiłosiernie. To przekonało babcię, by odpuściła.
- W liceum miałam świetną polonistkę, to dzięki niej zaczęłam się bawić w teatr. Jeździliśmy po całej Polsce na spektakle, często na premiery, spaliśmy w schroniskach młodzieżowych, w akademikach. Zamarzyłam o aktorstwie, kiedy obejrzałam „Ślub” w krakowskim Starym Teatrze. Wydawało mi się, że jeśli mam zostać aktorką, to tylko tam, w Krakowie – opowiada w „Newsweeku”.
W innych rejonach
Kiedy pojechała na kurs przygotowawczy do egzaminów do krakowskiej szkoły teatralnej, Jerzy Stuhr powiedział jej, że kompletnie nie nadaje się na aktorkę. I faktycznie: dwukrotnie stawała przez komisją egzaminacyjną i nie udawało jej się przekonać ją do swego talentu. Dopiero kiedy zdecydowała się zdawać we Wrocławiu, wszystko poszło gładko. Po studiach związała się z tamtejszym teatrem i szybko udowodniła, że to ona miała rację, a nie Jerzy Stuhr.
- Wybrałam sobie zawód, w którym obcuję z różnymi niezwykłymi osobowościami. Bardzo często czuję dyskomfort, że nic im od siebie nie dam, nic nie zbuduję albo że nie mam weny i czasem trudno jest mi się przełamać. Za każdym razem, gdy przychodzę na pierwszą próbę do teatru, myślę to samo: „Jak mi się strasznie nie chce”, ale gdy przebrnę przez pierwsze pięć minut, już jest dobrze. Robię w emocjach. To zawsze jest fascynujące – deklaruje w „Zwierciadle”.
Mimo sukcesów na scenie, postanowiła spróbować swych sił w kinie. I okazało się, że świetnie sobie radzi przed kamerą. Najpierw wielkim sukcesem okazał się jej występ w „Ciszy”, a potem zagrała znakomite role w „Siedmiu nocach z Anną”, „Domu złym”, „W ciemności”, „Wszystko gra”, „Córkach dancingu” i „Zupie nic”. W połowie kwietnia zobaczymy ją u boku Krzysztofa Globisza w opartym na biografii krakowskiego aktora „Prawdziwym życiu aniołów”.
- Na początku kariery byłam aktorką dużo wyraźniejszą i ostrzejszą w ekspresji. Teraz wiem i w tę stronę idą moje poszukiwania, że tak naprawdę im mniej, tym więcej. Że im subtelniej daje się siebie, tym większy efekt można uzyskać. Że nie trzeba aż tak mocnych środków wyrazu, żeby wyrazić siebie i prawdziwe emocje bohatera. Poszukuję więc dziś w innych rejonach niż kiedyś. W jakich? Nie potrafię tego nazwać, bo są to rzeczy bardzo subtelne – tłumaczy w „Gazecie Krakowskiej”.
Dużo przyziemności
Kiedy była na studiach, została zaangażowana do jednego ze spektakli Teatru Telewizji. W studiu poznała przystojnego operatora kamery – Piotra Borowca. Energiczna dziewczyna wpadła mu w oko, więc zaproponował spotkanie. Choć kamerzysta miał już żonę i dziecko, zakochał się w Kindze na zabój. Ona odwzajemniła jego uczucie. Nowe uczucie zwyciężyło – i choć para nie wzięła ślubu, do dziś jest razem.
- Nie mogę powiedzieć, że moment, w którym między mną i moim „mężem” „przepłynęły błyskawice”, to była miłość. Gdy na nas patrzę, wydaje mi się, że zaczęła się ona znacznie później. Mam na myśli dbanie, myślenie o drugim człowieku bardziej niż o sobie. Miłość nie jest unoszącym się nad ziemią uczuciem, ma w sobie dużo przyziemności – twierdzi w „Zwierciadle”.
Kinga miała 27 i dopiero co skończyła studia, kiedy na świat przyszedł jej syn z Piotrem – Antoni. Nic więc dziwnego, że nie chciała się zagrzebać w pieluchach i już miesiąc po porodzie wyjechała z teatrem na występy do Petersburga. W wychowaniu chłopca duży udział miały więc mama i babcia aktorki. Mimo zawodowych obowiązków Kinga starała się jednak zawsze znajdować czas dla syna i partnera. Kiedy Antoni dorósł, poszedł w ślady swego ojca.
- Zajmuje się sprawami technicznymi związanymi z obsługą kamery. I myślę, że się w tym spełnia. Młodzi ludzie, którzy uprawiają ten zawód, traktują go jednak zupełnie inaczej niż ja bym się spodziewała. Oczekują od niego dużo więcej niż ja. Ja byłam zawsze poddańczo oddana aktorstwu – i to było dla mnie najważniejsze w życiu. A młodzi ludzie w tym fachu, który uprawia mój syn, są tacy, jak dzisiaj młodzi lekarze: misja misją, ale oni przed wszystkim chcą żyć – mówi w „Gazecie Krakowskiej”.