W XVI-wiecznym Krakowie wierzono w czarownice i stosowanie nieczystych mocy. O tym, kto mógł być uznany za paktowanie z diabłem oraz jaki czekał go los, opowiada prof. Zdzisław Noga, historyk Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
Wiosną 1539 roku na Małym Rynku w Krakowie spłonęła na stosie Katarzyna Weiglowa. Czym sobie zawiniła?
Przypadek wdowy po krakowskim rajcy jest szczególny i stanowi splot różnych czynników. Weiglowa, o której życiu przed wydaniem wyroku niewiele wiadomo, została skazana przez sąd biskupi za przejście z chrześcijaństwa na judaizm. A ponieważ ówczesny system sądowniczy był, jeśli go mierzyć dzisiejszą miarą, wyjątkowo okrutny, głoszenie herezji i odejście od wiary katolickiej musiało zakończyć się tragiczną śmiercią.
Było przyzwolenie władz państwowych, kościelnych i społeczeństwa na karanie w ten sposób?
Tak walczono z heretykami. Ale nie tylko z nimi, również z czarownicami, za które uznawano niekiedy nawet zielarki. Kobiety często obwiniano za klęski pogodowe, takie jak gradobicia albo niepowodzenia związane z prowadzeniem gospodarstwa. Prześladowania czarownic były zjawiskiem dość powszechnym, chociaż nie tak częstym jak na zachodzie Europy. Oskarżenia wynikały również ze zwykłych ludzkich zatargów, podejrzeń o czyjąś złą wolę. Dotykało to zwykle kobiet i to one stanowiły większość oskarżonych o czary.
Bo gdzie diabeł nie może, tam babę pośle?
Właśnie, w tym przysłowiu kryje się stereotyp sprytnej kobiety, paktującej z diabłem. Powszechnie sądzono, że to kobiety, jako istoty słabsze, są na to bardziej narażone.
A wizja diabła?
Wierzono w jego realne istnienie i rzeczywistą działalność.
Czytaj więcej:
- Jak wyglądał taki proces?
- Czy skarżone mogły się bronić?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień