Dlaczego wyroby techniki tak szybko się psują? Felieton prof. Ryszarda Tadeusiewicza
Nasze życie jest coraz bardziej uzależnione od różnych urządzeń technicznych. Potrzebujemy oświetlenia, do pracy, nauki i kontaktów z ludźmi potrzebny jest komputer, jeździmy samochodem - i jest dobrze, gdy to wszystko działa.
Ale gdy wysiądzie światło, padnie komputer albo rozkraczy się samochód - to jesteśmy bardzo nieszczęśliwi. I myślimy wtedy z gniewem:
- Jak to jest z tą techniką? Latamy w Kosmos, odwiedzamy Titanica na dnie oceanu, budujemy wielokilometrowe mosty - a nie potrafimy zbudować niezawodnego oświetlenia, trwałego komputera, wytrzymałego samochodu?
Tymczasem właściwe pytanie brzmi:
- Nie potrafimy, czy nie chcemy?
Jestem inżynierem i jestem z tego dumny. Inżynierowie tworzą to wszystko, co nas otacza, a nie jest tworem przyrody. A jest tego coraz więcej!
Gdy wybierałem ten zawód, marzyłem o tym, żeby budować coraz doskonalsze maszyny, które będą coraz lepiej służyć ludziom. Pracując na uczelni i prowadząc badania naukowe, do pewnego stopnia mogę te marzenia realizować. Wolno mi to robić, bo urządzenia powstające w laboratoriach naukowych nie są przeznaczone do sprzedaży. Natomiast moi koledzy i byli studenci pracujący w przemyśle muszą podporządkować się regułom rynku, które wymuszają stosowanie odmiennych kryteriów.
Produkt trafiający na rynek musi przede wszystkim być atrakcyjny (żeby pokonać konkurencyjne wyroby innych producentów). Jego doskonałość techniczna musi być natomiast celowo limitowana, gdyż tego wymaga dyktat zysku.
W pierwszej kolejności liczy się koszt produkcji, przekładający się wprost na cenę wyrobu. Jakość kosztuje, bo trzeba zastosować lepszy (droższy) materiał i bardziej wyrafinowane metody produkcji. Jednocześnie wytwórca wie, że większość kupujących nie ma możliwości sprawdzenia jakości kupowanego wyrobu (zwykle wymagałoby to bogato wyposażonego, specjalistycznego laboratorium technologicznego i sporej wiedzy). Natomiast cenę widać jak na dłoni. Więc na jakości się oszczędza, a koszt produkcji obniża się wszelkimi sposobami - na przykład stosując nietrwałe, tanie części plastikowe w sytuacji, gdy wiedza inżynierska nakazuje zastosować metal.
Takie zabiegi ograniczające trwałość wyrobu stosuje się zresztą czasem z premedytacją, a praktyka ta zyskała już sobie międzynarodowo stosowaną nazwę: planned obsolescence (planowego starzenia). Chodzi o generowanie przyszłego popytu. Gdyby wyrób cechował się taką trwałością, jaką mogłaby mu zapewnić nowoczesna technologia, to klient raz zakupiwszy określony przedmiot - mógłby go używać przez dziesiątki lat. Dla producenta byłby więc on stracony jako klient! Natomiast jeśli wyrób zepsuje się zaraz po upływie okresu gwarancji - to dla producenta czysty zysk, bo klient zakupi jego kolejny wyrób.
Podobno jako pierwsi zastosowali tę praktykę producenci żarówek, którzy celowo zaczęli tak produkować żarówki, aby po pewnym (dającym się przewidzieć) czasie ulegały one przepaleniu. Dowodem, że da się zrobić trwałą żarówkę, jest Centennial Light - żarówka, która świeci nieprzerwanie od 1891 roku. W 2001 roku świętowano sto lat jej nieprzerwanego działania - a ona świeci nadal!
Jak wynika to z podanego przykładu (i z wielu innych, by wspomnieć tylko przysłowiowo niezawodne szwajcarskie zegarki) - technika umie wytwarzać wyroby trwałe - ale nie chce tego rynek.
Obecnie do najgorliwszych praktyków planned obsolescence należą producenci samochodów. Podobno przed inżynierami stawia się tam (tak mówią) wymaganie zaprojektowania auta tak, by w ogóle nie psuło się w okresie gwarancji, ale żeby koniecznie zepsuło się, gdy tylko gwarancja minie.
Dla mnie jest to „postęp techniczny” na wstecznym biegu. A co Państwo o tym sądzicie?